• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

...

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
30 31 01 02 03 04 05
06 07 08 09 10 11 12
13 14 15 16 17 18 19
20 21 22 23 24 25 26
27 28 29 30 01 02 03

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Marzec 2008
  • Luty 2008
  • Styczeń 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Wrzesień 2007
  • Sierpień 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Maj 2007
  • Kwiecień 2007
  • Marzec 2007
  • Luty 2007
  • Styczeń 2007
  • Grudzień 2006
  • Listopad 2006
  • Październik 2006
  • Wrzesień 2006
  • Sierpień 2006
  • Lipiec 2006
  • Czerwiec 2006
  • Maj 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006
  • Styczeń 2006
  • Grudzień 2005
  • Listopad 2005
  • Październik 2005
  • Wrzesień 2005
  • Sierpień 2005
  • Lipiec 2005
  • Czerwiec 2005
  • Maj 2005
  • Kwiecień 2005
  • Marzec 2005
  • Luty 2005
  • Styczeń 2005
  • Grudzień 2004
  • Listopad 2004
  • Październik 2004
  • Wrzesień 2004
  • Sierpień 2004
  • Lipiec 2004
  • Czerwiec 2004
  • Maj 2004
  • Kwiecień 2004
  • Marzec 2004
  • Luty 2004
  • Styczeń 2004
  • Grudzień 2003
  • Listopad 2003
  • Październik 2003

Archiwum listopad 2006

Być to prawie jak żyć.

Boli każdy przeżyty dzień. A każda nieobecność boli podwójnie. Mój pas środkowy mnie wzywa. Ta ziemia niczyja. Ja niczyja, niczyja...

Czasami myślę, że ja jako jeden zwykły człowiek, zwłaszcza jako kobieta, mam tego za dużo. Z drugiej strony, pamiętam, że nigdy nie ma się więcej, zawsze w sam raz.

Każde z wyjść, które biorę pod uwagę, wydają się równie beznadziejne. Naprawdę chciałam być tam na święta. Chciałam, żeby to były Święta, żeby stały się zasiedlonymi przez Niego, ale w cieple.

Jestem bezradna. Znowu stresu tak wiele, że nie potrafię nic przełknąć. Chciałabym doprowadzić swoje ciało do mechanizacji-spać 6 godzin, głód czuć w określonych porach i móc działać, biegać. Chwilowo najlepiej nie czuć.

A on patrzył w oczy i mówił, że to nie jest koło ratunkowe. Byłby on na moim miejscu chciałoby się powiedzieć-nie wypadało. Powiedział jeszcze ja widzę to tak, jakby to był dobrze lub źle zrobiony i wygłoszony referat. A może naprawdę jest?

Myśli mi się kłucą w głowie. Zatykam uszy, otwieram oczy, umiem już płakać.

30 listopada 2006   Komentarze (1)

Szafy.

Podczas jednonocnego pobytu w jednym z moich domów( łóżko naprędce skombinowane, poduszka nie ta, kąt ułożenia łóżka nie ten) wyciągnęłam z szafy swetr. Zawsze byłam jego przeciwniczką, taki zielony, prawie gryzący się, na dole trochę już rozciągnięty...słowem, spodobał mi się. zadowolona porankiem ubrałam go na siebie i byłam zadowolona podwójnie. Ale tak właściwie to dlaczego napadł mnie taki stan, zrozumiałam już w pociągu.

Odkąd nie mieszkam z Mamą osobliwą przyjemność czerpię z noszenia rzeczy należących kiedyś do niej, z rzeczy, które zrobiła dla mnie na drutach albo tych, których kupno kiedyś podpowiedziała mi w sklepie, choć takich jest już coraz mniej. Dopóki mieszkałyśmy razem, odwrotnie niż moje koleżanki praktykowałam wyraźne rozróżnienie na rzeczy moje i Mamy. Czasem tylko kiedy ja potrzebowałam bardziej eleganckich, a Mama bardziej sportowych butów na szybką rundkę gdzieśtam. Teraz lubię się wymieniać, lubię kupować coś dla Mamy. Choć jak z każdym moim prezentem, nigdy, ale to nigdy nie jestem pewna, czy to włąśnie to miało by być.

