• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

...

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
28 29 30 31 01 02 03
04 05 06 07 08 09 10
11 12 13 14 15 16 17
18 19 20 21 22 23 24
25 26 27 28 29 30 01

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Marzec 2008
  • Luty 2008
  • Styczeń 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Wrzesień 2007
  • Sierpień 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Maj 2007
  • Kwiecień 2007
  • Marzec 2007
  • Luty 2007
  • Styczeń 2007
  • Grudzień 2006
  • Listopad 2006
  • Październik 2006
  • Wrzesień 2006
  • Sierpień 2006
  • Lipiec 2006
  • Czerwiec 2006
  • Maj 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006
  • Styczeń 2006
  • Grudzień 2005
  • Listopad 2005
  • Październik 2005
  • Wrzesień 2005
  • Sierpień 2005
  • Lipiec 2005
  • Czerwiec 2005
  • Maj 2005
  • Kwiecień 2005
  • Marzec 2005
  • Luty 2005
  • Styczeń 2005
  • Grudzień 2004
  • Listopad 2004
  • Październik 2004
  • Wrzesień 2004
  • Sierpień 2004
  • Lipiec 2004
  • Czerwiec 2004
  • Maj 2004
  • Kwiecień 2004
  • Marzec 2004
  • Luty 2004
  • Styczeń 2004
  • Grudzień 2003
  • Listopad 2003
  • Październik 2003

Archiwum czerwiec 2007

Wakacje.

Wakacje.

Rzeczy oddane do depozytu, te ważniejsze wożę ze sobą. Z namiotem i śpiworem. Na całe wakacje jakoś bezokreślonego miejsca zamieszkania.

Bez komputera jak bez ręki.

Sesja zaliczona jeszcze wczoraj. Zdałam, zdałam, zdałam! Szczęściara, znając pelną odpowiedź tylko na jedno pytanie z trzech, resztę coś nadrabiałam-dostałam4! I usłyszałam, że stać mnie na więcej. Miło, że wyrobiłam sobie taką opinię w jeden rok. Od dziś oficjalnie ubiegam się o przyjęcie mnie na studia. Od lipca jeszcze dam podanie na dwa kierunki.

Muszę nauczyć się wykorzystywać czas. Potem będę żałować.

Taki jest cel moich wakacji.

Słonecznego lata, Wam, Kochani! Będzie mi Was brakowało.

28 czerwca 2007   Komentarze (9)

Niestatyczność

Niekiedy są notki, które dojrzewają. Które trudno wypowiedzieć innym, o których nie ma się pewności co do stanu ich współodczuwania lub doświadczenia tego samego.

Chyba dojrzała. Jak wiśnia na drzewie odbija promienie słoneczne, jest ciemno-jasne wspomnienie.

Pamiętam, kiedyś, może przy innej muzyce, na pewno w półmroku, przy tym że monitorze i otwartym oknie przeszła mi przez głowę myśl, że ja jednak lubię stałość, że jest bardziej pewna, że jest "moja". Co prawda raz w życiu zdarzyła mi się niestabilność, totalne "spierdolenie" z miejsca, które się oswoiło, cichaczem. Ze strachu, z nierozumienia. Nie zmieniły się tylko moje ulubione ciuchy. Wszystko, wszystko inne co tylko sobie człowiek może wyobrazić jak w jakimś śnie odeszło, zamieniło się. Moje dwie rzeczywistości.

Nie wiem czy wybrałam właściwą drogę, bo sparzeniu się na ludziach nie mających w życiu jakichś fiksów, w pewien sposób zamknęłam się w sobie. W moim ukochanym pokoju i w wierszach romantyków. Najbardziej lubiłam Norwida, potem Rilkiego. Potem czytałam znowu Norwida, potem Marqueza, potem sama zaczęłam pisać.

Przestałam na dobre, kiedy Ciocia czytając moje pisanie płakała.

Kiedy ułożyłam siebie, jakoś w miarę dobrze-mówi się o mnie, że mam kręgosłup fizyczny i moralny całkiem dobry. Co do fizycznego jego stanu jestem pewna.

