Bez tytułu
Zmywam się. Całonocna jazda autobusowa przede mną. Postaram się odezwać za kilka dni, a już napewno za kilkanaście. Z taką niespodziajką w środku jadę.
Życzę udanych wakacji, takich, które coś zmienią i wiele nauczą.
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
30 | 31 | 01 | 02 | 03 | 04 | 05 |
06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 | 12 |
13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 |
20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 |
27 | 28 | 29 | 30 | 01 | 02 | 03 |
Zmywam się. Całonocna jazda autobusowa przede mną. Postaram się odezwać za kilka dni, a już napewno za kilkanaście. Z taką niespodziajką w środku jadę.
Życzę udanych wakacji, takich, które coś zmienią i wiele nauczą.
Krótko. Jeden z szarawych nic nie niosących, dosyć słonecznych dni. I coś, co pierwszy raz przybrało konkretny zarys słowny- jeśli w jednej chwili ktoś mnie denerwuje i wydaje mi się, że cierpię, rozmawiając z nim, to nigdy nie mogę być pewna, że on nie cierpi bardziej rozmawiając ze mną. Nienawidzę takich pozorów.
Szczerze - jestem zmęczona. To pierwsze wrażenie dzisiejszego dnia. Darek ulubił mnie dzisiaj najbardziej. Bo okazało się, że na innych rękach spotykały go nieprzewidziane według niego wypadki. Bo tak jak ja, nic z tego nie będzie pamiętał. Więc mu kiedyś opowiem o białym garniturku i czarnej muszce. I żeby korzystał i pomnażał to, co dzisiaj otrzymał. Tak byłoby najlepiej. A jak mi o tym opowiadał- z przejęciem w oku, gestykulujac. Chyba też musiał się uskarżać na rozwijający się nadal aparat mowy. I dostał swoje olbrzymie auto. No i kto się najbardziej cieszy? Ja. Bo muszę go w nim ciągnąć. Ale wiem, że warto. Bo kiedy się przytula zmęczony, uśmiecha albo próbuje dać buzi...Przecież tego uczucia w środku nawet nie da się opisać!
Co do wczoraj. Czasami celowo piszę, żebym rozumiała tylko ja. Żeby po jakimś czasie skojarzyć fakt z dniem i pamiętać. Niektórych rzeczy się przecież nikomu nie mówi.
Czekanie...Tak bardzo mnie z niecierpliwości zżyma. Liczę godziny. Modlę się, żeby On stwierdził, że to, czego ja chcę, jest potrzebne. Wtorek. Byle do wtorku. A jeśli się okaże, że jest inaczej niż myślałam?I myślę? Zobaczę.
Szczęście emanowało chyba spod powiek. Cała rodzina jest szczęśliwa. Każdy do przodu i z nadzieją. Choć przecież niewiadomo jak będzie.
A ja właśnie robię to, czego nie lubię najbardziej. Czekam. Próbuję cierpliwie. A emocje zjadają.
Byłoby to na tyle tej pisaniny wieczorową porą.
Zapomniałam jeszcze napisać, że muzyka nie potrafiła porwać, a jego( nie wiem nawet czy kiedyś był bardzo ważny) ciało nabrało bardziej męskich kształtów. Zdaję się na opinię moich dłoni.
Spotkał mnie zaszczyt niewiadomego pochodzenia. Kiedy oto w sklepie kosmetycznym szukałam odpowiedniego lakieru do paznokci, pewna pani zechciała mnie umalować w ramach pokazu. Czasu miałam jak marasu, pomyślałam, czemu nie. I nawet dosyć jej ciekawie to wyszło. Poza tym wrócili już goście-rodzice(tata sam sie tak nazwał, a ja przytaknęłam). A radości ile było. Darek skakał, piszczał i uśmiechał się. Pozatym zafundowałam nam sesję we dwoje: tak wygląda rodzeństwo, a tak najmłodszy potomek rodu, który jest zupełnie nieświadomy,że jutro ukończy roczek. Mama była dumna i cieszyła się, że swoje dzieciątka ma przy sobie no i że ja jestem taka zaradna.
A ogólnie to wspaniale. Tak naprawdę. Plany na wakacje poczynione, mam nadzięję, że wszystko się uda. Rodzice zostali tylko o nich poinformowani. Lubię tą moją odpowiedzialność.