W moim życiu szafy pełnią specjalną rolę. KIedyś, jak byłam mała i mieszkałam w moim pierwszym najprawdziwszym domie, szafy służyły mi jako schowki w czasie zabawy w chowanego. Kiedyś naliczyłam, że w moim domu było(bo teraz już wszystkich nie wykorzystam z powodu wzrostu) około 15 schowków, co daje około 30 minut dobrej zabawy w chowanego. Pamietam, kiedyś schowałam się na balkonie, a kiedyś i właśnie do tego zmierzam-na szafie. Bardzo podobała mi sie takryjówka i w ogóle byłam z siebie dumna, że na to wpadłam i że udało mi się na nią wejść, aż musiałam sama przyznać się gdzie jestem, a potem schodząc i spadając ciut się potkłukłam, ale pokażcie mi inne dziecko, które było na szafie.

Chowając się w szafie, nagle odkrywałam ubranie w ciekawym kolorze, suknie, które były na mnie za duże, ach, czemu ja taka mała jestem. Nawet teraz, kiedy przyjeżdżam do Babci, zaglądam dos zaf, moda, jak wiadomo się zmienia, ale to nawet nie o to chodzi, z moim gustem, kiedy mi podoba się to, w czym nie wszysy chodzą, ale Babcia to już rozumie, i nagle wyciągam z tej półki jakąś spódnicę, a ona za szareka.
-Babciu, Babciu, tu trzeba podciąć, zwęzić i...już jest.
A Babcia dobrze szyć umie, nawet z dawnych ubrań-pierwqsze sukienki mojej Mamy i Cioci, to one są ręcznie szyte. Mama też umie szyć, dlatego czasem wpada mi do rąk jakaś spódnica albo sukienka, którą pamiętam, za bajtla, jak ona szyła.

Cenność szaf doceniłam wtedy, kiedy przeprowadzałam się z jedną niewielką torbą moich ciuchów. Wsyztsko tylko to, co najbardziej potrzebne. W nowym domie szafy były takie nieosobowe, bezduszne i martwy. Na początku nie czułam, potem tak zrozumiałam, że właśnie o to chodzi, o te ubrania, które nie czekają na mnie, aż dorosnę, bo ich po prostu nie ma. I potem, w miarę możliwość przywoziłam sobie w plecaku ten albo inny swetr, bluzkę, płaszcz. Przewoziłam jeden dom w drugi. A teraz już w trzeci. Choć ostatnio bezpośrednio już z pierwszego w trzeci. Bo w drugim coraz mniej mnie, coraz porządniej tam, zauważalny jest brak spontanizmu i porządek.

W szufladzie jednej z szaf był ogromny wór małych koralików i kolorowych nici. Nie mogłam się nimi bawić, byłam dzieckiem. Czy przestałam być dzieckiem, kiedy pozwolono mi go bez żadnych sprzeciwów, wziąć ze sobą?

Stosunek do mnie bliskich mi ludzi jest taki, że wszystko mi można. Dziwi mnie to czasem. Zasady? Najczęściej nie pozwalam sobie tego, co innym można, a pozwalam sobie na to, na co oni muszę uzyskać zgodę. Tak ciekawiej, tak z przekory.

Podsumowując, najlepsze w szafach pierwszego domu, jest to, że nic tam się nie zmienia. Stabilność i spokój.

28 listopada 2006   Komentarze (6)

Niedzielnie.

Nie wiem dlaczego, ale to właśnie oni odnoszą się do mnie wyjątkowo dobrze. I to właśnie oni zbudowali we mnie wiarę w drugiego człowieka i nie tylko w człowieka.
Przechodząc obok położył mi rękę na ramieniu w geście przywitania. Z dobrym uśmiechem. Nie wiem czy to przez tamten tydzień, czy może przez ten jeden wieczór, kiedy siedzieliśmy we czwórkę słuchając historię tamtej Pani, kiedy potrochu odkrywaliśmy jaki on jest, a może to on nas odkrywał, może właśnie dlatego nazwał M. Moim Kamyczkiem, tylko my wiedzieliśmy o co chodzi. Może dlatego zgodził się wstać o 3 wtedy?
Drugi człowiek kryje w sobie taki skarb, którego najczęściej się nie spodziewasz.
Znowu będę w pociągu...na szczęście na krótko.
Na krakowskich targach staroci kupiłam pudło gitary. Może wreszcie się nie poddam i nauczę się jakoś bardziej porządniej brzdękać? Zresztą, wszyscy wędrowcy mieli gitary. To i ja też. Celowo nie użyłam formy wędrowniczki, bo ich i mniej, i kojarzą mi się z piosenką Kultu.
26 listopada 2006   Komentarze (5)

Bez tytułu

Żeby było ciekawiej, wczoraj widziałam Marka Kondrata. I w ten sposób wciągu dwóch dni udało mi się obejrzeć główną obsadę filmu "Wszyscy jesteśmy Chrystusami". Bo na rynku film jakiś kręcą, może to dlatego. Są i konie, i stare niemieckie wozy, a ostatnio nawet śnieg był przy kościele Mariackim.

