Szczęście a zadowolenie. Pewnie zadowolenie....
*
Tak, wróciłam. Tak, studentką. Nie, nie psychologii. Na razie wydział filologii rosyjskiej UJ. Więc Kraków i marzenie zrealizowane. Psychologia za rok. Nie lubię rezygnować z marzeń. Tymbardziej, że czuję, iż moim powołaniem jest być tłumaczem-psychologiem. Jeszcze nie wiem jak można to łączyć. Ale lubię języki i zachowania ludzi.
Tulipanku, gdzie żeś był?
W kieleckim. Znowu jechałam stopem. Świerklaniec-Kraków(w Kra. wydreptane kilometry, M. noszący plecak, który jeszcze niewiadomo czy się przyda, potem już tak, bo pani źle punkty policzyła, przez co mogłam mieć gap year i na moim przyszłym wydziale rozmowa z M., rozmowa ważna w kontekście przyswojonej później wiedzy.)
Potem poznawaliśmy za*upia kieleckie, za pomocą aut trafiając w coraz mniej ludne miejsca. Potem już pożegnanie. M. do Kielc stamtąd do domu. Ja, wędrówka krętą leśną drogą, potem wsią do następnej wsi i na miejsce.
Na miejsu dziesiątki osób. Ludzi bliskich, zjednoczonych tym samym.
garnia mnie spokój, jestem sród swoich, nie czuję zmęczenia nóg, radość i zadowolenie, ciekawość charakterów innych jedynie.
Udaje mi się uwolnić od wizji spania na podłodze, a i dobrze, bo następnego ranka mam otarte od plecaka plecy.
Spotkanie dawnych braci. Brata Tajemnicę, Brata w takich okularach, Brata Cytrynę, Brata z Takim Krzyżem przy Różańcu, Brata przed którym uciekłam, Leśnego. No i Brata NieTeraz i tych z kuchni(bo znikanie na pstryk jest, a jutro nie bedzie obiadu, bo tak wyszło).
Z doświadczeń ciała-coraz szybsze pokonywanie kilometrów, spacer(o ile) dokładnie w środku nocy przez ciemny las ze świadomością, że nikogo sprzodu i z tyłu. Z serce gdzieś w piętach z powodu odgłosów, z moją Przyjaciółką. Bo tak wyszło, taki zewnętrzny nakaz.Potem ponad 5 kilometrów przebytych w 40minut w poranek(?4godzina) po 1,5 godziny snu. To był komizm sytuacyjny-położyć się o 2, by wstać o 3.31. Moje angielskie wyjście, bo znowu taki nakaz.
Duchowych? "Ja jestem krzewem winnym, wy latoroślami". Więc już nie jestem Zosią-samosią. I nie jest tak, że muszę trzymać wszystko w garści. Pan dał, Pan zabrał. Tak jak ze studiami,ale odwrotnie.
...gdzie drugi człowiek jest moim bratem. Bo dopiero tam, gdzie jest taka więź, nie ma konfliktów. Nabożeństwo na szkolnym korytarzu. Na dworze. Czas płynący za szybko, za szybko by poczuć ciszę myśli.
Spowolnienie myśli. Rada z tamtego roku, zamknięcie się w budzie. Niemalże zapomnienie tego, co zostało na śląsku. Dlatego potem strach, strach powrotu, braku nawet bułek w domu.No i łzy po świadectwie. A wszystko układało się w tak logiczną całość. Jak to:"nie mów:jestem młodzieńcem...", które kiedyś przyplątało się do myśli i do blogowej skórki.
I odpowiedzi na pytania nurtujące. I nakarmiona. Nie, nie pasztetem, paprykarzem, ani drzemem, tylko czymś, co starczy na dłużej.
Bo ja jestem taka, że mówisz, masz. Zwłaszcza, jeśli mną kieruje ciekawość.
Próby bycia kelnerką. I to hasło, że kobieta kocha mężczyznę w jeden sposób-uwodzi go.
I przeniesienie mnie przez rzekę. I udało mi się nie zachorować, bo w bluzach Leśnego. Noce sierpniowe już zimne, a mi się nie wydawało, że dojadę do Mędrowa, więc bagaż ubogi.A, że standartem jest, że i tak sobie coś zrobię, to siniak w okolicach kręgosłupa jest.
No i to, że potem w pociągu Kielce-Kraków, przymknięte na chwilę powieki dawały sen, że konduktor zbudził tak delikatnie, że mój bagaż nie wyszedł przede mną, że potem M. ze śniadaniem i herbatą, a potem spotkanie Holendr, który stopem do Berlina miał jechać, i że M. pomógł mu znaleźć dalej transport, że angielski uniwersalnym językiem, że kierowcy TIRów nie wszyscy są źli.
Choć zgubiłam i baterię, telefon, parasol, koszulkę, ładowarkę, to w efekcie końcowym tylko baterii nie mam.
A reszta nie jest milczeniem. To myśli w mojej głowie takie, na pamiątkę.
Dodaj komentarz