A jutro odbiór świadectwa. Mam takie z czerwonym paseczkiem. Tak jakoś dziwnie się udało.
No i byłam u Niego. Tak zacisznie. Tata przygarnął, porozmawiał, jak to w Jego zwyczaju czasem bywa. A mi się marzył chorał gregoriański. Nawet nasz kościół może mi się spodobać. z reguły wolę takie małe, zaciszne, a najlepiej właśnie remontowane. Taki nawyk stary.
I takie żaluzje mi się udały. Gdyby się przypatrzeć, to coś z tego nawet wypływa.
No bo to właśnie tak jest. Otworzyć oczy jak najszerzej i słyszec jaknajwięcej. Powietrza do płuc tyle, żeby w sam raz. I być. Ciągle nieustannie zgłębiać.
Już wiem, co robię w sierpniu. Muszę, bo inaczej będę żałować. Bo wyjdę na kogoś, kto jedno mówi, a drugie robi. Poza tym zrobię to z przyjemnością. Bo zasłużyła całym wkładem w moje życie.
W witrynach.
Odbicie.
Idę.
Ja?
Czy ktoś inny
ubrał się
w moje
życie
{księgarnia}
Kupię
najdroższe erotyki
żeby
choć przez chwilę
obcować
z miłością
Lipa, jaśmin, świece. Dzień dzisiejszy: 7.17- 19.20 szczęśliwa. Potem wolne.
Nadeszła pora stwierdzania faktów. W mieszkaniu nie pali się ani jedna żarówka. W głośniakch rozbrzmiewa delikatna muzyka wieczorową porą. Bez wątpienia jestem szczęśliwa. Zabawne, że może to być sprawa kilku ocen zwracających z honorem wiarę w siebie i własne możliwości, ale na pewno nie tylko. Pierwszy raz jest tak, że nieobecność rodziców nie przygniata ciężarem, nie nakłania do bałaganu zwalającego się na głowę. Jest zupełnie inaczej. Robię to, co jest potrzebne i próbuję nowych rzeczy. Kombinuję potrawy i środki finansowe. Do czwartku zostało 1,60 w sam raz na nowe pół chleba. Dżem na szczescie mama w tamtym roku robiła.
Myślałam jeszcze nad zmianą fryzury. Coś wygodnego, ale i charakterystycznego. Bo faktycznie, moja grzywka...hmmm wyróżnia się, ale napewno jakimś nieładem.
I nawet nie o tym miałam. Ale to za chwilę. Bo teraz chcę napisać, że wczorajsza noc skąpała mnie w modernizmie. Nie muszę mówić, że się zakochałam jeszcze bardziej. Choć determinizm wyniszcza. Aczkolwiek człowiek jest istotą wielokrotnie złożoną, co próbowałam metaforycznie przedstawić na sobie. Ciekawe, jak można opisać siebie wychwytując największą cześć jedynej prawdy. I żeby opis był aktualny na więcej niż jeden dzień. Bo wszystko zmienia od wewnątrz.
Teraz...Kiedy się przyglądam sobie z boku (o ile to możliwe) zastanawiam się, nie za dużo we mnie egoizmu? To tak trudno opisać. Boję się przywiązania do człowieka, więc dwbam tylko o siebie, nie lubię też narzucać innym swoją wolę, ale to nie tak, że jestem uległa, czasem uwielbiam, ale to zależy od człowieka. No i właśnie to mnie w pewien sposób nie pokoi. Chciałoby się powiedzieć: nie widzisz jaka jestem? Przecież najlepiej nam się rozmawia, kiedy jest mi źle i własnie coś od Ciebie potrzebuję. Nie mów mi więc, że mnie lubisz. To nie może być prawda. A później myślę jeszcze inaczej, że mogłabym nawet słowem, jak jakimś narzędziem.
I jestem na pewno w gorącej wodzie kąpana. Bo jak coś jest, to tak przynajmniej powinno być. Nie inaczej. A jeśli inaczej, to muszę mieć czas na przemyślenie i zaakceptowanie tego. Czasem tak jest źle.
Ale dzisiaj jeszcze szczęśliwa. Tak bardzo. Nawet bez powodu. Nie było gwiazd z nieba, bukietu róż i tak dalej. Ale jestem. Choć przypominaćby to mogło wmawianie sobie, powtarzam natrętnie, żeby pamiętać, że się nie żalę, że łapię chwilę, ze cieszę się z drobnostek. Bo umiem. Już.