W każdym bądź razie wszystko było w miarę ułożone dopóki rodzice się nie wyprowadzili. Był to dla mnie...Ale wtedy mój świat zewnętrzny był już ułożony. Znałam S.-liczymy się dla siebie i kilka innych osób na których można było polegać.

Potem polubiłam wyjazdy. Najlepiej niespodziewane. Bardzo szybko się pakuję, umiem zamiast jedzeniem sycić się widokami. Jestem jak kameleon-szybko się przystosowuję kiedy chcę, szybko się wyróżniam kiedy chcę.

Nigdy nie byłam tak nie do złapania jak w tym roku.

Tak naprawdę, myślę, że wynika to ze strachu. Że trzeba wreszcie bardziej dojrzeć. Ale do czego? Do życia? Żyję. Do przyjaźni-jest. Do wiary-obecna. Do miłości-odczuwalna.

Dojrzanie wymaga chyba akceptowania reguł, podporządkowania się. Więc jestem jak wiatr.

Piszę o tym...chyba dlatego, że o ile coś się nie zmieni, nie przewróci się do góry nogami-spędzę z rodzicami 2 tygodnie na neutralnym terenie. Może się odnajdziemy?

Piszę, bo w sobotę wyruszam w 14godzinną podróż, właściwie to ponad 14. znowu w Polskę, przez całą Polskę, ukoi mnie pociag albo ukołysze.

Gdyby właśnie to, co mi się wydaje było najwłaściwszą wersją moich wakacji, to w podróży spędzę tak podsumowując wszystko około 3-4 dób.

Gdyby znowu warunek taki jak wcześniej, to i od października rozpocznę odwiedzanie mmiejsc, które mnie wołają.

Chyba jestem człowiekiem, który nie boi się samotności. Nie boi się ludzi, za wyjątkiem tych, którym źle z oczu patrzy.

25 czerwca 2007   Komentarze (11)

Bez tytułu

Oddałam wszystkim co ich.

Targi staroci w Krakowie, podobno dosyć kultowe miejsce, ja dwa razy w tym roku. Rozczarowałam się. Zbyt wysoko się mają, choć może gdyby się przeszło popołudniu, to kto wie. Tu i ówdzie się słyszało, że będę w Byt. a więc prawdą jest, że nasze-moje targi są coraz lepsze. Ciekawe jak to jest objeżdżać Polskę z klamotami.

Potem u ka. na mszy. Czuje się już wakacje, wziąwszy choćby pod uwagę liczbę ka. uczestniczących w niej oraz ilość wolnego miejsca na kościółku. Bo kościółek jest bardzo fajny, ma przyciemnione obrazy, białe ściany, żadnego przepychu.

Potem Galeria. Wszędzie jakieś promocje, więc się skusiłam...na oglądanie. Tak naprawdę mocno się zdziwiłam ubóstwem saturna-z odtwarzaczy cd/mp3 tylko jeden, reszta malutkie przenośne urządzenia. A co jeśli ktoś odłacza sie od komputera?

W Albercie zaskoczenie-klimat jak w muzeum. Brak ludzi, spokojna refleksyjna muzyka. Dodatkowo odkryłam przepyszny smak-jogurt pitny pomarańcza i melisa. Coś niesamowitego.

Kra. o poranku jest bardzo piękny. Bo wyludniony.

kończy mi się rok pobytu w kra. a ja ani razu nie wybrałam się na zwiedzanie. Kto by pomyślał. Ja.

24 czerwca 2007   Komentarze (9)

Bez tytułu

Po zdanym bardzo przyzwoicie egzaminie odczuwałam potrzebę zrobienia czegoś ze sobą. Dom na wsi stał pusty, w nim namiot potrzebny mi gdzieś w połowie lipca, godzinka czasu od wpadnięcia do głowy pomysłu, po sprawdzeniu połączeń M. na dworcu, tym razem, niestety PKS. Bo choć widoki zachwycały, przepięknie wygląda nawet zatłoczony Kra. co dopiero mówić o pagórkach i chmurkach. Jednak przystanki rozczarowywały, gdyż zrozumiałam dlaczego autobus jedzie tak długo jak osobówka-na każdym przystanku stoi parenaście głębszych minut. Nigdzie mi się w sumie nie śpieszyło, więc zniosłam. Świeciło pięknie słonce.

