Nie tak daleko jak chyba dziś rano usłyszałam, że taki rzeczy przydarzają się tylko mnie.
Po dokładnym obliczeniu czasu i maleniu jego rezerwy do rozpoczecia zajęć ze
sprawdzaną obecnością wyszłam z akademika. To, co zobaczyłam przy stojaku na
rowery przerosło wszelkie moje oczekiwania: ktoś przypinając się do rurki
spiął mój rower ze swoim, odbierając mi środek lokomocji. Próbowałam jakoś
przechytrzyć kłódkę od współrowerowca, zrezygnowana zostawiłam mu karteczkę:
" Sorry, następnym razem nie spinaj swojego roweru z moim" A potem miałam rzadką
okazję przeparadowania się porannym Krakowem. No cóż, nie narzekam. Spóźniłam się
15 minut i już myślałam, że to będzie piersze spóźnienie, ale nie, na korytarzu
minęłam się z wykładowcą, który(o dziwo!) nie podążał w tym samym co ja kierunku.
I kiedy już się zabieraliśmy do czmychnięcia (czekali na niego 18! minut) przez
szczelinę w drzwiach zauważyłam, że nici z tego. I wszyscy biegiem na swoje
miejsca po drodze zdejmując kurtki. Było to najśmieszniejsze wydarzenie
dzisiejszego dnia.
Poza tym od wczoraj nic się nie zmieniło, oprócz tego, że mam świadomość, że w sobotę o 3 nad ranę będę paradować Krakowem z plecaczkiem.
Chciałabym, żeby była tu osoba, której mogę się wygadać.
Właściwie, to czego nauczy mnie ten okres w życiu, oprócz,tym razem potrójnej, tęskoty.
Dziecko umie już mówić, że kocha. A ja tęsknię za jego małymi rączkami obejmującymi moją szyję.
Znowu pytania czy warto przyjeżdżać. Warto. O ile nie stanie się nic w drodze, to zmeczenie to nic w porównaniu z uczuciami. Do Babci. Tam będę.
Trzecią tęsknotą jest M. Zobaczę go może za dwa tygodnie. A właśnie teraz jego nieobecność najbardziej doskwiera.
Dodaj komentarz