Ja normalnie nie lubię niedzieli. Bo oprócz pójścia na mszę, to wszystko inne wydaję się takie rozciągnięte jak stara guma do żucia. Nie lubię niedzieli zwłaszcza wtedy, kiedy zostaję sama, a z drugiej storny z niedzielnych rodzinnych obiadków mało kiedy korzystam. Wygląda na to, że niedzieli nie lubię po porstu. Własciwie bez powodu. Bo trzeba coś.
Tak myślałam. Kurcze, trudno mi. Bo ja zawsze mówię prawdę. No i właśnie zastanawiałam się, czy czasem nie jest im tak, że ja mówię im tą prawdę, a oni w niej doszukują się jeszcze jakichś uklrytych przesłań? Podwójnego dna. Natchnęla mnie do tego rozmowa z Anką. Ale i tak więcej nie wiem, niż wiedziałam. Ale od myślenia jeszcze nikt ani nie przytył, ani nie schudł, więc co mi szkodzi.
I do babci poszłam. Do tej która jest bliżodalej, ale trochę bliżej niż była przedtem. Tak miło. Nie było starszawych już sztywności.
Wieczorem łezka się w oku zakręciła. Bardziej ze złości, może trochę z nudów. Z własnego czasu rozliczam się sama. W oknie świecił księżyc. Będzie mi opałał policzki. I te policzki jeszcze robiły uśmiech na zawołanie pod biórkową lampą. I tak właśnie minął mi dzień. Przyjemnie? A wczoraj spotkanie z ruiną. Nie wiem dlaczego, ale od zawsze lubię ruiny.
A od jutra prawie wolne. I niech mi ktoś nie mówi, że się nie cieszę.
Dawno już nie było tak długiego tygodnia. I wydawać by się nawet mogło, że sposobem na wydłużone życie jest czekanie, ale ono na pewno nie zrobi je szczęśliwym. Czekając ma się uczucie, że czegoś brakuje, jakiejś ręki, może powietrza, a najbardziej słów.
Wczoraj było coś, na co czekałam chyba od półroku. Ale nie umiałam powiedzieć nic. Może słowa jednak nie są najważniejsze.
Filmowy wieczór i noc. Najwyższy czas. Dziękuję.
Zmęczona. Marzy mi się trochę dzień, w którym nie zaboli mnie nic.
Dzisiaj byłam wolontariuszką na kocercie charytatywnym- zbieraliśmy pieniądze na wakacje dla dzieci upośledzonych. Na poczatku było mało ludzi, ale potem już lepiej. Jakieś miejskie zespoły rockowe.
Jak tak się patrzę, to można cieszyć się życiem.
Nie powinno się chodzić spać, kiedy już zaczyna świtać. Nie powinno się budzić wtedy, kiedy klasa siedzi własnie na 4 godzinie lekcyjnej. Nie powinno się mieć następnej wizyty u lekarza dopiero w listopadzie. I głowa nie powinna boleć cały dzień, zupełnie jakby miała powód.
Z rzeczy pożytecznych- lodówka nie świeci tak do końca pustkami, ale ja już jestem bez grosza, oczne spojówki zostały dokładnie wymoczone, więc nie powinny piec.
Chcę się przytulić do mamy i Młodego. I chcę, żeby ktoś był- ale to jak każdy. Niczym się więc nie wyróżniam.
Z uśmiechem - zawsze jak to piszę do kogoś w pozdrowieniach to wypełnia mnie taki dobrotliwy spokój.
Do przeprowadzenia lekcji potrzebny jest przede wszystkim nauczyciel. Później przydałaby się jeszcze jakaś klasa, a najlepiej byłoby, gdby była zainteresowana, ale nie bez przesady lekcją. Poza tym Kinia i Mika z uśmiechem, no i jeszcze ja. Jak więc na zamieszczonych ilustracjach widać w szkole w porządku.
Po szkole- nie rozmawiam ze sobą upracie uciekając wzrokiem.Poza tym dorwałam się do nożyczek- efekt- asymetryczna grzywka.
