• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

...

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
01 02 03 04 05 06 07
08 09 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 01 02 03 04

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Marzec 2008
  • Luty 2008
  • Styczeń 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Wrzesień 2007
  • Sierpień 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Maj 2007
  • Kwiecień 2007
  • Marzec 2007
  • Luty 2007
  • Styczeń 2007
  • Grudzień 2006
  • Listopad 2006
  • Październik 2006
  • Wrzesień 2006
  • Sierpień 2006
  • Lipiec 2006
  • Czerwiec 2006
  • Maj 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006
  • Styczeń 2006
  • Grudzień 2005
  • Listopad 2005
  • Październik 2005
  • Wrzesień 2005
  • Sierpień 2005
  • Lipiec 2005
  • Czerwiec 2005
  • Maj 2005
  • Kwiecień 2005
  • Marzec 2005
  • Luty 2005
  • Styczeń 2005
  • Grudzień 2004
  • Listopad 2004
  • Październik 2004
  • Wrzesień 2004
  • Sierpień 2004
  • Lipiec 2004
  • Czerwiec 2004
  • Maj 2004
  • Kwiecień 2004
  • Marzec 2004
  • Luty 2004
  • Styczeń 2004
  • Grudzień 2003
  • Listopad 2003
  • Październik 2003

Archiwum maj 2006

c.d.

Dużo się śmiałam w tamte dni. Tak po prostu. Wg mojej definicji wtedy śmiesznym okazywało się to, co jest niewłaściwe. Kiedy zostało nam jeszcze trochę do przejścia zapytałam się czy aby nie pobiegniemy. Sobotni wieczór, ciepłe krakowskie powietrze. Odpowiedź: Po co? Moja: Żeby było śmiesznie.
Nie, żadnej rewelacyjnej przemiany duchowej nie było. Na mszy nie umiałam się kupić, choć barierka była wygodna. A potem...Potem już jak wychodziłam z naszego ośrodka(?) Czy można o tym tak powiedzieć? Ale to zostawiam dla siebie, no to natknęłam się na biskupa, który...dał mi pierwszeństwo przejścia.A mówią, że biskupi to sztywniacy. Znam już dwóch na luzie. Ba, jeden to nawet kardynał, ale podejrzewam, że mnie nie pamięta.
Potem szłam do ka. Bo Kraków to jakoś przede wszystkim ka. Spotkałam młodzieńców śpewającyh jedną z piosenek ze spotkania. Uśmiechnęłam się do nich. Na co jeden:
-Patrz, ona się śmieje!
Odwróciłam się już do mijanych. M. później powiedział, że widocznie mój uśmiech wart jest zauważenia.
Kraków był uduchowiony. Tzn. przepełniony księżmi, zakonnikami, zakonnicami. I nawet spotkałam dużo-dużo biskupów w autobusach jadących. A potem u ka. Pierwsze zdanie:
-Długo czekałaś?
-4 minuty.
Ta moja dosłowność, ale było miło i tak pod skórą czuję, że nauczyłam się czegoś nowego.
Potem na dworcu, pociąg nie z tego peronu i nasz chwilowy właściciel, gospodarz z dwóch dni ze łzami w oczach.
Wieczorem już tylko spać, aż do poniedziałkowego poranka. Kawa i inne szczegóły, potem kino z S., potem spotkanie z M.
Wczoraj czegoś sie od niego nauczyłam. Bo to byóło tak, że poslziśmy do lasu na spacer(nuie muszę powtarzać, że ja lubię ten las)
Nagle znaleźliśmy się na górce. I kiedy ja już chciałam z niej zbiegać, on nas zatrzymał. Staliśmy chwilę wtuleni.
-Nie było Ciebie. Zauważyłem, że nie mam co robić. Szukałem zajęcia.
-I co robiłeś?
-Tęskniłem.
Czy trzeba coś jeszcze? Poczuć, że tęsknił, że jest obok, tak delikatnie mój. Zachwycające.
Zdałam sobie z tego sprawę właściwie dzisiaj, kiedy w bibliotece(zapomniałam o wczorajszej Wyborczej z ogłoszeniami) przeglądaliśmy oferty.
W którymś momencie zauważyłam, że jego profil jest ciekawszy.
Ale jestem bliska posiadania pracy.
Jeszcze tylko jutro. Dzień niepewności.
Dużo dobrego się dzieje. Trzeba zacząć się bać.
30 maja 2006   Komentarze (14)

Sb-nd

To był dzień, w którym poranek zaczął się o godzinie 6.01. Czułam, że to powtórka z historii, tydzień temu również w sobotę wstałam o takiej dziwnej porze. Ubrałam się bez marudzenia, spakowałam plecak, zapomniałam jedzonko, wróciłam się, wyszłam. Autobus, tramwaj, dworzec w Katowicach. pełno tzw. młodzieży. Właściwie jaka to kategoria wiekowa? I przyjeżdża pociąg, wbrew zapewnieniom kolei jest ona bardzo krótki. I wszyscy zaczynają się do niego wciskać. O dziwo, dzieje się to bardzo kulturalnie. Ląduję na ławeczce w wagonie bagażowym. Oczywiście razem z trójką współpodróżujących, kilkoma parami i jeszcze kilkoma singlami. Tamtych ludzi nie znam, ale obserwuję ich, próbując odgadnąć jacy mniej-więcej mogą być. Ci, którzy nie załapali się na ławeczki siedzą na karimatach.Łączy nas współny cel: spotkanie z Papieżem.
Ale pociąg ani myśli jechać, kilka razy zapala i gaśnie. Potem pojawiają się panowie w garniturkach, wraz z nimi nadciągają 3 następne wagony do rozładowania poprzednich. Jest śmiesznie i swojsko. W końcu z 20minutowym opóźnieniem ciuchciamy się.
Mało rozmawiamy, zaczynamy jeść w tym samym momencie. Głód społeczny?
Z nudów czytam księżkę Fromma. I co tam wyczytuję?
"Wolnym człowiekiem jest ten, kto zna siebie, ale zna siebie w nowy sposób-penetrując osłonę zwyczajnej świadomości oraz docierając do rzeczywistości wewnątrz siebie."
Freud uważał, że"pociąg seksualny jest zachodzącym w mężczyźnie procesem chemicznym, a kobieta jest dla tego popędu odpowiednim obiektem"
"Motywowany głównie nudą, ukrytą depresją i niepokojem, sam akt zaspokojenia staje się płytki i powierzchowny" To już Fromm.
W Krakowie trzeba było trochę iść, żeby dojść do destination place, gdzie mieliśmy nocować.
Bardzo dziwny to obiekt. Celowo udawany na niedokończony, z wyrzeźbionymi na drzwich wzorami mającymi ukazywać jego pochyłość. Później w podsłuchanym dialogu słyszę:
To twierdza czy więzienie.
Ludzie w środku są bardzo mili. Śpię w miejscu specyficznym, na rozkładanym łóżku, twardym dosyć. Jem włoskie jedzonko, śpieszę się wraz z innymi na pole spotkania. Skracając wydłużamy sobie drogę, wbijamy się w ludzki tłum i nagle okauzje się, że tam, gdzie idziemy będzie jechał właśnie on.
Czekamy chwilę. Stoimy przy barierce, naprzeciwko policjanta, skupieni i ciekawi widoku

