Co by nie chodzić i pytać, patrzeć się...
Na przedostatnim zaliczeniu taki cios chyba w moją godność. Tzn. z jednej strony, jeśli tej osoby nie szanuję, to nie powinno mnie to obejść, z drugiej...Najpierw dowiedziałam się, ba! żeby to chociaż sam na sam było, w każdym bądź razie dowiedziałam się, że językoznawczyni ze mnie nie będzie. A potem, że to przecież jakimś cudem udało mi się zaliczyć mój ulubiony w tym semestrze przedmiot na tak wysoką ocenę. Cóż, wydawało mi się, że ktoś posiadający wiedzę wie jaki słowa generują jaki przekaz. Poczułam się jak taka zupełnie niezdolna sierota, co tylko ściągać umie. A przecież tamta ocena pochodziła z ustnego zaliczenia. Nieważne. Potem biegłam na następne kolokwium, z bezsilności chyba trzęsły mi się ręce, ciężko było pisać, skupić się. Współczuję Panu, który to będzie odczytywać. Swoją drogą, na kolokwium poprawiłam sobie humor własnomyślnie. Na pytanie dlaczego prawosławni nie chcieli kalendarza gregoriańskiego prawie napisałabym, że ponieważ rozregulowało by to cykl ( w domyśle liturgiczny :)) Ale nie mogłam się powtrzymać od uśmiechu, tym bardziej, że ułożyło mi się zdanie, że księciu śniło się, że nadciąga katastrofa.
Jak już wszystko (prawie) było za mną, to dopadło mnie takie uczucie bezcelowości, taka pustka, że nie ma już dokąd biec.
Tym bardziej, że jakoś przedwczoraj pomyślałam sobie, że jeżeli ludzie tworzą sobie o mnie wrażenie na zasadzie widoku mojego postępowania, to ja im współczuję, może raczej sobie współczuję tego, jak mnie widzą.
Nasunęło się porównanie, że takim kotem w worku jestem.
Wydawało mi się, że ludzie w moim wieku są duzi tacy i wiedzą, co robić w życiu, a ja im dłużej żyję tym bardziej nie wiem i wszytsko co robię wynika z tego, że nie wiem, nie mam pojęcia co ze sobą zrobić.
Wczoraj miałam niespodziankę taką wielką. Różę niespodziewajną dostałam. Czerwoną. I to było takie niespodziewanie niespodziewane, bo kojarzyłam go tylko z wyglądu, bo tak po nocy zarwanej, zmęczeniu wielkim, stresie i braku przykładania ostatnio uwagi do własnej kobiecości.
Po tych kołach to jedno tylko marzenie, jedna myśl, na którą można było wpaść-ZAPIĆ. Odłożyć na bok wszystkie pytania, które się kłębią, wszystkie zarzuty wobec siebie, własnej niedoskonałości.
Sztuczki w międzyczasie oglądane. Kiedy widziałam ten film poraz pierwszy zaczarował mnie. I jego główne przesłanie przeanalizowane. Skoro chce się mieć szczęście, to zawsze trzeba coś poświęcić i nie koniecznie jakąś pierdołkę.
I jeszcze pytanie-czy chcę być "zajebista" czy takim człowiekiem jak ten, który jest wśrodku. Gdzie jest granica?
Potem kolejne w moim życiu doświadczenia bytności we właściwym miejscu i czasie. Głowa kręciła się, kiedy kręciłam się jako całość stojąc po środku Błoń. Potem niezauważyłam, jak patrzyłam już w niebo leżąc na trawie, gwiazdy kręciły się nade mną. Początkowo nie było ich mało, potem można było zauważyć więcej. Potem rozmowa na ławce, czas szybko zleciał.
Ha! Najgorsze było to, że obudziłam się o 4 rano, w tym pokoju, w którym prawie już mieszkam i że pierwszy raz w życiu spałam w dżinsach. Ja mówię, że Trampkowa mnie tak spać ułożyła celowo! Ale te dżinsy o 4 rano to dla mnie największy sozk był :-) A prawdziwym już rano, kiedy można było się już ruszać, to dziwiłam się sobie jeszcze bardziej, że jednak całą noc w nich spałam. Przekonałam się właśnie, że wolę tradycyjne piżamki.
Rano pytania wróciły. Więc na wszelki wypadek wolę się uczyć. Co by nie chodzić i pytać.
Kochana, mam nadzieję, że Ty zmartwienia faktycznie wodą zapijasz)
Mam mało abstrakcyjną wyobraźnię:) Głowa do góry... - znam takich, którym najkrócej mówiąc /nie poszło/ na niejednym wystąpieniu naukowym, a w pewnym momencie okazało się, że są w tym, co robią, naprawdę dobrzy... Ściskam mocno:-*
Dodaj komentarz