W Czwie przesiadka, wcześniej 11 minutowe zakupy pożywienia, jechałam dalej,później zapierniczałam te parę kilometrów dzielących wieś właściwą od tej przystankowej. Musiałam przełazić przez bramę, a nie jest to wcale przyjemne, kiedy ma się na plecach oczywiście plecak. Wreszcie, poraz pierwszy poczułam się całkiem swojsko. Bo ten dom nigdy nie był mój, ale tym razem jak go otwierałam, szukałam gdzie zapala się światło, gdzie jest kurek od wody i gazu. Ja go oswajałam. Potem zjadłam truskawki z krzaczka. Obejrzałam Bonda, jakiś leciał, a było mi szkoda od parunastu miesięcy mieć telewizor na własność i nic z tym nie zrobić. Bo ja nie oglądam telewizji i raczej nie czytam gazet. Już bardziej czasopisma w pociągach. Wstałam przed wschodem słońca, przed tym że jego działaniem zamknęłam drzwi i wyruszylam w drogę. Muszę przyznać, że rano słoneczko bardzo syzbciutko chodzi sobie po nieboskłonie. Poszłam drogą przejezdżalną, na wypadek, gdyby ktoś chciał mnie wziąć stopem. I chciał pewien pan w wieku trochę poza średnim, choć chyba wiedział, że mało mi już zostało.

Od 5.27 czekało mnie najgorsze rozczarowanie tego dnia. Autobus jechał wolniej niż słońce, raczej w tempie rowerowym, gdyż 114 km przejechaliśmy w 3 ggodziny i 20 minut. Byłam krwią zalana ze 3 razy. Spóźniłam się "tylko" 1,5 godziny.

Zaawne, pierwszy raz piłam poranną kawę u Ikstera. A kanapka zjedzona u niego dłuższy czas była moim jedynym pokarmem. Było tak jak kiedyś, zapamiętywałam co mówił, żeby o tym pomyśleć.

Potem odwiedziłam K. Czasami myślę, że ona subskrybuje mi wiersze, albo że podsyła myśli, które chcę znaleźć.

Moje miasto, jednak moje, bo okazało się, że istnieją ludzie, którzy mnie z nim wiążą.

W Kat. wolałam już nie ryzykować Pks i pojechałam ulubionym pociagiem z czerwonymi siedzeniami, zachowując się tam jak u siebie w domu, zdjęłam buy, zjadłam drożdżówki, zamknęłam przedział. Odetchnęłam.

Burza, której się bałam zastała mnie dopiero podczas powrotu z wieczornej pocałorocznej agapy, a ciasteczka, które tam dostałam okazały się wyśmienitym śniadaniem.

W śro. kolejny egzamin, a po nim zwiedzanie Kra. Niech będzie.

Oprócz tego, kiedy sobie szłam polną dróżką, zauważyłam bociana w gnieździe, on coś poklekotał, zrobiłam mu zdjęcie  i jeszcze takie, w którym wylatuje z gniazda, dopiero później to zobaczyłam-czy każde opuszczenie gniazda musi być na początku upadkiem?

22 czerwca 2007   Komentarze (10)

"Po każdym kieliszku jesteśmy coraz lepsi"...

Niesiesz mnie
po schodach
prosto na księżyc
Małgorzata Hillar

W jednej historii życia przeczytane zdanie, że spędzili noc ze sobą jak brat i siostra. I rosnąca ciekawość o nas.