Jedzie. W białym papa mobile. Uśmiecha sie, macha ręką. Trwa to chwilę. Jest blisko, przejeżdża półmetra ode mnie. Na nagraniu zarejestrowany jest jego uśmiech i to, że macha. Bierzemy to do siebie. Uśmiecha się do nas.
Potem idziemy, w którymś momencie wzdłuż Wisły, która niczego nieświadoma płynie jak zwykle.
Zajmujemy miejsce. On będzie dopiero za 3 godziny, ale to nic. Nasza grupka jest bardzo miła. W żartach nazwałam nas dziećmi G.Wszyscy mamuy identyczny prowiant i jest przyjemnie. PO drodze dostajemy do rąk gazety, że dają ich za dużo, jedna służy jako koc.
Nie chcę siedzieć, chcę wejść w tłum, odszukać kogoś. Idę z szyją zadartą do góry, wypatrując. Jestem czescią tych ludzi, elementem zbiorowości zgromadzonej tutaj, bo ktoś ma przyjechać. Są ludzie młodsi i starsi ode mnie. Dużo duchownych, którzy mają dobry kontakt z młodzieżą.
Potem przyjechał. Mieliśmy śpiewać, ale melodia nie była dla naszych uszu. Mówił. Mówił o tym, że każdy z nas chce zbudować dom, nowy dom, inny od tego, w którym obecnie mieszkamy, nasz dom. Na skale. Krzyczeliśmy owe: "Benedetto", wpatrywaliśmy się w jego obraz. Potem zaśpiewaliśmy mu sto lat, w trakcie on zaczął bić nam brawo, potem skromnie leciutko się ukłonił, NASZ PAPIEŻ.
Było zimno. Wrócilimy do siebie, zaspani, zmęczeni drogą, złączeni celem. Kolacja. Sen, wstałam o 5. Nie czułam niewyspania, nie narzekałam i nie marudziłam. Niedziela była dniem, w którym wszystko miało sens.
Kiedy już przyszliśmy na Błonia, ugniataliśmy wraz z innymi błotko, dotarliśmy do naszego sektora. Śpiewaliśmy, słuchaliśmy wypowiedzi rodzin. Jedna z nich miała 9 dzieci. Potem znowu on miał jechać. Razem z A. przecisnęliśmy się do barierki, pierwszej z brzegu, póxniej dopiero wytypowlaiśmy, że to nie ta. Ale miała strategiczne miejsce, kiedy już jechał, widziałam jego plecy i głowę. No i ta wiadomość, że zaraz się zacznie msza.
Msza spędzona na berierkach. Długść nóg iałam dopasowaną do tego, żeby na niej wygodnie siedzieć.
Sluchałam, ale wiem, że to, co mówił, trzeba będzie jeszcze przeczytać. Spotkałam znajomego, nie wiedzieliśmy się z 6-7 lat, bo on jest z tamtych czasów. On mnie poznał. Teraz jest na 3 roku w WSD. Dziwnie wszystko leci. Wiem, że doroli zachowywali się skandaliczniej w porównaniu z młodzieżą. Dorośli ciągle niezadowoleni, wykłucajacy się o wszystko, z pretensjami odnośnie ustalonych przepisów. Nie chcę być takim dorosłym.
Myślę, że zatrzymam się w połowie opisu, by później go dokończyć.
29 maja 2006   Komentarze (10)

Bez tytułu

Tyle wolnego czasu, tyle myśli, chęci. Słowa zupełnie nie nadają się do użytku. Potrzebuję na chwilę zaślimaczyć się w skorupie.


Wczoraj staliśmy z M. w parkowej alei. Staliśmy razem naprzeciwko, wpółobięci, uśmiechnięci. Ludzie przechadzali się. Dialog:
-Patrz, młodzi, szczęśliwi.
-To chyba choroba
-Czasami tak jest
Nie umiałam nie parsknąć śmiechem. Lubię życzliwych ludzi. Tamtą alejkę też już lubię.
Do mamy wysłałam smsa, nie umiałam sie dodzwonić. Pod wieczór wzięło mnie na smutek, otrząsnęłam się.

Jutro Kra. Do niedzieli.

26 maja 2006   Komentarze (12)

Diwne, śmieszne, zmieszane.