I się jeszcze zastanawiam kiedy dostanę dyplom za umiejętne marnowanie czasu...

25 listopada 2006   Komentarze (9)

Łyżka kultury, ale takiej to ja chcę garściami....

12 godzin nieobecności w domu...Tzn. wpadłam na 4 minuty, ale to się chyba nie liczy, prawda?

I w biegu, ja i koleżanka z grupy, a tam czteropasmówka i przejście dopiero za mostem, no to my...na to przejście. A ludzie idą i idą. Wchodzimy, miejsca tylko stojące. Trudno, nie ma co narzekać, stoimy na schodkach, staram się przysłuchiwać rozmowom, bo właśnie o Krakowie sie toczą. W pewnym momencie oklaski-wchodzi Szymborska, idzie sceną, ktoś podaje jej rękę, schodzi, siada w pierwszym rzędzie. Pierwsza Dama. Opieram się już wygodnie o ścianę, kiedy okazuje się, że dostajemy kredyt zaufania, olbrzymi na przyszłość-zaproszona nas na miejsca vipowskie, co prawda tylko dlatego, że nie przyszli posiadający zaproszenia. I siedzimy obok tych wielkich dam, którzy nie wiem jeszcze czym są wielkie, ale sprawdzę, bo tą wielkość od nich czuć po prostu, wielkomiejskość i styl. Na scenę wchodzi Ryszard Krynicki. Mężczyzna w czarnej marynarce, podczas mówienia trzyma jedną rękę w jej kieszeni. Mówi o Staśku, później nazywanym także Staszkiem, który dziesięć dni temu miał 60. urodziny. Drugi czyta napisaną notkę o życiu jubilata-Poznaniak, intelektualista, wielbiciel słowa. Na scenę zaprasza tych, którzy do tej pory mieszkali jedynie w książkach. Ze znanych mi wchodzi wspomniana już Wisława Szymborska, potem Bronisław Maj, Adam Zagajewski i ci, których jeszcze nie znam. Panowie mają marynarki, w innym kolorze niż spodnie, koszule i krawaty zawierają w sobie kolor szary. Do czytania wierszy wkładają okulary. Więc tak wyglądają poeci? Bardzo konkretnie i wcale nie wpisują się w mój wyimaginowany obraz poety-proroka. Co innego Szymborska-subtelność i delikatność i ta łagodność w oczach. I potem czytają swoje ulubione wiersze tego poety, którego poznałam wydawałoby się przypadkowo, a który jest moim idolem. Określony "narkomanem słowa" Stanisłam Barańczak. Czasami powtarzam za nimi w myślach "Widokówkę z tego świata", "Już wkrótce" albo wiem kiedy będzie o wiewiórce, tej w kolorze szarym, a nie rudym. Bardzo szybko się kończy. Opuszczamy naszą lożę vipów, ustawiamy się w kolejce po płaszcze. A tam:
-Widzisz to co ja? Tam Chyra stoi! No patrz! Zrobił taki śmieszny grymas, o którego bym go nie podejrzewała, tzn. żadna z ról, w których go widziałam nie dawała mu do tego prawa.
A potem przeszedł tuż obok, w zasadzie się ocierając z powodu tego,że miejsca mało.
Zmierzwione włosy, marynarka w stylu sportowym... No, no,. no...
Więc pierwsze wyjście w kulturę Krakowa i od razu tak wielkie...No, no, no-to się porobiło.

I tak mi lżej jakoś dziś. Wczoraj, szłam już sobie ulicą powłócząc nogami, i smętnie myślałam, jakieś łzy próbowały się pojawić, ale ja nie płaczę. Łzy przychodzą, kiedy największa bezsilność, więc najpierw im nie pozwalam, a potem sobie. Bo dla kogo ja tu jestem? W imię czego? I być może troszkę się dostosuję, troszkę podbam o siebie, spróbuję być lepsza. Ale to jest mój wybór.