Potrzebowałam wtedy wsparcia, jego ramienia, jego ręki. Wszystko wiedział, kawiarnia-szafa, spacer nad Wis., nocny powrót do aka., takie trochę przerażenie, pierwszy wspólny poranek. Czasami budzę się, pytam czy śpi. Sprawdzam czy jest. Akceptuję to, że jest. Właśnie taki, ma większość cech, które jeszcze w dzieciństwie zakładałam, że powinien mieć mężczyzna, a których oni nie mieli.

Staje się coraz bliższy, coraz bardziej niezbędny, troszkę już poznany. Tak naprawdę, fakty z jego charakteru, zachowania, zaczęłam kojarzyć, kiedy zrozumiałam, że mężczyźni są trochę jak dzieci, że trzeba z nim dzielić pasje, że mówią troszkę mniej, dlatego warto nie przegapiać okazji.

Kiedy leży obok lubię patrzeć na niego jak na człowieka, jak na męską wersję cudu stworzenia.

19 czerwca 2007   Komentarze (5)

Ojcowie a Tatuś.

Nie chciałabym mieszkać poza akademikiem. Chociażby dlatego, że jeśli jest, to w każdej chwili można kogoś odwiedzić.
Był chyba troszkę niższy ode mnie, w rozpiętej szerokiej koszulki z podwiniętymi rękawami, spodnie miał cienkie, długie, materiałowe, skórzane sandały, włosy czarne związane w kucyk.

Pomyślałam, że jest w moim wieku. Okazał się odpowiedzialnym ojcem 4 letniego synka, mężem, studentem 4 roku. Nabrałam do niego podziwu, kiedy powiedział, że po tym, jak żona rok siedziała z dzieckiem i wróciła na studia, on w następnym wziął dziekankę, żeby spędzać czas z synem.

Jak dobrze, że rola ojca w wychowaniu dziecka się zmienia.

Ostatnio myślę o moim ojcu. Nawet przed tamtym zdarzeniem. Patrzę na świat w chwilach stanowczości jego twardym wzrokiem. Interesuje mnie jaki jest, skąd pochodzi jego rodzina, co myślał, jak zobaczył moją Mamę.

Jego bardzo subiektywne dlaczego, którym mnie raczył poczęstować już mnie nie pociąga, nigdy nie pociągało. Jak on to powiedział, że prawdy obiektywnej nie ma. Stał się taki czy od zawsze był?

Nie mam szans. Jestem jego wrogiem. Jego zdolniejsze i wytrwalsze , obiektywnie patrząc, dziecko. Czasami, jeszcze kiedy raz na jakiś czas widzieliśmy się, było właśnie widać, że żałuje, że to ja mam taki charakter a nie jego syn, że to ja uczę się właśnie w tej szkole. No cóż, jest się takim, jakie środowisko, które Cię wychowało.

Może przemawia przeze mnie cynizm, może po prostu żal.
Chciałam z nim rozmowy jak człowiek z człowiekiem.

Muszę wziąć rzeczy w łapy i bardziej się skupić.

Dobrze jest wierzyć. W ten sposób mam nie tylko ojca, ale i Tatusia.

16 czerwca 2007   Komentarze (7)

Ciągłe zmiany. Mam Holendra. Lata siłą...

Zawsze w ruchu i ciągłe zmiany.
Właśnie nabyłam trzeci w tym roku rower. Poprzedniego pozbywam się jutro-finalizacja transakcji. Chwilowo mam dwie gitary-na żadnej nie umiem grać. Wakacje są długie. Część rzeczy oddana do depozytu. Mam jeszcze lodówkę. Klarują się plany na wakacje.
Gitara była D. Wiem, że bardzo ją lubił. Wyjeżdża do Stanów na rok. Oddał mi część swoich książek. Jak nie wróci-moje. Chcę, żeby wrócił. D. jest moim byłym współlokatorem. Bardzo porządny chłopak. Mężczyzna. Bo starszy. "A teraz idziemy wódkę pić". Zalega zbyt długo w szafie, to wyrzucać nie będę. W Plusie była promocja soków. Tym razem dobre . Jeszcze przydałoby się pierwszy raz dziś coś zjeść. Zabawne, organizm się przyzwyczaja.