Wczoraj i dziś miałam maturę z rosyjskiego. Wczoraj byłam trochę wypalona, dziś raczej wciąż pobudzona.
Wczoraj sama przed trzyosobową komisją, z M. czekającym na jakiś znak, że kończę, że mamy 45 minut wolnego.
Pisałam, sprawdzałam arkusze, pobierałam odnosiłam, nie stresowałam się.
Ale byłam bardzo zmęczona.
Dziś dla odmiany miałam w innej skzole i na 13. W wyniku pomyłki półgodziny przed maturą byłam w gabinecie dyrektorki u ktorej na pewno nie można zdać tej matury, a moja okazała się na drugim końcu miasta.
Wcześniej M. spóźnił się na przystanek, jechałam sama, ledwo zdążyłam wysiąść z autobusu, dzwonili z mojej szkoły, że przecież mam angielski, a mnie nie ma.
Pamiętam moemnt pierwszej załamki. Zadzwoniła przyjaciółka, chciało mi się płakać z bezsilności: -Kuźwa, ale rozumiesz, ja jestem w tej szkole. Ale ja pierdziele. Ja mam być w tamtej. I to wszytsko płaczliwym tonem. Wyczówam w tym teraz już komizm sytuacyjny.
Pierwsyz raz miałam palącą potrzebę taxówki, ale żadnej nie było. Za 18 minut matura wyjechałam z tego osiedla. Za 8 matura wbiegłam do następnego tramwaju. Rozglądam się, pytam się czemu nie jedzie. Dzwoni M. mówi, gdzie mam wysiąść.
Był na głośnomówiącym, pyta się, który to tramwaj, ja że nie wiem, a ludzie obok, że 9.
Potem był! Wsiadł dwa przystanki później i przytuliłam się, a łzy popłynęły cichutko.
Potem była S. i zaczęliśmy biec w kierunku szkoły, a ja jej relacjonowałam ubogacając słownictwem nie uważanym za ubogacające.
Kiedy już wbiegłam do drugiego sekretariatu przepraszając za spóźnienie, okazało się, że to nie ten! M. wpdła na pomysł zdobycia numeru tej szkoły, kiedyjuż biegliśmy w jej kierunku. Zadzwoniłam. Dyrektorka: -Gdzie jesteś?
- Mijam jakiś kościół, kurde, i nie wiem ile jeszcze mi zostało.
- Nie śpiesz się, podalam godzinę wcześniej...
Na początku nie uwierzyłam własnym uszom. Zwolniliśmy, dotarliśmy. Byłam.
Weszłam, zestaw był w sumie, prosty. Ale -Egzaminatorka do mnie, że mówię do niej w trzech językach. A ja nie umiem słów, mówię nie na temat. Wychodzę, wpadam do M. i mówię, że wątpię czy zdałam.
Ogłoszenie wyników.
Masz 18 punktów. Pytam się czy na pewno, nie wierzę. Wychodzę, zaśmiewam się jak głupia. Mówię mu, cieszy się. Mówi, że nie wytrzymałby presji.
To nic, po prostu istniało prawdopodobieństwo, że mogłam nie mieć zaliczonych dwóch ustnych.
Jem kanapkę zrobioną przez jego mamę.
Idziemy do mnie do szkoły, to jest już czwarty sekretariat w którym jestem. Na szczęście,znajome twarze.
Myślę, że taką maturę się pamięta.
Na szkolnym korytarzu zdejmuje buty, trzymam jeden i drugi w rękach, stoję na posadzce, staję na palce i spotykam usta M.
Potem park, nasza ulubiona droga, tamto miejsce.
Potem chcę z kimś porozmawiać, zapewnić dozę śmiechu, spotykam się z Przyjacielem. Lubię las. I chodzenie po nim. Potem jestem na siatkówce, wreszcie się wyżywam, zepsuję sobie palec, wracam do domu, ziewam po drodze, wreszcie spada poziom adrenaliny, jem kolację, piszę to słowa, za chwilę idę spać. Jutro ostatnia matura.
Bo póki jest się młodym trzeba kolekcjonować wspomnienia
Jutro jadę szukać pracy. O!
23 maja 2006   Komentarze (11)

pon.

Wypaliłam się.
Jeszcze w sumie godzina matur.

Olbrzymie nie wiem przemieszane z krzykiem ostatnich sił.
Spadam. Ulatniam się od ludzi, żeby nikogo nie ciągnąć za sobą.
Całe szczęście, że cała nadzieja nie jest we mnie. To oznacza, że szybciej wzlecę.
Świadamość zmiany stanu przeszkadza mi cieszyć się, akcentować istniejącym. Wszystko przecież krótkotrwałe. Chwilę dłuższe niż życie.
22 maja 2006   Komentarze (7)

Ira, Kraków, k., ludzie, a obok tego ja.