A i jeszcze. Mój chłopiec. Dzwoni, czyta, w powietrze emituje radość, no i oczywiście- leni się
Możliwe że byłby to wyjątkowy dzień. W moim bezkalendarzowym życiu przemkło się przez myśl, że to chyba jednak dzisiaj. No tak. Ma urodziny. Telefon do ręki. Wycharczał nieszczęsny, że nie ma takiego numeru. Ostatni raz pamiętałam o urodzinach 5 lat tamu. Ówczesny 18 letni przyjaciel i 13letnia jego prawie siostra. Tak mi się nasunęło, kiedy gotowałam dzisiaj obiad. Właściwie to nasze ostatnie spotkania można by też było przedstawić jako zetknięcie się człowieka pracującego fizycznie z dzięwczem, które żywi się marzeniami. Co mogłam wtedy zrobić? To, co najlepiej umiem, zabrałam go do krainy dzieciństwa.
Tak to wszystko dziwnie mija. Przez chwilę w nozdrzach zapach lipy. Kolejny przeblask. Śmiałam się wtedy. Zrywałam lipę. Pachniało. Później się suszyła. Miałam własną herbatę.
A co jeśli już nie powinnam wspominać? Ale po to to chyba jest?
A swoją drogą, jeszcze mi się pomyślało, że Bóg musi być niebywały talent pisarski. Jeśli każdy ma swój los( nie że predestynacja, tylko podobno On wie, czego się mozna po każdym człowieku spodziewać) i w dodatku musiał jeszcze przewidzieć niepewności pomiarowe typu wolna wola. I układa te historie już bardzo długo i żadna Mu się nie powtórzyła...Trzeba przyznać-nieźle Mu to idzie. Za moją historię jestem wdzięczna. Nie zamieniłabym na inną. Nawet, kiedy mam wszystkiego dosyć.
Zjem kolejny słoiczek dżemu.
I jest mi tak dobrze, że oddycham pełną piersią. Dzień zaczął się wydłużonym szukaniem części ciała rozrzuconych w moim łóżku. W łazience próbowałam spowrotem przypisać co do czego ma się przyklejać. Zdanie wygląda nieco makabrycznie, ale też tak się czułam, jakby zamiast spać pracowałam na jakiejś roli. Kawa. Jeszcze trochę i już będzie koniec. Zawalam, nie zawalam, jeszcze nie wiem. Robię tylko to, na co starcza mi siły. Ze stanem nie żałuj.
Rozdawałam bezinteresowne uśmiechy.
Posprzątałam. Nie lada wyczyn, zważywszy, że cała podłoga wyścielona była książkami i ubraniami, które było trudno zidentyfikować jako te do pralki czy też jeszcze do szafy. Zrobiłam pranie. Pralka huczała melodyjnie tworząc swój własny, tym razem, biały świat. Skończyły mi się kubki. Garnki też. Chyba muszę umyć naczynia i podłogę i wyrzucić zaległe śmieci. Cały ten przydługawy opis można by zastąpić jednym zdaniem z czterech słów:"Wzięłam się za siebie". Bo co ma robienie komuś na złość do tego, że ja siedzę w bałaganie?
Noc. Herbata miętowa. Spać.
Powinnam uczyć się albo spać. Dzień znów mi uciekł. Jem kolację. W moim oknie wciąż kwitnie nadzieja. Pełne światła są moje dłonie. Tyle w głośnikach. Kawa zbożowa. Na tapczanie siedzi Pan Cogito zadumany nad przyszłością świata i małym kamykiem, który wpadł do buta i o ranie nie pozwalającej myśleć o ideach Platona. Ja nie myślę aż tak wzniośle. Zastanawiam się czy może przypadkiem za bardzo nie narzekam. Że to nie tak albo tamto. I wygląda jakby mi ciągle było mało. Choć codziennie jest przynajmniej jedna chwila kiedy jestem szczęśliwa. I się uśmiecham. Może nie umiem o tym mówić i pisać? Nie umiem zapanować nad wielką radością i takiej samej wielkości smutkiem. Obydwa te zjawiska wypływają ze mnie oczami, twarzą, słowami.
Zastanawiam się nad możliwością utraty tego, co w chwili obecnej mam. Nie chcę. Nie wyglądam najgorzej. Nie mam najgorzej. Trochę czegośtam umiem. A jeśli nie chcę tego stracić, to znaczy, że jest cenne, więc nie mam prawa narzekać. A to ludzkie dosyć, prawda? Taki zwyczaj przejmowany od starszych pokoleń. Pan Cogito macha głową. On by tak nie chciał. Ja chyba też nie.
