Udanego...
Obudziłam się, kiedy było ciemno, zdyszana po kolejnym koszmarze. Wyłączyłam budzik. Szczęśliwi czasu nie liczą. Potem nadszedł poranek dzień 1. Głowa bolała jakby ktoś strzaskał mi ją na drobne kawałki, szyja też dawała o sobie znać. Pamiętam gdzieś wychodziłam, kogoś spotkałam, o czymś rozmawiałam. Poszłam spać. Obudzona głosami rodziny o większym natęzeniu niż spodziewałam się. Kilka łyków wina, piwa...Stanowczo powinniśmy mieć bardziej wyposażóny barek. Uczyć się...O falach w fizyce doświadczając falowego przepływu bólu.
Kilka słów ze starym kumplem młodszym ode mnie. O coś się czepiał, coś obiecywał. Nieważne. Znów w słuchawkach więcej dB niż powinno być. Nie słychać kompletnie nic. Wieczorny spacer. Pozostałość z dawnych czasów. Kiedy to noc im ciemniejsza tym lepsza i...wbrew pozorom bezpieczna. Zależy kto idzie u boku. To było dawno temu. Tak dawno, że możnaby już nie pamiętać, a jednak się pamięta. Więcej wina, poproszę. Krwawi własna godność.Na tamowaniu ran się nie znam.Poczekam aż przestanie.
Idąc śladem słów pana A., wypowiedzianych na przełomie lat: Ja nie narzekam. Ja stwierdzam fakty.
Dodaj komentarz