Bo ja sobie sterem, żeglarzem i okrętem

23 listopada 2006   Komentarze (7)

Bez tytułu

Przed chwilą o nim pomyślałam. I choć minęło tylko okienko, że dostępny, to poczułam się jakby właśnie wszedł do pokoju. Wiedzieć, że ktoś czeka- to jest dobre. Bezpieczeństwo. Bycie w myślach drugiej osoby.

Dawno nie miałam takiego pogromu na polu naukowym jak dziś. Bo moja grupa się uczy, ale to jak. Nie, nie mam im tego za złe, nie tylko to jest moim celem bycia w Kra i istnienia w ogóle. Nie jestem nauczona do uczenia się rzeczy, które są nieprzydatne. A widać takie jest zadanie studenta. A! wezmę i dostosuję się. Na razie oczywiście.

A tak poza tym, to dobrze.

21 listopada 2006   Komentarze (9)

Bez tytułu

I na dziwić się nie mogę. Trochę ponad tydzień temu kończyły mi się pieniążki, lodówka była pusta, czekała mnie długa podróż, czekało mnie spotkanie z nieciekawym człowiekiem, krótka noc, szybki powrót, jakaś nauka, przeziębienie i w ogóle, nic, co wzmagałoby ciekawość życia.

Tymbardziej, że ludzie trochę to wszystko jeszcze wyolbrzymiali. Więc dałam się strachowi, zapominając o 'Odwagi! Nie lękajcie się!'

I może to sprawa mojego organizmu, który nagle zobaczywszy, że mu już nie każę się bać, chce kolekcjonować witaminy, nie pasuje mu, że tak powiem, wstrzemięźliwość od picia i jedzenia i wpadanie w stan jakiegoś zamrożenia. Może to przybywa mi estrogenów, więc stałam się pogodna? A może, że mam w lodówce zapas pierogów od Mamy i od Babci, konfitur Babci(oj!ciężkie były), bigosów, że jak przyjdzie zima, to mogę sobie poszukać cieplejszej kurtki gdzieś, w którymś ze sklepów?

A może to, że kolejny raz mi się udało? Że Ktoś w tym jest, że tylko zaufać i już się żyje? Nie trwa, a żyje?

To życie jest bardzo dziwne.

Jedno wiem napewno. Dziś mam sprawdzian czy umiem przetrwać na uczelni. Bo zawsze coś się kończy, coś zaczyna.

20 listopada 2006   Komentarze (8)

Bo największe dobro spotyka nas gdy się...

Decyzje podejmowane na szybko nie zawsze są złe. No bo i niby byłam chora, i niby na wykłady trzeba było iść...No i tak właściwie, kiedy te wykłady się rozpoczynały, to zamiast leżeć w łóżku jak przewidywałam, wysiadałam z pociągu w Katowicach. Bo skoro pojawiła się możliwość zobaczenia się z Mamą i Małym nie w styczniu albo w jakimś takim i bez 4godzinnej jazdy, to czemu potem żałować, a nie wykorzystać po prostu?

W Katowicach spotkałam Mężczyznę moich marzeń. Wysoki, wyprostowany, z lekkim zarostem i uśmiechem. Stał na peronie. Potem uściskał i przytulił dziewczynę. To byłam ja. I choć męczy mnie to, że widzieliśmy się niecałą godzinę, to cieszy mnie to, że widzieliśmy się prawie godzinę.

Mama powiedziała, że ładnie wyglądam. Mały odczuwał nieopisaną radość na mój widok, potem demonstrował słowa, które mówi, potem ciągnął rączki do przytulania. Po wyjściu na ulicę nadstawił ręce do ubierania kurtki, potem rączkę do trzymania za nią.

Miałam do załatwienia jeszcze kilka spraw. Ze zdenerwowania w swoich myślach niesłusznie osądziłam stażystę, potem ze złości zakręciła się łezka w oku. Na szczęście, wszystko się udało, nawet bez koniecznych papierzysków.

I obiad. Kiedy nie jem sama przed monitorem, a kiedy rozmawiam, staram się nakarmić Dziecko, widzę naprzeciwko Mamę- nie zauważyłam nawet kiedy zjadłam.

