Widzę, nie widzę...spoglądam.
Z widocznych pozytywów tego dnia-mój mąż bez bicia przyznał się, że za mną tęsknił.Ha! Ma się ten urok. Z niewidocznych- nie przejechał mnie żaden autobus, nie spóźniłam się na takowego, obudziłam się zdrowa, nie śnił mi się żaden koszmar, słucham muzyki, już prawie wcale nie boli mnie głowa, zbliżam się o krok do Napoleona pod względem przysypianych godzin-będę lepsza od niego- czyli to co zwykle...
O negatywach nie piszę, nie warto.
Luty okazał się całkiem niespodziewanym miesiącem. Zaczynam bać się, co mi ten rok przyniesie. Zarówno złego jak i dobrego. Ah! No cóż, czas jak zwykle płynie, wielkie puzzle świata układają się same. Później zostaje tylko widok z góry...
Widząc Babcię miałam ochotę przenieść ją, narzucić jakąś tarczę chroniącą przed wszytskim-zlymi słowami, chorobami, zmęczeniem, pracą...Jak dobrze, że to własnie ona jest moją, i że to ona kształtowała mój punkt widzenia...Ta dobroć...biorąca się z głębi siła...Nie piszę tak, tylko dlatego, że jesteśmy spokrewnione. Nawet jeżeli byłaby to przypadkowo poznana osoba, moje zdanie pozostałoby wciąż takie samo...Babcia...