A rzeczywistość swoje.
Dzień...Oddałabym dużo, żeby go przespać. Może nie to najcenniejsze, co mam, ale naprawdę dużo. Po słowach najgorsze jest przejście do czynów. I potem uniknąć momentu natrzaskania po palcach.
Chyba zaczynam umieć( a można tak) przekazywać własne poglądy w niezaawoalowany sposób.Cieszę się, że z bratem L. się wyjaśniło. To było dość ważne i późniejby mnie truło.Dobra, bo ja idealizuję ludzi. Dzielę ich na dobrych( z którymi rozmawiam), złych( z którymi nie), a reszta jest po środku. Ale tak jest od kiedy siebie pamiętam-to znaczy bardzo długo.
Poza tym okazało się, że to miejsce w olbrzymiej sieci przestało być tym, w którym mnie znają tylko z literek i zdań pisanych codziennie. Może by mi to i przeszkadzało, ale z drugiej strony, jeżeli mam być, jak to ktoś zapewne mądry powiedział, odpowiedzialna za to, co odczuwam, to niech tak pozostanie. Nie przeniosę się stąd, za bardzo jestem przywiązana do tego miejsca i ludzi wokół.
To dzisiejsze spotkanie było w dużej mierze wymuszone. A było tak rodzinnie. Ale..mimo to chciałam wyjść. Właściwie chciałam dwie rzeczy. Jedna wymagała kasy, a druga tylko krótkiego telefonu z wymienieniem godziny. Choć z drugiej strony nie chciałam człowieka obok...Bo z takim trzeba rozmawiać, albo udawać, że się chociaż słucha...Daruję sobie. Poszłam w to miejsce, gdzie chciałam być już bardzo dawno. Posiedzieć, poczytać.Spotkałam niesforne dziecko i jego matkę bez autorytetu. Miejsce utraciło magię. Poszłam na huśtawki. Wyciągnęłam książkę. Przyleciał ptak. Gołąb. Dałam mu drożdżówkę mamy, noszoną w torbie od rana. Ten to się ucieszył, że mnie spotkał. Był tak blisko, że prawie wchodził mi na buty. Spotkałam skina. Łypnął na mnie tym wzrokiem i poszedł dalej. Przeczytałam następne kilka kartek. Weszłam w osiedle, gdzie mnie jeszcze nie było. Kapnął deszcz. Wbiegłam do autobusu. Chciałam zmoknąć okrężną drogą do domu. Deszcz przestał. Godzina 20. Mój przystanek. "Za 10 minut pod Twoim blokiem, co?"
Jakby nie patrzeć to jego ramiona chciałam. Las. Jedyne miejsce w tym całym mieście do dupy, które lubię. I to jeziorko. Z zimową twarzą w pamięci. "Kocham Cię." "Paweł wiesz, że jak ja powiem to samo, to skłamię."Bo, do cholery jasnej, co miałam mu powiedzieć? Jestem świadoma jego kruchości. Imponuje mi delikatnością. Tym, że się troszczy itd. Ta rozmowa, tydzień temu, była ważna. Powiedziałam mu, jak uważam. Zostawiłam wyjście. Mógł przestać się odzywać."chodź, odprowadzę Cię już do domu". "Nie, wiesz, chcę jeszcze być sama"
Ja bardzo lubię noc. Jest mroczna i łagodna. Uwielbiam miejskie uliczki wieczorami. Nienawidzę spotykanych ludzi.Dlaczego tym całym osiedlem nie można przejść nie usłyszawszy zaczepki??? Przecież, ja tylko bardzo lubię noc...tylko tyle...
Pamiętam, wtedy, noc o wieczorze i o poranku i o północy. To poczucie bezpieczeństwa. Bo on jest obok, bo on obroni choćby nie wiem co, bo poniesie na rękach, bo mu ufam. Tak bardzo mi tego brakuje. Wtedy, w te kilkadziesiąt godzin, było jak dawniej...
Ja wiem, że bezradność mam wypisaną na twarzy. I chętnie zmienię tą twarz.
Powrót do domu zajął mi ponad 4 godziny. To był jeden z tych okrężną drogą. Teraz najchętniej najdalej od ludzi. Wszystkich. Noc, a potem nowy dzień. O każdym następnym, który się zdarzy, będę mogła powiedzieć, że jest lepszy niż ten.
Dodaj komentarz