Dostałam nową czapkę od Mamy. W sumie już chyba 11 albo 12. Bo ja lubię zbierać czapki, a czasami nawet je nosić. Kapelusza jeszcze mi brakuje. I sarpetki mam od Mamy, w paski-bo ja tylko takie. Żeby tylko kolorowe były. Tak jak i moje ubrania.

Kiedy już wyruszałam w swoją drogę, a rodzina do mojego czwartego domu(na początku też miałam jechać i wrócić w sobotę, ale pomyślałam, że zaliczyć wszystkie domy w jednym tygodniu i kolejne 4 godziny w pociągu...), zostałam utulona przez Dziecko. Wcześniej mu tłumaczyłam, że chyba 60 razy pójdzie spać i się zobaczymy, tak myślę. Na co on tylko : sze... Bo największa liczba dla mniego to sześć, a ulubiona to tsy.

Potem wtuliłam się w Mamę. Powiedziała mi: Ty się tak nie denerwuj i nie klnij tyle. I powiedziała to z taką łagodnością, jakiej mi brakowało.

Bo choć starałam się ukryć wiele rzeczy, to zdradzał mnie język.
Ale teraz mi już dobrze. Cieszę się, że pojechałam. Dziś wreszcie dotarło do mnie, że studiuję w Krakowie.

Dzwoniła przed chwilą Mama.
-Ale ja nic takiego nie zrobiłam.
-Jak to nie? Przytuliłaś mnie.

18 listopada 2006   Komentarze (9)

Porannie kawowo

Nieopisaną radość sprawiło mi wczoraj przeszwendanie się ulicami Kra na rowerze. I wiercenie tą kierownicą między ludzi jak tylko się da i aż się później zapomniałam. Bo drogi są te na których jezdżę w innym kierunku niż trzeba, te, po których właściwie jeżdżę, te, po których jeżdżą tramwaje i te, po których ja nie jeżdżę.

Nie wiem dlaczego traktują mój Kra jak wygnanie. Sama wybrałam. Nie, nie jest fatalnie. Podobne życie jak teraz wiodę już od tamtego roku, no moze tylko z tym, że wcześniej nie musiałam gotować. Ale na to też znajdę przepis.

To wielkie szczęście, że mam wiele do roboty. Przypomina mi się słyszane już kilka razy z różnych ust"jak żołnierz". Tak nie trzeba myśleć, analizować. Tak przeskakuje się z dnia na dzień. Czasem jakby w śnie.

Nosem, tzn. temperaturą czuję, że szykuje mi się choroba. A ja miejsce na leżakowanie mam za dwa tygodnie. I jak tu z nią pertraktować?

Jeszcze gdyby te kilka chmur nade mną przejaśniało...Nadzieja moja w

16 listopada 2006   Komentarze (8)

"Nam strzelać nie kazano"

Droga na tamtą stronę rzeczywistości upłynęła bardzo szybko. Bywały momenty, kiedy podobała mi się ta atmosfera beztroski i głośnej muzyki w głośnikach i nocnie mijanych miast. I rozmowy- no, myślałam później trochę o tym. Najgorsze było to, że ciągle siebie prowadziłam na niechciane tematy, bo odłaniałam przypadkiem rzeczy, które mnie bolą. Przypadkiem-bo to następne pytania przywoływały te myśli, których nie chciałam. Ale potem było fajnie. I atmosfera taka już śpiąca, kiedy była, ale i tak wiedziałam, że z dobrym kierowcą jadę.

I choć potem nie miało mnie spotkać nic złego, to trafiła mi się rzecz, z gatunku tych, które się przytrafiają tylko mi. Zaowocowało to strachem, na szczęście, bezpodstawnym.

Sedno wyprawy miało miejsce w poniedziałek.

Przywitał mnie pocałunkiem Judasza. Ot, skurwysyn jeden. Zachowywałam się jakby sprawa nie dotyczyła mnie. Można to porównać do pojedynku na szpady, bo choć on spodziewał się, że jegoż słowa będę jeść mu z ręki, to wywodziłam go z siebie jegoż własnymi słowami. Tu się spisałam. Nie, ja spodziewam się jego zemsty, bo to człowiek innego pokroju niż ja. Co jest dziwne. Nie żywię do niego urazy, niech idzie swoją drogą. Niech nie rzuca we mnie nienawiścią, to ja w niego nie będę ironią, niech nie obraża, to się więcej nie spotkamy. Dwa spotkania na dziesiąciolecie to właśnie o te dwa za dużo.

