Moje paranoje.
Wczoraj przemierzałam w godzinnach porannych główną ulicę mojego miasta. Szukałam lekarza, który by sprawił, żeby było normalnie. Zamyślona jak zwykle, dopiero w którymś momencie zdałam sobie sprawę, że za mną za rytmicznie, zbyt w takim samym tempie dochodzi stukot kobiecych obcasów. Wtedy przypomniałam sobie. Była chyba jesienna noc tamtego roku. Szłam donikąd z workiem czasu na plecach. Było sucho. Szła przede mną jakaś kobieta. Zrównałam swój krok z moim. Echo moich glanów obijało się o ściany. Ona przyśpieszała i ja też. W pewnym moemencie odwróciła się. W oczach miała ten strach, co ja wtedy. Tylko, że ja nie chciałam nic jej zrobić. Taki świadomo-nieświadomy przypadek. A ja właśnie od wtedy umiem biegać i mojej pięści nie obcy jest smak bicia. Pozostał taki trochę żal.
Wróciłam do szkoły. Za długo mnie tam nie było. Nie mam cierpliwości siedzieć na lekcjach. Na półkach mam za wiele ciekawszych książek.
Noc przyszła. Dzisiaj mógłby świecić księżyc. Opalałby moje powieki.
Odezwał się. Z krótkim wprowadzeniem o pogodzie we Wrocławiu. A ja przypomniałam sobie jego majówkowy list do Majki. A właściwie moją reakcję jak go zobaczyłam. Wtedy to była taka sielanka. Wszytsko normalnie. Dom,szkoła, prawie zdrowa byłam.
Może znów szukam cukierka zastępczego? By przez chwilę w czyichś ramionach. A potem się winić, że kogokolwiek bolało.
Tak właściwie to tam, w środku, mam na tyle posprzatane, by czuć się bezproblemowo. Więc się czuję. Tak mniej-więcej.
Dodaj komentarz