I własnie wyszedł mi jakiś pozytywistyczny tekścik. Nie ważne dziś, co będzie jutro.Och, nieważne.
Nie chcę narzekać na pogodę, ale chcę troszeczkę umiarkowanego słońca. Właśnie, jaka jest różnica między narzekaniem, a mówieniem tego, co się chce? Przecież jedno i drugie jest stwierdzeniem, że to, co jest, nie pasuje i chce się czegoś innego.
Najpierw była siatkówka. Kontynuacja wczorajszego wyżywania energii złości. Potem obiad odgrzany z wczoraj. Chwila dla Poniatowkiego i Radziwiła"Panie Kochanku".Jeszcze później namalowałam sobie nową twarz, nie w tych kolorach co zwykle, ubrałam bluzeczkę-jedyną w swoim rodzaju w mojej czarno-białej szafie, bo różową. I w dodatku miałam aspiracje, żeby się dobrze bawić. U różowych bluzkach może nie będę się terazwyrażać, bo by wulgarnie wyszło. A o bawieniu się...ostatecznie zdałam sobie sprawę, ze tych ludzie tak naprawdę nie lubię. A to dlatego, ze suzkają prymitywnych podstawników życia. Jak ci ludzie z jaskiń. Najgorsze jest to, że zaprzepaszczają wszystko. Co będzie robił palący teraz dziesięciolatek za jakieś 7 lat?
A tak poza tym zawiodłam siebie. Ale to wyłącznie moja sprawa. Mój wybór i moja świadomość.I zmieniona trajektoria. Jutro będzie inaczej. Ze swoją twarzą i własnymi oczyma.
A jednak drugi człowiek jest czasem potrzebny. Ale ja nadal nie wiem, ktory to.
Kończę ten dzień, który kręcił sie wokół maksymalnych szczytów radości i smutku połączonego z rozczarowaniem.
Przewalili się niczym huragan trwający okraglutką dobę. Malec ucieszył się na mój widok. Skakał z radości z pytaniem, gdzie byłam, na czworaka przypominał sobie stare kąty, łaszczył się do mojej gitary, wtulał się w moje ramię, potem je gryzł, chyba też z miłości, piął się jakbym była drzewem, cieszył się każdą chwilą, nie rozumiał wyjścia do szkoły i łazienki, bo on by najchętniej ze mną...Mama twierdziła, że było jej przykro, że sama z gorączką, że w ogóle sama. A potem płakała. Ja nie mogłam nic zrobić. To nie dotyczyło mnie. Może szkoda. Wtedy mogłabym, jak kiedyś, ta pięcioletnia dziewczynka, powiedzieć, że się poprawię, a by się uśmiechnęła. Banalne, będzie dobrze. W mieszkaniu znów są tylko ściany. No i jeszcze czasem ja. I nic nie muszę. Wracać do domu, chodzić dos zkoły, jeść, spać, rozmawiać z ludźmi. Taka niemuszencja.
Człowiek z Lasu zwolnił wczoraj z lekcji. Ma tę moc sprawczą. A dzisiaj sami się zwolniliśmy na herbatkę z owoców leśnych. Człowiek ten świętował z nami spóźnione urodziny. On nawet dużo wie. I czasem ciekawie mówi. Ma obraną konkretną drogę i kroczy nią tak nietypowo, że przyciąga do siebie młodzież. I podobno się zna na sprawach sercowych.
Byłam dzisiaj na rowerze. Śląsko-leśnowate drogi przebyte w 24 minuty, co znaczy, że choroba nie wykończyła mnie jeszcze maksymalnie.
I piję zbożową kawę.
A poza tym jestem leń, taki prawdziwy i brakuje mi samozaparcia. A doba za szybko mija.
I tak się dziwnie czuję, jakby w pokoju pachniało jaśminem. Lubię ten zapach i tą formę kwiatkową.