Nas nauczono. Trzeba zapomnieć,
żeby nie umrzeć rojąc to wszystko.
Wstajemy nocą. Ciemno jest, ślisko.
Szukamy serca - bierzemy w rękę,

bo wojny są między ludźmi...

A potem msza. Spodobała mi sie bardzo, bo zdążyłam przemyśleć, przebrnąć, poukładać, nabrać sił życia i...zaufać.

Z krzyżem na drogę rozpoczęłam powrót. I jestem. Nie jadłam 18 godzin, spałam 4. Wróciłam.

Pierwsze, to telefon do Mamy. Że wróciłam nie na szczycie. Tęsknię za Małym. Zaczyna już mówić. Ach, żeby się we mnie wtulił!

Trochę mi jednak tak "nijako", że w stosunku do mnie-ja pokojowe dziewczę jestem-wyciągnięto artylerię tego typu.

14 listopada 2006   Komentarze (6)

W środku.

Od miesiąca jestem w związku na odległość. I po odjedzie M. ostatnio wzięła mnie ochota na zastanawianie się. I długo nie trzeba było szukać aż w głowie zaświtało zdanie, że ja dokładnie od półżycia stale mam kogoś z bliskich na odległość. Zaczynało się od podstawowych elementów rodziny, potem przyjaciół. Potem chwila stabilności i zostaję sama. Może nie dokładnie, w tamtym roku był M. i S. i bliższe takie grono obok. W tym roku przeszłam samą siebie-do wszystkich mam daleko. I to daleko nie tylko w sensie km, bo jak tylko mogę staram się je pokonywać, tylko w takim głębszym znaczeniu.
Strasznie bolą mnie plecy. Jakby sygnalizując istnienie tamtych palców, jakby prosząc się na nowo ciągle o dotyk.

Dziś znowu wyjeżdżam. Jak usłyszałam: obowiązki?-to brzmi poważnie. Jestem przygotowana, żeby doprowadzić rzecz do końca. Chciałabym, żeby mi się udało. Niestety, tym razem nic nie zależy ode mnie. Więc martwię się.

Od 3 dni nic nie jem, znowu maleję. Przypadkiem odkryłam, że schudłam ok.5 kg.Starałam się, żeby mnie było więcej. Zawsze, kiedy zapominam jeść, kiedy nie mam siły, kiedy nie jem, bo w środku zżera mnie strach i niepewność, kiedy się martwię(jest czym), to potem czepia się mnie jakiś choróbsko. I ja solennie sobie obiecuję, że to już ostatni raz, że kwestia  żywienia jest b. ważna. Ale jak tu się żywić, skoro ja nie umiem gotować? Nie jeżdżę do domów, nic nie przewożę, nie mam czasu, mam tylko zmartwienia
Wczoraj jadąc autobusem, musiałam się powstrzymywać, żeby nie przejawić objawów płaczu( bo płakać nie umiem). To było wtedy, kiedy przeczytałam ten wiersz.

Boże czemu mi tyle dajesz
czym zasłużyłem
Boże czemu mi tyle odbierasz
czym zasłużyłem    K. Pieczyński

Wrócę we wtorkowy wieczór. Bardzo chcę radości.

11 listopada 2006   Komentarze (10)

Słowa do pamiętania jaknajdłużej.

"...kiedyś obudzić się tak", "bardzo się cieszę, że..." , "lepiej chodzić po torach, niż być w akademiku.", "lepiej?"
10 listopada 2006   Komentarze (10)

Bez tytułu

Zostałam niesamowicie zaskoczona przez mój kalendarz, a właściwie przez słowa, ktore w nim przeczytałam:
"Zanim osądzicie ważego bliźniego, pomyślcie, że wy jesteście nim, a on wami. Wtedy osądzicie dobrze i uczciwie."
Kiedyś sama na to wpadłam. Teraz, kiedy ktoś mnie zdenerwuje albo cuś, zawsze próbuję to uzasadnić jakimiś jego wewnętrznymi czynnikami albo poczekać aż się wyjaśni. Tak się o wiele spokojniej żyje.

Jestem tak bardzo zabiegana, że nie umiem sobie tego wyobrazić. I tylko dbam o to, aby nie zachorować. A najbardziej szkoda mi tego czasu, którego nie spędzam z przyjaciółmi. Dziwny jest ten okres w ogóle.

09 listopada 2006   Komentarze (8)

Po drugiej stronie rzeczywistości.