Wróciłam do mieszkania, do pokoju. Bo na pewno nie do domu.
Wczorajszy dzień minął trochę bezsensu. Do wieczora. Potem byliśmy z M. na koncercie IRY, co słychać do dziś w moim gardle. Ikara nie było. Było dobrze, bo był M. Wróciłam już dziś. I dziś właśnie bardzo rano jechałam do Krakowa. Wstałam troszkę przedtym jak słońce otworzyło oczy. Z czwórką jeszcze jechałyśmy autem. Najpełniej powiedzieć to, że do k. BO to dobrzy i mili ludzie są. I jeszcze możesz nie znać, a już wiesz, że polubisz. Cel wizyty: ceremonia. Podniosła, piękna, czułam, że zapłaczę, byłam szczęśliwa, widąc znajomych k., widząc, co w ich życiu się zmienia. Choć w aucie momentami cuzłam się nieswojo z zapytaniem w myślach czemu nie śpię, czemu to, co ja w ogóle? Ale to miejsce, które im już na zawsze będzie bliskie, mi też takim się stało. Potem czułam się bardziej nieswojo. Gardło skrzypiało, bolała głowa. Świeciło słońce, w mieście było pełno turystów, już mniej jest remontów, wiecej gołębi. Z zapytaniem, prawie że rodem ze Świetlickiego czy to miasto kiedyś będzie moje. Czy mam prawo do marzeń? Potem ze znajomym ulubionym od okularów, naszą 4 i jeszcze dwójką, którzy w przyszłym tygodniu na nowej drodze życia. Razem. Ciekawe jak to jest wtedy się czuć? Ale miło jest znać tylu ludzi, żeby ich zaprosić, czuć potrzebę dzielenia się z nimi radością. Tak, i ten od ulubionej brody też był. W ogóle, czasami mam wrażenie, że w tamtym miejscu nic się nie zmienia. Rozmowy z D. Tak najbardziej, bo chodzi moim tempem. Dużo rzeczy kojarzy mi się z M. Nie umiałam powstrzymać się od wtrąceń. Kupiłam sandałki, o których dawno marzyłam. Zadawałam sobie pytanie, że kosztem czego? Nie wiem, ale chyba mam prawo do jednej przyjemności? Mama nie wiedziała, nie wie, że tam byłam. Mama już mało wie. Mama jest dalej od tej stówy kilometrów.
Nie widziałam ich od miesiąca. Widać można żyć bez rodziny bardziej niż przypuszczałabym.
Tak wiele się zmieniło. Na dniach minie rok. Rok mojej samodzielności. Rok szlifowania siebie. Było, jest ciężko. To było tak od razu. Spakowali się, wyjechali. W domu zrobiło się cicho. Kiedy mnie nie było, wrócili po meble, zabrali moje ulubione kubki, rzeczy dzielone z Mamą, pojawiła się ona, ta z którą mieszkam, ta, która nie ułatwia. On też nie ułatwia. Wiem ile kosztuje wolność. Wiem jak się z niej nie korzysta. Wiem ile kosztuje powiedzenie "nie". Nikomu nie mówię gdzie idę, co robię, dokąd wrócę. Skończyłam szkołę. Na świadectwie ukończenia, które dostanę dwa razy pierwszy raz w poniedziałek jest średnia 4,9cośtam.Z trzeciej klasy mam równe 5. Było trudno zmusić się, kiedy nic nie muszę. Wiem, jak to jest tęsknić. Ile kosztuje utrata.
Barańczak napisał, że "ciało nosi w sobie bombę zegarową." Dla mnie od tego straszniejsze jest to, że każda znajomość z drugim człowiekiem właśnie tą bombę nosi. Odejść samemu nie jest trudno, wtedy to już nic Ciebie nie obchodzi. O wiele trudniej kiedy ktoś odchodzi od Ciebie. Albo Ty od kogoś. Zupełnie wbrew sobie.
Od założenia bloga zmieniły się zasady. Kiedyś było, że żyję, bo muszę. Ufam, bo tak wypada. Wierzę, bo jest łatwiej. Teraz żyję z ciekawości, co jeszcze może się zdarzyć. Ufam? ma się wtedy poczucie dzielenia się z kimś. Wierzę, bo On kocha.
Wierzę, że udało mi się tylko z powodu tego, że "wszystko mogę, w Tym, który mnie umacnia." Chciałabym, żeby teraz też był gdzieś obok. Żebym mogła studiować. Żeby na gruzach został wybudowany dom.
Jest M. Bardzo boję się, żeby go nie nadużyć. Nie zrobić z niego wieszaka na wszytsko. Nie chcieć się uzależnieć. Nie przechylić równowagi. Ogromnie się cieszę, że jest ktoś, kto czeka. Ktoś, kim mogę zajmować myśli, żeby nie zamartwiać się. Ktoś, w kim mogę sie zakochiwać. Myślę, że to jest sprawiedliwe. Choć ogólnie życie nie jest specjalnie sprawiedliwe. " Ból powstaje nie tylko z bólu. Boisz się nie tylko z powodu sumienia. Dziwnie, znowu nie starczyło mi siły woli."
20 maja 2006   Komentarze (8)

Choć mało rozumiem...

Dzień od środka. Właściwie prawie od wieczoru. Spotkałam M. przy fontannie, siedział na ławce i czytał książkę. I zaczęłam moją opowieść o maturze ustnej i o Barańczaku. On patrzył się na mnie i nie wiedziałam czy to z powodu, że ja to mówię, czy z treści mówionego.
Ale patrzył
Bo to było tak. Że kiedy ja weszłam,to miałam mówić, więc powiedziałam jeszcze raz dzień dobry(bo ja o ustnym polskim piszę). Potem zaczęłam od cytatu. To, że mówię go na pamięć, że z innego dzieła to atut. Potem drżał mi głos, ale łapałam oddech i mówiłam. Moja polonistka patrzyła uważnie, więc było mi łatwiej. Następnie miałam usiąść na krześle. I pytanie: dlaczego Barańczak.
A ja m. in. odpowiadam, że z powodu tego, że jest dobrym tłumaczem, że jednak do niego jeszcze kiedyś mejla wyślę.
I o wiersz, który lubię. To ja "Bo tylko ten świat bólu" i mówię, że kiedy jest mi smutno, to staję się elementem społeczeństwa przez to, że ktoś podobnie.
I o najtrudniejszy. To "Kołysanka", bo zestawienie z ciałem nieboszczyka, bo sen. ale przecież, gdybym go nie wzięła, to brakowałoby mi czegoś.
Następnie o kolejność. Bo przed "Widokówką" jest "czas skończyć z takimi". A tam człowiek jeszcze buntuje się na Boga, a w widokówce go akceptuje, więc dojrzał. I w tym czasie kiedy to mówiłam zbliżyliśmy się z M. do szkoły. Wchodzimy. Ja, że się martwię, on trzyma za rękę. Potem każą nam wchodzić do sali.
A ja myślę, że muszę go zostawić i sama wejść. Ale jeszcze wcześniej jak opowiadałam naszą rozmowę, to myślałam, że poszło mi chyba b. dobrze.
Ale jak powiedzieli, że ja maxa, to nie uwierzyłam.
Następnie wyszłam. Skoczyłam mu na szyję.
Na dworze padał deszcz, kropił. A my szliśmy, jego oczy się uśmiechały patrząc na mnie. Pomyślałam, że to chyba jednoznaczenie świadczy. Można świadczyć chyba jednoznacznie?
Był w moim pokoju. -Ale możesz do niego wejść dopiero po 10 minutach. I biegam z tym wszytskim, tymi ubraniami, torebkami.
Ja Cię tylko na dół sprowadzę. I wróciłam z przystanku autobusowego. Jeszcze wcześniej dzowniłam do Mamy, a on, że nie będzie podłuchiwał, no i kiedy tak mówiłam telefonem, to mi się zgubił. Później zauważyłam chłopaka opierającego się o latarnię.
I pomyślałam, że to tylko on. Jeszcze tylko 3 matury.
A wiosna, która nie chciała przyjść to można ją przecież stworzyć.
A jeszcze wcześniej, bo 24 godziny temu wpadł do mnie Sąsiad. Bo on mi tylko tulipany przyniósł, a ja zasypiałam z uśmiechem.
No i kota też mogę dzielić.
A na ogłoszenie wyników poszłam w glanach przykrytych spodniami. Bo: w sponicy trudno skacze się przez kałuże i moje stopy lubię mieć dużo miejsca.
18 maja 2006   Komentarze (9)

