.
Nie poszłam do lekarza. Zawsze można powiedzieć brak czasu. Przestałam o tym myśleć, choć gdzieś to było we mnie.
Postanowiłam dziś pierwszy raz w życiu oddać krew. Normalnie to ja nie lubię lekarzy, wypełniania ankiet i kucia mi w żyłę. Kiedy pobrali mi krew z palca dla sprawdzenia, usłyszałam, że niewiadomo czy się przyda, bo za jasna jakaś (nie niebieska, co prawda). Potem powiedział mi Pan od żartów, że hemoglobinę mam w normie. Ja pamiętałam, że to ważne jakieś, że ta informacja jest mi do czegoś potrzebna, ale to raczej tak intuicyjnie.
Potem mieli mi pobrać krew, ale że z pierwszej ręki znaczy z prawej, leciała dosłownie jak krew z nosa, to mogłam zrezygnować. I nawet miałam taki zamiar, ale zostałam. Z drugiej poleciała ciurkiem. A tak ogólnie to ja mam dobrze widoczne żyły, więc wprawiłam panie w osłupienie.
Czekoladę chciałam póki jej nie miałam.
Szłam na zajęcia, uważałam, żeby nie za szybko, żeby nie zemdleć, ogólnie to mam trochę niskie ciśnienie. Więc tak sobie szłam i wiało i śnieg, ale wtedy mnie olśniło. Zadzwoniłam od razu do Mamy:
-Mamo, nie mam cukrzycy! Bo przecież mam cukier w normie.
I tak chcąc przydać się komuś odkryłam prawdę o sobie.
Poza tym dowiedziałam się dziś, że będę mieć stypendium.
Rzeczy, które były u M. są już u mnie. Teraz nic nas nie łączy.
Dzwoniłam do Babci. Zdrowa. Pyta o przyjazd.
Jeden z bardziej przyjemnych dni. Jeden z radośnie przyjemnych dni od czasu poybtu nad morzem, albo nie od czasu pomieszkiwania u Cioci. Wtedy to też było "to".
Klnę coraz mniej.