Dni.
Wszystko się zaczęło jeszcze we wtorek. To był dizeń, w którym będąc w skzole od rana, mieliśmy tylko 3 ostatnie lekcje. Na geografii pisaliśmy zawiadomienie o Białym Marszu Wdzięczności, który miał się odbyć w czwartek. Potem zawieźliśmy je do wszystkich szkół ponadgimnazjalnych. W sumie 85 sztuk. Niektóre wisiały też przy kościołach, inne nie zawisły wcale. I czekaliśmy na czwartek. Baliśmy się, że przyjdzie tylko nasza szkoła...Pieczę nad tym miał MF i brat L.
W czwartek...Autobus do centrum był pełen młodzieży. Bardziej niż 1 września. Na rynku tłum ludzi. I świecie. Dochodzili w trakcie marszu. Policja naliczyła około 16 tysięcy. Jeszcze nigdy nie widziałam tyle ludzi w moim mieście w jednym miejscu...W kościele śpiewaliśmy...Śpiewali wszyscy. Tak głośno. Trzymając się za ręce. W świecach był przykościelny krzyż i mur. Po 23 wróciłam do domu. Poczucie jedności z obecnymi nasiliło się przy Abba Ojcze...Z tyłu ktoś wśpiewywał jeszcze Tatusiu...Płakałam.
Potem była msza pogrzebowa...
Umówiłam się. Spotkanie było najgorsze ze wszystkich możliwych. Pierwszy raz się obraziłam na kogoś. Nie odbieram telefonów. Ja myślałam, że szacunek do kobiet jest rzeczą wrodzoną, albo przynajmniej nabywaną. Potem poszłam na spacer. Lubię mój kawałek lasu. Moją ścieżkę...Rosły tam takie białe kwiatki i liście na drzewach. ziemia była usłana tymi uschniętymi...Kiedyś będę mieć dobry aparat fotograficzny, żeby mieć obrazy zamiast słów.
I było już dziś. Tym razem z kimś innym.Z nim zawsze jest fajnie...Tak jak wtedy w tym lesie, na zamarzniętym jeziorze. Dziś był komizm sytuacyjny i dużo błota, i elegancki parasol........I słowa...Teraz muszę pomyśleć. Czy może też być tak, że "my jesteśmy tylko przyjaciółmi, którzy czasem się całują"?
Przyjaciele, którzy się całują? Zawsze z jednej strony będzie to silniejsze uczucie...
A tak na marginesie... dla mnie to nigdy nie będzie przyjaźń, określiłbym to nawet jako układ... Nie lubię swojego układu..bo jak to nazwać, skoro z dwóch stron można na to spoglądać?
Dodaj komentarz