Słyszałam ostatnio o bezludnej wyspie w moim świecie. To prawda, choć sama nie zauważyłam, kiedy tak się stało. Mówię coraz mniej, coraz mniej wychodzę. Wszystko dlatego, że nie ufam. Łatwiej o wiele komuś, kogo widzi się raz w życiu, komuś przypadkowemu, komuś na innym zakręcie życiowym i o innej pozycji społecznej. Stałam się konkretna, to znaczy prawie zamknięta. Nie dobrze mi już z tym. Zauważyłam, że i ludziom ciężko ze mną wytrzymać. Od zawsze mówili mi, że mam ciężki charakter, ale nigdy te słowa nie były tak prawdziwe jak teraz. Wtedy byłam tylko uparciuchem. Teraz nie słucham rad innych, twardo idę swoją drogą, czasami tak siedzę w swoich myślach, że słowa innych przelatują obok, sądzę, że nie mają prawa się mylić. Potrzebuję Boga. I człowieka. Jednego, żeby kochać, a drugiego, żeby nie ranić.
Nie wiem kim dla mnie jest. Kiedyś obiecał, że nie zniknie. Długo opierałam się przed tym, żeby zaufać. Chciałam stać się lepszą, a właściwie to po prostu dobrą.
Trudno jest uchwycić coś na czym najbardziej zależy.
Dodaj komentarz