Dwa tygodnie temu na uczelni zostawiłam kurtkę dżinsową-dziś sobie przypomniałam, padał deszcz, koszulka na ramiączkach. Poznałam wykładowcę o bardzo ciepłym głosie.

Rower kupowałam aż w Hucie. Siłacz jestem, ale nie taki, autobus zaczął mi uciekać, więc goniłam go trzy przystanki, na nowym rowerze jeszcze bez jego wyczucia. Udało się. A właśnie, jeszcze wyjechałam na drogę tuż-tuż przed traktorem. Mrówki po ciele mi przeszły na widok jego "łyżeczki" widzianej kiedy pozwalałam się wyprzedzić.

14 czerwca 2007   Komentarze (11)

Bez tytułu

Przy wpisywaniu zaliczenia chwilę z nami rozmawiała. I tak ja usłyszałam, że stale szukam czegoś nowego i że to znajduję. I że trudno mnie utrzymać w miejscu, bo nawet myślami ulatuję.

A myślami ciągle jestem przy niedawnej rozmowie. Bardzo go lubię, jest jedyny w sowim rodzaju, trzeba mu to przyznać, ufam nawet gdy prowadzi samochód. Bo on właśnie jest tym drugim, co mu pozwalam się krytykować(?) może po prostu inaczej popatrzeć. Numerki na karteczce, zwiedzanie pokoju, tytułów książek. Opowiadał o sobie. Może miał rację? Czas pokaże.

My z M. też rozmawialiśmy. Czy pociąg będzie mi się kojarzył teraz właśnie z tą rozmową? Dlaczego wtedy? Ja zaczęłam. Lubię jednak wiedzieć. Szczerze mówiąc, to po prostu się w tym nie zgadzamy. I to dwa bieguny. Chyba pierwsza taka rzecz.

Nie, i tak nie chcę, żeby był na mój obraz.

Zmiany stanowisk? Do kompromisu chyba uda się dojść.

M. wyjeżdża do Hisz. Może tylko na wakacje, może na dłużej. Nauczyłam się mu kibicować. Bo i sama chętnie pojechałabym.

13 czerwca 2007   Komentarze (3)

Kolejne małe sprawozdanie z podróży.

Wróciłam. Lubię zaczynać tak notki. I niejedna ma właśnie takim swoje pierwsze zdanie. Tym razem mogę napisać, że wróciliśmy. A więc inaczej.

Małe sprostowanie odnośnie autostopu-tylko raz jechałam sama. Zawsze jeżdżę z moim M., a więc wierzę, że jestem bezpieczna. Jeśli chodzi o jakiś strach-boję się wypadku,który mógłby się przytrafić.

W Kra. mieliśmy dużo szczęścia. Pomijając fakt, że o 4. rano zmywałam jeszcze naczynia. Po 8. wylądowaliśmy na podrzeszowskiej stacji i podziwialiśmy ją przez godzinę. Następną godzinę spędziliśmy na obwodnicy Rzeszowa. Potem trafiliśmy do jarosławskiego centrum-niesamowite architektonicznie, potem na jedną z ulic Przemyśla. W Przemyślu szukaliśmy Biedronki, ale odłożyliśmy ją na granicę. Do granicy busikiem-takim za 2 zł. Ostatnie telefony i jesteśmy już na przejściu. Granica pusta-jesteśmy już po ukraińskiej stronie. A że było strasznie ciepło, to musiałam schowana za kurtką M. zmienić koszulkę. Ponieważ nie obowiązuje zakaz picia alkoholu w miejscach publicznych w busiku do Lwowa pijemy piwo. Smakuje. Wieczór miał być spędzony we Lwowie-tego miasta nigdy dosyć, ale jednak z powodu tego, że akurat trafiliśmy w czas odjazdu pociągu-jedziemy. Robię to, co najbardziej lubię podczas jazdy pociągiem-śpię. Na wygodnym oparciu, oczywiście.