Jak magnez...

Zauważam, że wczoraj był dziwny dzień. Może dlatego, że była matura z historii? Coś, czego normalny człowiek bał się przez cały rok i już nagle nie trzeba. No więc była sobie matura, która tak średnio sprawdzała moją wiedzę. A potem, potem była kompletna niespodzianka. Pod szkołą czekał M. z różą w ręce. Potem była burza. To znaczy na początku tylko grzmiało. A potem biegłam po kałużach. Pierwszy raz jego usta w deszczu. A potem, kiedy już byliśmy na przystanku wyciągmął ręcznik i wytarłam nim ociekającą kroplami twarz. Pierwszy raz w miejscu do tego nie przyznaczonym używałam ręcznika. Jestem jeszcze trochę spięta maturami. Pozostały 4 sztuki. Potem sprzątam w pokoju i biorę się za siebie. Coraz ciekawiej jeździ się na rowerze.Coraz szybciej. Nie zastanawiam się nad niczym głębszym.Odkładam wszystko na później. Później się zobaczy.
17 maja 2006   Komentarze (12)

Bez tytułu

Obudziłam się.
To chyba normalne, że każdego poranka człowiek się budzi. Śpię w tym łóżku odkąd premierem był Buzek. Znałam lepsze łóżka. Jest duże, ogromne i nie lubię je. Pamięta czasy, kiedy w tym mieszkaniu żył jeden człowiek, który stworzył dwuosobową rodzinę, poszerzoną wkrótce o podobną niepodobną córkę, potem rodzina liczyła cztery osoby. Teraz jestem tylko ja.
Wypiłam kawę. Kawę piję powoli, niezauważalnie. Staje się rutyną. Najbardziej lubię poranny prysznic. Najbardziej nie lubię kiedy jest mi zimno.
Kiedy tak myślę, a jeżeli już w datowaniu odwołuję się do premierów to przestałam być naiwna od Belki. Nie znoszę historii, chyba bardziej przypomina mi o stagnacji człowieka.
Myślę, że jednym z moim atutów jest to, że ludzie myślą, że jestem dobra. Ze złości robiłam brzuszki. Czuję, że dziś nie obejdzie się bez jazdy na rowerze.
Mam problem z identyfikacją, z przypisaniem siebie do czegoś. Szukam stałych punktów, ale to wszystko jest jak na pustyni, rzecz głównie polega na imaginacji.
Oczy pięką. Czy od braku snu czy od łez?

15 maja 2006   Komentarze (12)

Niedzielnie.

Uroczy poranek. Niedziela. Lubię kiedy w niedziele dzieje się coś wyjątkowego. Najczęściej sama staram się je uzupełniać. Najbardziej lubię kiedy w niedzielny wieczór dzwoni Mama. Dzwoniła wczoraj, trochę kiepsko się czułam, nie chciałam, żeby to zauważyła.Zawsze jak dzwoni w tle "leci" głos Bratka. Ciekawe jak on. Nie widziałam go już od miesiąca. Trudno się żyje bez powietrza(tak, tamten wiersz dotyczył innej miłości, ale...) Śpi w swoim łożeczku, coś więcej mówi, pewnie urósł. Królik dalej ucieka, a potem wraca, pies pewnie tak samo merda ogonem. Dlaczego?
Wracając do poranka jest piękny. W czerwonej skrzynce gmaila dwie wiadomości od M. To nasza raczkująca jeszcze tajemnica. Czasami przewiduję różne scenariusze, które oby się nie sprawdziły. Niekiedy trudno jest cieszyć się chwilą. Poranek jest piękny. Myślę o tych ludziach, których historia jest wrośnięta w moje życie, myślę o tym, co mnie, być może czeka, słucham śpiewu ptaków. Teraz moja wiara w siebie wynika z tego, że nie ja, ale On. Do Niego wsyztsko należy. Oczywiście nie czekam biernie, z czystym sumieniem mówię, że uczyłam się. Czy mogłam więcej? Pewnie tak. Ale jeżeli to miałoby odbić się na zdrowiu fizycznym lub stanie myślowym, to ja tak nie chcę. I jeszcze taka ciekawość mnie zjada. Być może.
14 maja 2006   Komentarze (9)

Bez tytułu

Piątek

W głowie kłębią się pytania w jakiś szcegzólniejszy niż za zwyczaj sposób.

Poranek nie zmartwił. Czułam się trochę obco, a jednak pomyślałam o nim ojciec, co rzadko się zdarza. Ale on znowu tylko obiecywał.

