Sprzątanie domowej herbaciarni.
I jest mi tak dobrze, że oddycham pełną piersią. Dzień zaczął się wydłużonym szukaniem części ciała rozrzuconych w moim łóżku. W łazience próbowałam spowrotem przypisać co do czego ma się przyklejać. Zdanie wygląda nieco makabrycznie, ale też tak się czułam, jakby zamiast spać pracowałam na jakiejś roli. Kawa. Jeszcze trochę i już będzie koniec. Zawalam, nie zawalam, jeszcze nie wiem. Robię tylko to, na co starcza mi siły. Ze stanem nie żałuj.
Rozdawałam bezinteresowne uśmiechy.
Posprzątałam. Nie lada wyczyn, zważywszy, że cała podłoga wyścielona była książkami i ubraniami, które było trudno zidentyfikować jako te do pralki czy też jeszcze do szafy. Zrobiłam pranie. Pralka huczała melodyjnie tworząc swój własny, tym razem, biały świat. Skończyły mi się kubki. Garnki też. Chyba muszę umyć naczynia i podłogę i wyrzucić zaległe śmieci. Cały ten przydługawy opis można by zastąpić jednym zdaniem z czterech słów:"Wzięłam się za siebie". Bo co ma robienie komuś na złość do tego, że ja siedzę w bałaganie?
Noc. Herbata miętowa. Spać.
Dodaj komentarz