Inaczej zwane wspomnienia.
Moje imię znaczy pogodna, wesoła, niosąca ukojenie. W moich głośnikach utęskniona muzyka melancholii. Kilka piosenek każdego piosenkarza z ciekawym głosem. Śpiewających kobiet nie lubię. Chciałabym siebie kiedyś spotkać pierwszy raz na ulicy. Mieć 90 sekund na pierwsze wrażenie. Co bym pomyślała? O trampkach, dzwanowatych spodniach, koszulce na koszulkę ubranej, rozpuszczonych włosach, koralikach, znaku na szyi, o uśmiechu albo o melancholii. A może byłabym ubrana w kolorową spódnicę, albo taką czarną do samej ziemi z workowatymi kieszeniami. Jeśli czarną, to do niej biała idealna do ciała bluzka z długim rękawem, jeśli ta kolorowa- czerwona bluzka. Możebym nuciła pod nosem jakąś piosenkę. Miała buty na obcasie albo sandały. Srebrne albo złote powieki. Złoty albo brązowy lakier do paznokci. Niezmienny pierścionek na palcu. O osobie, która ma ubraną bluzkę na blużkę można pomyśleć, że stroni się od innych i nie lubi uzewnętrzniać. Może jeszcze jakaś delikatna postawa buntu by do tego doszła.
Ze słów zebranych potwierdzenie o wrażliwości, zaskoczenie słowem "iskierka", bo z uśmiechem po zbyt małej ilości godzin snu, ziemia, bo raz za wysoko jestem, kiedy indziej za nisko. O sobie dzbanecznik(z fraterki się wyniosło). Bo kwiaty, które przekwitły, kwitną albo będą.
Koncentrowałam się na zapamiętaniu chwili. Na to i chwila, żeby przeminęła. A nie chcę. Podlewać w swoim sercu. Ze zdań spisanych - od samego początku nie chciałam stąd wyjeżdżać.Nauczyć się słuchać.Dziwić. Znaleźć złoty środek. Pamiętać. Jeden wielki szok krajobrazowy.Jednoczesny spokój i wzburzenie serca. Dziękując. To nie pojęte-cieszyć się patrząc na radość innych z czegoś, co faktycznie leży na ulicy, tylko przybrało inną formę.
Wczoraj był Kraków. Przez chwilę. Kraków jeszcze nigdy nie był ze mną sam na sam. Może dlatego, że tym przypadku nie ma kto kogo. Ani ja nie rozwiążę jego tajemnicy ani on mojej. A Kraków dziwi. Choć to miejsce odwiedzam najczęściej. A to doświadczenie z moim przewodnikiem, choć niby przegadane, ale rejestrowane oczami powraca jak film. Ludzie mijający na ulicy. Z nosami w witrynach, w sercu, na bruku. Ludzie, a każdy z nich, szczęśliwy czy nie, ma swoją własną historię, nie lepszą, nie gorszą od mojej, ale inną.
Jeszcze o czterech Braciach. Pierwszym z ulubioną długą brodą i oczyma z Taty miłością, drugi z ulubionymi okularami, bródką, repertuarem piosenek i ciekawymi spostrzeżeniami, trzeci z ulubionym krzyżem w różańcu, historią o kościołach i z zagadkowością w twarzy i czwarty z ulubioną zupełnie niespodzianką, uśmiechem. To po prostu był czad. A ludzie. Nawet ci, na codzień blisko - z ulubionymi słowami dla mnie, próbującej być misiem-przytulanką. Bez Taty tak by nie było. To jedno wiem. I za to "Chwała Panu".
W Krakowie bylam tylko (aż?) 3 razy i to nie dlugo, ale baaardzo mi sie podobalo :)
No jakbym swój opis czytała!
I za wszystko inne Chwała...
Gdzie jest ten krajobraz bo dziwnie znajomo wygląda.. Nie jest przypadkiem koło Wiezycy w Ręboszewie na punkcie widokowym?;)
To jest właśnie najważniejsze.. Ta atmosfera, którą się czuje... Taka.. Sielanka...;)
Dodaj komentarz