Nienawidzę obiecanek. Niemalże od urodzenia. Najczęstszy temat jakiś sprzeczek to było to, że ktoś obiecał. Więc pytam się kiedy. A potem…

Zachęcana do nauki.

Jeżdżę na rowerze. Świeci słońce, odbija się o leśne kałuże, ptaki śpiewają, ptaków zagłuszam muzyką. Myślę. Buduję wyobrażenia. Nie marzę, tylko pytam. O niepewność także. A potem się opalam próbując się uczyć. To bardzo przyjemna polanka. Duża i zielona, tylko że obok opalają się starsi panowie. W ogóle w tym lesie dużo starszych panów jeździ. Z powodu tegoż lasu lubię moje osiedle.

Nie czuję się źle, nawet jakoś kreatywnie, martwię się tylko trochę.

I mam jeszcze kilka myśli, tylko muszę je sprawdzić. Na biurku kilka kwiatków leśnych. Czy to właściwy czas na zadawanie pytań o sens?
A tak w ogóle to dziś najwięcej pamietałam, o panowaniu nad emocjami, kiedy wreszcie słowa usłyszane prawie dwa lata temu: czy ja panuję nad emocjami czy one nade mną, zaczęły być dla mnie zrozumiałe. Nie, to nie tylko sprawa tego, co dziś słyszałam na naszej mszy, nawet nie Sokratesa, tylko moich bardziej osobistych doznań. Po prostu czasami to genialne słuchać swojego rozumu, a nie jakichś genetycznych naleciałości

12 maja 2006   Komentarze (10)

Bo ktoż to wszystko mieć by chciał.

Zmyła mnie, zniszczyła, rozwaliła na kawałki, zamurowała.
A było to tak. To obiedz na który czekałam, bo burczało mi w brzuszku. Zjałam więc z apetytem tymbardziej, że w telewizji leciał ciekawy film. Obiad był smaczny, spokojny i jak zwykle bez słów. I kiedy już wszystko było zjedzone, wstałam od stołu. A ona zadało to pamiętne pytanie: "czy kiedykolwiek zrobiła mi coś złego?" .Chłód jej w głosie. Odpowiedziałam, że nie i zapytałam się o co chodzi. Zrobiła to, co szanujący się człowiek nie powinien robić. Nie utrudnia się życia drugiemu. Pojechała po mojej Babci i Mamie. Wszystko z powodu listu, który drugi porządny człowiek przeczytał. Oczywiście porządny człowiek zapomina o tym, że cudzych listów się nie czyta, nie posiada odrobiny krytycyzmu wobec siebie. Ów człowiek...
Ale kiedy ona zadała mi to pytanie poczułam falę gorąca. Zatkało mnie. Dopiero potem wróciłam się i powiedziałam słowo o cudzej korespondencji. Wyszłam z pokoju. Ona poszła za mną. W przedpokoju zaczęła coś mówić. Ona też jest porządna. Zebrałam się, dobrze, że na krześle zawsze są jakieś ubrania. Wyszłam. Nigdy nie słucham pieprzenia głupot zwłaszcza ludzi, których nie szanuję. Umiem znieść, kiedy ktoś mi mówi o moich wadach. Niekoniecznie musi być to spowiednik, wcale nie musi. Również odejdę, ale to przemyślę. To, że ktoś tego nie potrafi świadczy tylko o nim.
Kieyd tak sobie weszłam w las z zacisniętymi pięściami i zębami. Kiedy mnie to wszystko rozsadzało, łzy cisnęły się do oczu...Wiedziałam, że do Mamy nie mogę zadzwonić. Nie mogę jej zmartwić.
Chciałam się obejść bez ludzi, ale czułam że muszę komuś powiedzieć, zwłaszcza, że uświadomiłam sobie tą premedytację. Nieodzywanie się cały dzień, a potem ten wybuch, zwłaszcza, że obiad stanął mi w gardle.
Ale...
zadzwoniłam do M.
Kiedyś w moim życiu był ktoś, kto się pojawiał pot akich telefonach i słuchał. Widocznie stwierdził, że wyśmienicie radzę sobie sama, albo mu się znudziło, ale radzę sobie. No i jest M.
I był po 20 minutach. Ubrany za lekko, bo też wyskoczył z domu na szybko. Jeszcze spotkaliśmy po drodze dobrego znajomego, wczoraj byliśmy razem na zakupach, kilka zdań zamieniliśmy.
Kiedy już weszłam z M. do parku, usiadłam na ławce nie wytrzymałam, to ten bezruch. Zacisnęłam szczęki, drżałam. Pomyślał, że mi zimno, zawsze mi zimno, ale dziś nie było. Poleciały mi łzy. Zauważył. Przytulił jak dziecko, utulił, oparłam się na jego klatce piersiowej, nic nie mówił. Potem powiedziałam mu, że już wiem jak wygląda kaczka(taka bardziej szara),a  kaczor jest kolorowy.Dzikie kaczki. Dopiero potem powiedziałam, że zdenerwowała mnie. On powiedział:" M., nie wiem jak to jest mieć problemy" Powiedziałam, że wie, ale jego są inne.
Potem przytuliliśmy się i siedzieliśmy. Rozmawialiśmy trochę. O tym, że ja nie wyobrażam sobie życia po 30, a on, że jeszcze po drodze jest okres maj-październik. Tłumaczyłam ulubione piosenki. Był, słuchał, tulił.
Odkryliśmy zimno. Teraz jestem w domu. Jestem spokojniejsza. To dobrze, że zadzwoniłam do niego. M.

11 maja 2006   Komentarze (8)

Bez tytułu

Nie ma żadnego „ja”. (...) Nie ma żadnego „ty”, bo sami w sobie

nie istniejemy. Swoje istnienie czerpiemy z wzajemnej zależności wszystkich od wszystkich i wszystkiego od wszystkiego.

 Jesteśmy – jednym.

