Przyjaźń
Po ostatnich komentarzach na temat przyjaźni i moich rozmyślaniach chciałam ten stan wyświetlić jakoś bardziej trwale, a zatem:
W mojej definicji przyjaźń jest chwilowym układem dwóch osób. Uważam, że przyjaciół można pozyskać i utracić. Co też się kilka razy działo. Ale jest jeszcze jeden warunek-ktoś, kto był moim przyjacielem później nie może wygadywać o mnie niestworzonych rzeczy. Bo jeżeli tak robi, to widocznie, coś było nie tak, a ja naiwnie nie zauważyłam.
Przyjaźń może być trwała-wtedy, kiedy znamy się bardo dobrze i wiem,że o każdej porze dnia i nocy ja do kogoś, a ktoś do mnie; może być też i chwilowa-kiedy ja a gwałt potrzebuję pomocy i ktoś mi ją udziela, doradza i to w taki ciepły sposób, że nagle wychodzi słońce.
Jako, że nie umiem się kłucić-zdecydowanie jest to moja wada, moje stosunkli z luźmi ulegają pogorszeniu poprzez wzajemne oddalanie się. Raz było też tak, że pomimo iż przedtem patrzyłyśmy w jednym kierunku, to nagle ja odwórciłam głowę i wyruszyłam w zupełnie inną drogę. Tak się stało z jedyną osobą, którą znam na żywo z blogi.pl To ona mnie nazwała pierwsza przyjaciółką. W mojej definicji w przypadku przyjaźni chwilowej nie musi ona być obustronna.
Może za bardzo kręcę. Nie wiem...Tak to mniej-więcej wygląda w moich komórkach szarych.
Obecnie liczba moich przyjaciół trwale zmierza do zera. Może dlatego, że pod wpływem pewnego zdarzenia przestałam odczuwać potrzebę jakiejś trwalszej więzi z człowiekiem?
Nigdy nie uważałam, że przyjaźń powinna być prawie"dopóki śmierć nas nie rozłączy". Byłoby to prawie zbliżenie do rangi sakramentu. A na podstawie małżeństwa wiemy co to daje w naszych czasach. Dlatego ja też obiecuję sobie -żadnych ślubów-człowiek jako taki jest istotą bardzo zmienną, a jeżeli się w dodatku nie wie, kiedy umrze, to moze być dziwnie.
Więc siedzę sobie i tak myślę i wyszło mi na to, że na temat przyjaźni to ani dobrej wiedzy, ani teorii nie mam.
Jakkolwiek dziękuję Bogu za możliwość poznania tych osób, których uważam za przyjaciół.
Po zastosowaniu dwódniowej terapii potrafię patrzeć na ludzi z delikatną sympatią. Bo było to tak. Poprzez ciągłe nawwarstawianie się obowiązków, prawie niespanie, złość na siebie, złość na kogoś, wkurzenia na wtykanie się w moje sprawy poprzez osoby niepowołane, zdenerwowanie się na coponiektóre ploty ... w każdym bądź razie przestałam patrzeć na ludzi życzliwie. A terapia polega na tym, żeby przez jakiś czas nierozmawiać ze znajomymi, na każdym kroku spotykając osoby objętne. Aż w końcu doceni się własne znajomości i odczuje potrzebę porozmawiania z coponiektórymi ludźmi. Wiem, że to jest skomplikowane, ale mi czasem pomaga. Sama to wymyśliłam! W wakacje ponowne przyzwyczajanie się do ludzi zajęlo mi ponad tydzień.
A i jutro jadę się rozerwać. No nie dosłownie. Tak tylko na lodowisko. A przedtem wizyta u dentysty grr...
Dodaj komentarz