Czwartek
Tak naprawdę to myślałam, że ten dzień będzie zupełnie inny. Bardzo bałam się tego, co okazało się być nieszkodliwym. A nie wzięłam pod uwagę zupełnie innej sytuacji. W zasadzie nic się nie zmieniło, tylko moja rozdmuchana, przejaskrawiona nadzieja...cóż, tylko potem wyrzuciłam ją w koszu. A łzy, te pod czas rozmowy to schowałam gdzieś do koperty. I mówi mi się po cichu, że czasami, kiedy już myślisz, że nie dasz rady, to dopiero wtedy przekonasz się o swojej wytrzymałości, o sile uścisku jakim samą siebie przywołujesz do porządku. Może tak własnie powinno być? Nie jestem pewna. I jeszcze jedno. Tak jak jest ze słowami nigdy, zawsze, kocham Cię- z ich zbyt częstym powtarzaniem, coś przecież tracą, to tak samo jest ze słowami "to nic." Kiedy już masz coraz więcej takich zlewających to nic, przecież, nic...to jedno więcej już nie robi różnicy. I film dzisiaj obejrzałam. I też nie mogłam się powstrzymać od płaczu. Tytuł "Znaleźć Nibylandię" No właśnie.
Matura nie okazała się wilkiem, diabłem tymbardziej Niewyszukanym rzepoleniem o miłości i dorastaniu, a chwilę przed o tym czy wygląd miasta wpływa na społeczeństwo je zamieszkujące. Szczerze mówiąc, myślałam,że jak będę pisać próbną, to tyle rzeczy odnośnie przyszłości będę wiedzieć i że bardziej stabilna będę, też myślałam. Dostałam także dzisiaj tulipanka. Nie, nie zwiędnie za kilka dni. Bo to taki papierowy. I tym większy mój podziw. A przecież to ja lubię zadziwiać. Ale to dzisiaj...Tak, znów ten M. Może dlatego nigdy nie ma do końca złego, ani do końca dobrego dnia? A szklanka jest do połowy pełna?
Dodaj komentarz