Małgorzata Musierowicz „Imieniny” ,

poniedziałek

Tak w zasadzie to codziennie mijam ludzi. Dziś akurat nie, chwilowo bezrobotna poświęciłam się nauce nie wychodząc z domu, ,a jednak widziałam ich z okna. Człowiek to przestarzały wytwór wyobraźni.

Więc są, więc ich mijam, więc, najczęściej, nie zauważam. Skupiam się na sobie jakby moje jednostkowe przeżycia mogły być warte zamknięcia się na innych. A jednak. Tłumaczę sobie, że nie mam na nich siły układając ze sobą wewnętrzne monologi.

Czasami na siłę chwalę się osiągnięciami. Maskuję tym, co mi się nie udaje. Ale jednak chciałabym ujrzeć blask w ich oczach. Potem karcę się za egoizm, a na końcu mówię, że przecież to ludzkie.

No i zaczęłam sobie myśleć o ludziach. Zwłaszcza o tych, których już przeszli. Roku umarcia 1939 30 kwietnia, 1953 nie wiem kiedy, inni bezimienni.. Ludzie ludziom gotujący potrawy. Przecież wydawałoby się, że po tej wojnie, tej światowej, to już w porządku miałoby być. A tu czytam sobie do matury i piszą tu o torturach, torturach przesłuchiwaniach, o 3. świecie.

Nie rozumiem.

Wolę średniowiecze. Mogłabym żyć w oświeceniu, ale mężczyzną. Oni nie mieli talii osy i codziennie studniówki w sensie kieckowym.

Ale tak prywatnie dla siebie, bez żadnej szkody dla innych to już od dawna myślę najczęściej o jednej osobie. M. Ale to mi nie przeszkadza w ciągu jednego dnia odwiedzić wsyztskich, z którymi kiedykolwiek bliżej rozmawiałam. Myślami co prawda i również bez szkody dla nich.

Bo ludzka myśl to zadziwiająca rzecz jest.

08 maja 2006   Komentarze (11)

Bez tytułu

Nie ma prawdy, sensu, poznania, nie ma rzeczywistości, nie ma sztuki,
są tylko przewrotne sztuczki
i słowa, słowa, słowa.
I znów trzeba zacząć od początku.

Zawładnęło coś mną. Moimi myślami, moim spokojem, moją mną. Przetrąciło kręgosłup postawy.Nie wiem zupełnie o co chodzi. Ale to kłamstwo. Przypuszczam. Marzę o tym, żeby komuś widzianemu jeden jedyny raz powiedzieć to wszystko co boję się lub wstydzę zapisać. Wyrzucić. Pozbyć się myśli. Zawsze wierzyłam, że myśli się trzeba pozbywać. W którymś momencie jest ich za dużo, już przeszkadzają, męczą. To dlatego piszę.

Jeszcze nie wiem. Trzeba się wyrwać. Stary sprawdzony sposób z wyjazdem? Nie mam wliczonej w to forsy. Znaleźć pracę i harować? Czasami lubię wysiłek fizyczny.

Jakiś lek na strach?

07 maja 2006   Komentarze (9)

Popołudniem

Lubię porozmawiać z ludźmi. Zwłaszcza tymi, z którymi mam wspólny język. No może nie wszystko było idealnie, ale znowu śmiałam się. O! Na rowerze byłam. Przeszłam przez siebie. I sarnę widziałam, jak ona szła na prosto, a ja na lewo. Nie wiem.
06 maja 2006   Komentarze (17)

Słońce.

I really feel

Widziałam dzisiejsze wschodzące słońce. Czerwona, ognista, życiodajna kula pojawiła się z za rogu i potem znikała. Należała do prawie ostatnich fragmentów wczorajszego dnia, skończył się punktualnie o 6 wraz z osiągnięciem wreszcie mojego ulubionego łóżka.

Jeszcze wcześniej echałam dwoma porannymi autobusami. Dużo ludzi nie śpi o 5. Lubię jechać autobusem z M.

Jeszcze wcześniej był poranek. Zaczynało świtać, śpiew ptaków, czasami nie trzeba innego, tylko samotność. Samotność jest potrzebna, samotnośc przychodzi nocą, którą nie śpisz, wtedy jednak jest zbyteczna, ale ona tak nie myśli, ona mnie lubi. Taka samotność ma bardzo wiele rozgałęzień, oplata nimi moje wspomnienia, a w nocy one krzyczą. To już pewne. Nawet nie zależy od ludzi, wśród których się jest.

Jeszcze wcześniej tańczyłam cza-czę, walca i tango na trawie pokrytej rosą. Wtedy jeszcze było bardzo zimno. Lubię z nim tańczyć. Po prostu lubię.

Wcześniej jeszcze były kiełbaski i zapoznawanie się. Niektórzy bardzo mili ludzie. Chciałabym ich jeszcze raz spotkać. Chwilę przed przyjazdem odkryłam zmęczenie, walczyłam z nim dzielnie. Był jeszcze pomaturalny prysznic na orzeźwienie i sama matura. Ja mam uraz do ciężarówek.

Piję kawę.

Chcę wiedzieć, czy to, co robię jest dobre i właściwe. Nie wiem, nie mam pojęcia. Zapytanie do tego, które pojawia się w najmniej oczekiwanym momencie przeszkadza. Może to głos rozumu? Nie wiem. Znowu ten cholerny żal. Że mama tak daleko, że i starsi o wiele mieszkają z rodzicami. Że nie wiem przez to co zrobić z wakacjami. Że to ja decyduję. To nurzące. I zawsze te słowa „Rób tak, żeby było dobrze.” Już tyle trudnych decyzji z nimi w uszach.

W niektórych częściach mnie jestem człowiekiem zniszczonym za bardzo. Tego się nie da odbudować. Próbowałam.

06 maja 2006   Komentarze (12)

Porą wieczorną.