A Kraków to my dziś dwie godziny zdobywaliśmy od strony Wieliczki. Krok po kroku, ryk silników i w ogóle-uroki poniedziałkowych korków. Dziś w ogóle mój dzień trwa dokladnie od przekroczenia północy , może czasem z lekkim majaczeniem i uderzaniem zaspanej głowy o szybę autobusa. Nie polecam.
Wracając. Niedziela 29. W wyrwanej naprędce kartce jest coś o nastroju z "Suplikacji" ks. Twardowskiego:
Boże, po stokroć święty, mocny i uśmiechnięty-(...)
dzisiaj, gdy mi smutno i duszno, i ciemno-
uśmiechnij się nade mną
Dawno niewidziany dalsi znajomi zadają pytania, które bolą. Odpowiadam w stylu oficjalnym,który mógł być odebrany jako wyniosły-ale ja dbam o swoje łzy, żeby nawet się nie pojawiały. "Jak Ci tam?"
W poniedziałek tknięta impulsem zwiedzam stare szkolne mury. Wyjątkowa szkoła traci swoją jakość. Zupełnie niechciana rozmowa z byłą wychowawczynią. Sztuczna i pełna zazdrości(ale jak?) jej reakcja. O wiele cieplej przyjęły mnie te nauczycielki, których nie pamiętam.
Natomiast we wtorek zupełnie nieprawdopodobna rozmowa, ciekawe...
Kiedy jestem sama staram się pomyśleć jakoś, poukładać i dochodzę do wniosku, że ta rzeczywistość już nie moja. Że muszę wracać.
W czwartek naprawdę zależało mi, żeby pójść na cmentarz, ale stchórzyłam. Zimno dobrą wymówką. W ogóle dzień to był taki, w którym zepsuło się minimum 5 rzeczy. I w środku totalnie pusto i trwożnie. Od M. wiadomości zaczynają wreszcie przychodzić. Troszkę spokojniej. Łatwiej, kiedy wiem, że ktoś czeka.
Dziś zauważyłam, że moja Babcia się starzeje. Tzn. nie chodzi o wygląd zewnętrzny, tylko...No właśnie. I że ja powinnam przy niej być. A tu odwrotnie, denerwuję się czasem, ale wtedy przytulam tak mocno z całych sił moją ukochaną. Mimo swpoch lat ciagle mi pomaga. Żeby tylko jeszcze trochę czasu Bóg jej dał.
Bardzo rzadko trafia się okazja posiedzieć w pustym kościele. Tak po prostu, żeby nikt za uchem i żeby myśli zebrać. Nie pamiętam już co się zebrało, ale trochę spokoju wchłonęłam.
Jestem skazana na wiarę. Bo jeśli nie nią, Nim, to nie znam innego sposobu, w jaki możnaby tłumaczyć teraźniejszość tak, żeby chcieć w dalszym ciągu żyć.

Mam być wdzięczna?
Za co pytam się
Za niepokój, za nieprzespane noce?
Za zwątpienia, za obiecany raj,
Na który pewnie nie zasłużę?

I tak też.
Zabawne, nie śpiąc w ogóle, z bólem głowy co nie co przypominającym poszłam na te ćwiczenia, po tych 14 godzinach siedzenia na tyłku zafundowałam sobie jeszcze 3. Grupę ledwo poznałam. A potem...zostałam zapytana, ale że człowiek uczy się przez cale życie, to cichaczem czytając spod ławki wybrnęłam z sytuacji i zostałam pochwalona.
A potem znowu pytania. Nie rozumiem ciekawskich ludzi. Może to ja w jakiś sposób prowokuję pytania, na które potem wcale nie chcę odpowiadać? Sprawy prywatne. Myślę, że każdy powinien żyć jak chce, jego życie, jego sprawa.
W nocy pewnie dlatego, że żadne inna melodia i w ogóle jakoś tak, to jedno zdanie z piosenki: "Kim jesteś Ty, Panie, a kim ja? Kim Ty, a kim ja?"
Jeszcze teraz, przed chwlą telefon od Mamy. Od bardzo dawna pierwszy. Bo ja najbardziej pamiętam, kiedy chorą mnie, nieśpiącą opatuliła w koc i tuliła jak niemowlę do piersi. Koc był taki niebieski, trochę już szorstki.
06 listopada 2006   Komentarze (9)
Moje | Blogi