Radość czy szajba? A może i to i tamto...
Radość. Niedefiniowalne "coś" przepełnia mnie bez powodu. Nawet nie pyta się czy można. Nie gniewam się. Tylko się śmieję, bo ona mi karze. Znów mam ptasie mleczko zamiast mózgu. Pod sufitem jest tak lekko i dużo miejsca. Wierzę,że wszytsko się uda, choć nie mam żadnych widocznych celów. Śpiewałabym z ptakami, gdyby mi pozwoliły, z kwiatkami uśmiechałabym się do śłońca, gdyby mi pozwoliło. Zostanę człowiekiem. Wesołym człowiekiem. Ludziqiem. Śmieszne. Wiem takie ma być. Czym sie martwić? Trzeba się cieszyć póki można.
Ciekawe jak długo ptasie mleczko pozostanie w mojej głowie? Nie wiem.
W filharmonii było chwilami bardzo muzycznie, i ten muzycyzm mi się podobał.Co do uśmiechu, to po trwałych besztach(od czego się ma przyjaciół) zaczął znikać, chciał nawet ustąpić miejsca płaczu, no ale wtedy czujna ja przyklejałam sobie sztuczny uśmiech, który po chwili zapominał,że jest sztuczny i był jak prawdziwy.
Planów na jutro nie mam. Coś się wykroi po obudzeniu. Słucham teraz sobie radyjka i kosztuje okruchy sernika od babci.
Ostatnio częściej się śmieję, rzadziej jestem smutna, nawet wtedy, kiedy jestem sama. Mam tak,że chciałabym się śmiać cały czas. Z niczego. Czyżby oznaka jakiejś choroby? A może zbliżających się zmian? Nigdy nic nie wiadomo. Żmian na lepsze.
Tym optymistycznym akcentem zakończę tą notkę.
Pozdrowienia dla wszystkich śpiących i nie bardzo. No i wogóle - uśmiech na twarze :=)
Dodaj komentarz