Wczoraj przemierzałam w godzinnach porannych główną ulicę mojego miasta. Szukałam lekarza, który by sprawił, żeby było normalnie. Zamyślona jak zwykle, dopiero w którymś momencie zdałam sobie sprawę, że za mną za rytmicznie, zbyt w takim samym tempie dochodzi stukot kobiecych obcasów. Wtedy przypomniałam sobie. Była chyba jesienna noc tamtego roku. Szłam donikąd z workiem czasu na plecach. Było sucho. Szła przede mną jakaś kobieta. Zrównałam swój krok z moim. Echo moich glanów obijało się o ściany. Ona przyśpieszała i ja też. W pewnym moemencie odwróciła się. W oczach miała ten strach, co ja wtedy. Tylko, że ja nie chciałam nic jej zrobić. Taki świadomo-nieświadomy przypadek. A ja właśnie od wtedy umiem biegać i mojej pięści nie obcy jest smak bicia. Pozostał taki trochę żal.
Wróciłam do szkoły. Za długo mnie tam nie było. Nie mam cierpliwości siedzieć na lekcjach. Na półkach mam za wiele ciekawszych książek.
Noc przyszła. Dzisiaj mógłby świecić księżyc. Opalałby moje powieki.
Odezwał się. Z krótkim wprowadzeniem o pogodzie we Wrocławiu. A ja przypomniałam sobie jego majówkowy list do Majki. A właściwie moją reakcję jak go zobaczyłam. Wtedy to była taka sielanka. Wszytsko normalnie. Dom,szkoła, prawie zdrowa byłam.
Może znów szukam cukierka zastępczego? By przez chwilę w czyichś ramionach. A potem się winić, że kogokolwiek bolało.
Tak właściwie to tam, w środku, mam na tyle posprzatane, by czuć się bezproblemowo. Więc się czuję. Tak mniej-więcej.
Obudziłam się. Dużo czasu zajęło mi odgrodzenie snu od wczorajszej jawy. Okazało się, że była sama jawa. Choć trochę bałam się, że jadę nie z tymi ludźmi, co trzeba i że w ogóle jadę. I jeśli teraz się zastanawiam nad tym, co napisać, to tylko dlatego, że próbuję znaleźć i wyodrębnić to najważniejsze.
Do organizacji Lednicy zraziłam się wtedy, kiedy wielebny ojciec Góra mijał mnie w potężnym samochodzie, rozmawiając sobie z uśmiechem, podczas gdy ja musiałam iść z moim plecakiem i iść, i iść. A jak już doszliśmy to był tłum ludzi. Większość wyglądała jak bliźnięta, w tych samych koszulkach. Potem zobaczyłam moją siostrę, właściwie dwie. Jak rzuciłam się w jej ramiona. To było takie piękne. Lubię moją emefowatą rodzinę. Słowa z lipca przypominają, że we wspólnocie, gdzie każdy człowiek jest moim bratem. To w nas lubię najbardziej. Poczucie bezpieczeństwa i jedności. Myślałam nawet, że podobny stan pojawi się w realizowaniu podpunktu nazywającego się:"zawiązanie wspólnoty".
Padał deszcz. Dużo deszczu. Pola Elizejskie, bo tak je nazwaliśmy dla kontrastu, przemierzyłam kilka razy. Za pierwszym natknęlam się na napalonego wielbiciela Lednicy, którą jął się mnie ewangelizować. Wszystkie argumenty mu zbiłam, odszedł zmyty. Wyglądał jakby przez tydzień siedział na rekolekcjach i teraz chce wszystkim na siłę pokazać drogę do Boga. A ja moją drogę do Taty już wybrałam. Ten odszedł zmyty, a ja później przez niego się martwiłam czy mu tego zapału trochę nie nadpaliłam. Służba porządkowa więcej uwagi zwracała na to czy trzymasz się czerwonej wstążki, niż na to czy pijesz piwo. Mijałam księży, siostry, zakonników i ruchome konfesjonały. Niektórzy klęczeli, inni stali obok lub naprzeciwko siebie. Penitenci czasem płakali. Trochę przypominali mi mnie. Tylko, że ja właściwie nie chcę płakać, a te łzy same sobie idą.
