Kolejne małe sprawozdanie z podróży.
Małe sprostowanie odnośnie autostopu-tylko raz jechałam sama. Zawsze jeżdżę z moim M., a więc wierzę, że jestem bezpieczna. Jeśli chodzi o jakiś strach-boję się wypadku,który mógłby się przytrafić.
W Kra. mieliśmy dużo szczęścia. Pomijając fakt, że o 4. rano zmywałam jeszcze naczynia. Po 8. wylądowaliśmy na podrzeszowskiej stacji i podziwialiśmy ją przez godzinę. Następną godzinę spędziliśmy na obwodnicy Rzeszowa. Potem trafiliśmy do jarosławskiego centrum-niesamowite architektonicznie, potem na jedną z ulic Przemyśla. W Przemyślu szukaliśmy Biedronki, ale odłożyliśmy ją na granicę. Do granicy busikiem-takim za 2 zł. Ostatnie telefony i jesteśmy już na przejściu. Granica pusta-jesteśmy już po ukraińskiej stronie. A że było strasznie ciepło, to musiałam schowana za kurtką M. zmienić koszulkę. Ponieważ nie obowiązuje zakaz picia alkoholu w miejscach publicznych w busiku do Lwowa pijemy piwo. Smakuje. Wieczór miał być spędzony we Lwowie-tego miasta nigdy dosyć, ale jednak z powodu tego, że akurat trafiliśmy w czas odjazdu pociągu-jedziemy. Robię to, co najbardziej lubię podczas jazdy pociągiem-śpię. Na wygodnym oparciu, oczywiście.
Najbardziej podobał mi się Zbaraż. Z tego powodu, że zaspaliśmy, pojechaliśmy taksówką-starą ładą, wyposażoną w nowy sprzęd elektroniczny i bardzo miękie i przyjemne w dotyku siedzenia. Zamek jako całość składa się z murów obronnych-wspięliśmy się na nie, żeby wyjść tylnym wyjściem, samego zamku z XVII wieku, pełniącego rolę muzeum. Kiedy weszliśmy na piętro tegoż muzeum, w powietrzu unosił się zapach kawy. Jedno z moich marzeń-wypić kawę w zamku. Mogą być nawet ruiny. Tylko kawa w małej filiżance... Następnie zeszliśmy do lochów. Lochy były nasze. Kanały i przejścia.
Jednego dnoia płynęliśmy nawet takim Titanikiem- kłęby dumy podczas startu podsuwały właśnie takie skojarzenia.
Boże Ciało było przesunięte na niedzielę, więc kiedy byliśmy już z powrotem we Lwowie, cho chwila uczestniczyliśmy w jakiejś procesji-nawet w tej katedralnej. Na obiad trafiliśmy do baru, który okazał się restauracją. Bardzo przyjemnie tam było,a potem z powrotem na busa do granicy. Przed granicą jeszcze skupowanie towarów do mrówkowania-dodatkowa forska zawsze się przyda.
Żeby było śmieszniej w drodze powrotnej znowu utknęliśmy w Rzeszowie. W Kra. o 2 w nocy i totalny brak siły na dojście do aka.
M. niósł mnie na rękach. Polubiłam go budzić i mówić mu dobranoc. Czekać aż przygotuje śniadanie, puszczać go na wyprawy w miasto, a kiedy szliśmy gdzieś razem, napoleońskim gestem pokażywać, że skręcamy. Pytać się, czy mu smakuje. Pić z nim piwo, prawie moczyć nogi w jeziorze, siedzieć na ławce, wracać późno.
Powrót do nauki. Aż się nie wierzy, że to ostani tydzień pierwszego roku.
Dodaj komentarz