Dziś wieczorem idąc do piekarni trafiłam do kościoła.Wybiegłam z domu nie potrafiąc dłużej siedzieć. Znalazłam ledwo zipiące baterie, odtwarzacz i słuchawki. I szłam. I weszłam do kościoła na mszę. I mówiłam sobie do Niego. W moim świecie mój szept zagłuszał ich śpiew. Potem chciałam już wyjść, ale jeżeli ja chcę Jego obecności 24h/dobę, to czemu nie zostać. Zostałam. Dali mi Go na ręce. Znowu nie upuściłam, znowu(ciągle) chcę z Nim iść.
-Prowadź mnie, wiesz? Ale co będzie, jeżeli wybierzesz mi drogę, która będzie inna, niż, którą chcę. Ale Ty prowadź mnie, ja potem pomyślę. Czy bunt na pokładzie będzie.
A On tak blisko. A w Jego miłość w tym świecie uwierzyć tak łatwo. Ktoś kocha mnie za darmo, cały czas, bezinteresownie i jeszcze obiecuje mi pomoc. -Prowadź mnie, wiesz.
"dłoń ucisz wyciągniętą a świat ci podam na dłoni" H.Poświatowska
04 maja 2006   Komentarze (12)

Bez tytułu

I'm scared about the future. No to...Za dwa dni będzie zdam 2/7 moich matur. Ciekawe jak to będzie. Oj. Powodzenia.

[RANO]

Wczoraj wpadłam w sen jak kamień w wodę. Przeczytałam ostatnią część Narnii. Jestem świadoma, że śniły mi się terminy literackie. Obudzona smsem z życzeniami. Zagotowałam mleko, tego nie robię zwykle, kawę, śniadanie. Zjem. Pierwszy głód mnie dopadnie jeszcze przed początkiem matur. Dam radę.
[16.25] Wróciłam. Ki czort mnie podkusił sprawdzić cyztanie ze zrozumieniem? Makbet. Po co się dąży do władzy? No i kartek mało było. Za mało.

03 maja 2006   Komentarze (12)

Bez tytułu

Schodami do Nieba zacząłem się piąć

Zbytek słów...

Tylko właśnie te słowa w głowie, po tym dziś. Po tym popołudniu.

Miałam zamiar ślęczeć nad angielskim. Kolejny dzień nie wychodzić z domu. Myjąc naczynia pomyślałam, że to za długo, że ostatni raz w piątek widziałam, że czuję…Przyszedł. W moim pokoju nie był od tamtej rozmowy. Ze stokrotkami w ręku. Z niespodzianką. Wspominał o niej wcześniej, wiedziałam jaką przyjemność sprawiło mu przygotowanie, może bardziej zaangażowania w nie domyślałam się. W dwóch torebeczkach niespodzianka o zapachu słodkiej pomarańczy takim, że…Herbatkę tą zostawię sobie na wieczór. Grał na gitarze. Znowu zostanie na niej jej zapach.

Później las. Tam było jeziorko jak z Narnii, słońce zaczęło chylić się ku wieczorowi, jego promienie przebijały się przez liście, zauważyłam to. Było pięknie. Śpiewały ptaki, nareszcie było ciepło, przyjemnie, spokojnie, z błękitem nieba.

A potem…Potem niósł mnie na rękach. Nikt mnie tak nie niósł i tak długo.

Wracając już do domu pomyślałam sobie, że przecież na szczęśliwe chwile, na każdą z nich trzeba zasłużyć. Czym ja się szczęściu odpłacę? Jak je przekupię?

Wracam do przyziemnych spraw. Ale jakoś przyjemniej myśli się o maturze. Nawet.

02 maja 2006   Komentarze (12)

Nie musze jeść, nie muszę nawet spać.

Co za wieczór, co za noc…

Wywiad w radiu z Rojkiem właśnie na temat tej piosenki. Dlaczego nie śpiewają jej na koncertach. Nie kojarzyłam z tytułu. W myślach potrafiłam odśpiewać” Z twarzą Marilyn Monroe” i tylko tyle. Dopiero potem, z pierwszych rytmów przypomniałam sobie. Tak, wrześniowy wieczór, na tyle ciemno, żeby z ludzi mijanych zauważać tylko sylwetki. Z kimś rozmowa, z tym obok i ta piosenka wydobywająca się z któregoś okna.” Hej dziewczyno…” Nie, nie czas.

W każdym bądź razie od wczoraj trwa nalot myslovitz. Na wielu stacjach począwszy od Mieć czy Być do starszych propozycji.

W mojej głowie ten zespół jest jednoznacznie sklasyfikowany głównie z powodu piosenek Kraków, To nie był film, Zwykły dzień czy Good day my Angel.

Dla mnie te piosenki są głęboko liryczne i melancholijne, powiązane ze wspomnieniami, którymi zabijam sobie głowę byleby nie myśleć o następnych kilku dniach. Nie cierpię czekać.

Ale.

Zwłaszcza Good day my Angel słuchana wieczorem w ciemnych ulicach zwodzi moje myśli na jeden temat. Nie wiem dlaczego tak jest, człowiek w małej mierze jest odpowiedzialny za swoją sferę emocjonalną. „Ktokolwiek znalazł się kiedyś w obcym mieście, musiał tam zaznać rodzaju zazdrości na widok mieszkańców zajętych swoimi sprawami.” Miasto stało się nawet połowicznie moje. Znam je równie dobrze jak tamto. Niemniej jednak to za tamtym właśnie tęsknię, je widzę kiedy zasypiam i chcę śnić niezwykle. ”Wspominanie staje się nową formą zamieszkiwania.”

Mama dzwoniła. Mam się nie martwić.

Nienawidzę czekania. Z drugiej strony czasami kiedy robię coś z biegu, po to tylko, żeby z głowy, to od razu zmaszczę. A żeby było śmieszniej, po jakimś czasie to okazuje się całkiem w porządku. A no i nie lubię gdy w grę wchodzą marzenia.

01 maja 2006   Komentarze (14)
Moje | Blogi