Ostatecznie przestało mi się podobać, kiedy Krzysztof Krawczyk śpiewał mój ulubiony psalm. Wiem, że nie o to chodzi jaki głos i jak...Mijając ludzi zastanawiałam się czy wiedzą po co przyjechali. Ja chciałam zobaczyć dwie kochane osoby, przeżyć coś a la czerwiec tamtego roku i zrobić coś inaczej.W pewnym moemencie spanikowałam. Bałam się, że wszystko zacznie się jak kiedyś. Na nowo. Tylko, że już nie mam tych 13 lat. Na szczęście poszukałam człowieka. Nie wiem. Zawsze tak jest, że wystarczy mi na kogoś popatrzeć i wiem czy mogę powiedzieć, co czuję, czy trzeba używać słownika awaryjnego, może przejsć na drugą stronę ulicy, albo nie mówić nic.
Podładowałam moje wyczerpane już baterie. To był dosć ciekawy rozmówca. Mam o czym myśleć na jakiś czas, kolejny schodek. Idąc za przykładem balona, znów więcej wiem i jednocześnie nie wiem. Ale to, czego dowiedziałam się, podoba mi się, dodaje siły i w pewnym sensie pozwala zaakceptować coś, na co i tak już nie mam wpływu. Bo jednak każdy jest inny, mimo że podobny. Może będę już umieć mówić "nie", a nie to jeszcze tylko dzisiaj, następnym razem już nie będę, bo po co, to nic nie daje. Dzisiaj był ten ostatni raz.
Polubiłam pocztę polską. Wtedy, kiedy lunął największy deszcz, a ja piłam herbatę, siedząc na krześle w ich namiocie. I lekarzy. Kiedy po dość potężnym skurczu, nawet nie ostatnim, przyszłam do nich i oprócz wapnia i aspiryny dostałam czekoladę.
Wracaliśmy. Wreszcie było sucho. Tak całkiem. Już wiem, że trzeba zawsze brać oprócz dwóch par spodni, dwie pary butów i skarpetek. No właśnie, skarpetki. Miałam ich nie mieć i miało mi być zimno. Ale tak samo pojawiły się niespodziewanie jak ten schodek do pełnego wejrzenia w siebie. I było mi ciepło. I w zakonie sióstr pallotynek, z białymi ścianami, tam wszytsko było białe, piliśmy herbatę. Ja kawę. Ten jej zapach o 3 nad ranem. Ta iskra życia przeszywająca powietrze.
A teraz jestem. Podtwierdziła się reguła, że na takich wyjazdach ja biorę tylko to, co potrzebuję, a nie to, co dają. Choć to, co mówili w głosnikach to był czysty populizm i było mokro, ale byli też ludzie. Tacy naprawdę ludzie. I Tata do mnie przyszedł w drugim człowieku. To chyba jest najważniejsze. Więc, mam to, czego szukałam jeszcze w piątek.
A więc: dzisiaj ruszyłam na zakupy, bo jak dziecko jest samo to musi przecież o siebie zadbać. Zważywszy na to, że mogłam wydać maksymalnie 10 złotych, to miałam przed sobą dosyć ciężkie zadanie. No i jeszcze mi się w głowie kręciło.
Mam zamiar obudzić się jutro bez kataru. Obudzić się o 5 i zdążyć, żeby nie było. Wrócę w niedzielę. Zdrowa.
No bo jadę do Lednicy. Choć chyba powinnam leżeć w łóżku.
I miałam dzisiaj piękne spotkanie. Z Tatą. Bo przyszedł teraz, a tak długo Mu mówiłam, że chcę Go jakoś namacalnie poczuć. I przyszedł. Nareszcie. I powiedziałam Mu, że było źle i byłam przy Nim, że było mi dobrze i dalej byłam. I nie wiem jak będzie, ale będę. Bo On też jest.
Żeby tylko nie popełniać głupich błędów. Ale co to znaczy? W którym momencie?
Opadam z sił. Na szczęście tylko fizycznie. Choroba wykańcza. Do soboty zdrowa. Całkiem. Bo chcę jechać. Tam Kwiatuszek i nie tylko.
Zeżarłam dwie czekolady i znów opiekane kanapki. Jak nikogo nie ma, to musze strasznie uważac, żeby mi nie było smutno przy jedzeniu. I kombinować, żeby ładnie wyglądało.
Całkowita izolacja mnie już męczy.
Dajcie człowieka, co?
I tak jest dobrze. Choćby nie wiem co. Aua! Znów boli. Jest dobrze. Gdzie ta kaseta, co się zaciąć miała na tym dobrze?