Najbardziej podobał mi się Zbaraż. Z tego powodu, że zaspaliśmy, pojechaliśmy taksówką-starą ładą, wyposażoną w nowy sprzęd elektroniczny i bardzo miękie i przyjemne w dotyku siedzenia. Zamek jako całość składa się z murów obronnych-wspięliśmy się na nie, żeby wyjść tylnym wyjściem, samego zamku z XVII wieku, pełniącego rolę muzeum. Kiedy weszliśmy na piętro tegoż muzeum, w powietrzu unosił się zapach kawy. Jedno z moich marzeń-wypić kawę w zamku. Mogą być nawet ruiny. Tylko kawa w małej filiżance... Następnie zeszliśmy do lochów. Lochy były nasze. Kanały i przejścia.

Jednego dnoia płynęliśmy nawet takim Titanikiem- kłęby dumy podczas startu podsuwały właśnie takie skojarzenia.

Boże Ciało było przesunięte na niedzielę, więc kiedy byliśmy już z powrotem we Lwowie, cho chwila uczestniczyliśmy w jakiejś procesji-nawet w tej katedralnej. Na obiad trafiliśmy do baru, który okazał się restauracją. Bardzo przyjemnie tam było,a potem z powrotem na busa do granicy. Przed granicą jeszcze skupowanie towarów do mrówkowania-dodatkowa forska zawsze się przyda.

Żeby było śmieszniej w drodze powrotnej znowu utknęliśmy w Rzeszowie. W Kra. o 2 w nocy i totalny brak siły na dojście do aka.

M. niósł mnie na rękach. Polubiłam go budzić i mówić mu dobranoc. Czekać aż przygotuje śniadanie, puszczać go na wyprawy w miasto, a kiedy szliśmy gdzieś razem, napoleońskim gestem pokażywać, że skręcamy. Pytać się, czy mu smakuje. Pić z nim piwo, prawie moczyć nogi w jeziorze, siedzieć na ławce, wracać późno.

Powrót do nauki. Aż się nie wierzy, że to ostani tydzień pierwszego roku.

12 czerwca 2007   Komentarze (7)

Bez tytułu

Skąd mam wiedzieć ile mam lat
Zaciąłem się w palec krojąc chleb
Dzieląc go między siebie
A wypływającą kroplę krwi

Kiedy jest mi smutno najpierw odchodzę od wszystkiego. Smutno mi z reguły z powodo gniewu wynikającego z bezsilności. Kiedy coś mi się nie uda reaguję jak dziecko-uboższym słownictwem, potokiem słówm, potem idę w siebie, w myślenie aż do zrozumienie dlaczego. Potem działanie naprawiające. Bywa, że nie rozumiem. Trwa to długo, zapominam o jedzeniu, wikłam się w obowiązki, czasami w ludzi. Organizm wytrwale mi towarzyszy, kiedy jest już dobrze-daje o sobie znać,wołając o odpoczynek. Tak jak właśnie napisała indywidualistka-muszę wygoić rany.
Może wypadałoby zmienić podejści, swój stosunek do tamtego. Nie umiem, nie rozumiem.
Potem, w tym biegu, zauważam braki-Boga i dobrej książki albo wierszy. Czasami udaję, że sama umiem.

Tym razem było trochę inaczej. Takim wielkim zmieniaczem była dla mnie tamta pociągowa podróż przez Polskę i dziecięcy zachwyt( na pytanie: jak podróż, do tej pory nie udzieliłam odpowiedzi). Potem zrobiło mi się lżej, a i nauki było dużo.

A wczoraj...wczoraj miałam święto i S. miała urodziny i mieliśmy także ze znajomym Kapturowcem powody do świętowania jeszcze dwa. To była uczta. Pyszne lody, niby zgadywanie cukierków, uśmiechy, beztroska i dużo-dużo-dużo zdjęć. A i moje nowe ulubione z tego dnia pochodzi.

Teraz czekam tylko środy. W środy jedziemy. Niech Aniołki czuwają. "Autostop, autostop...

Za oknem pada. Rano też było pochmurnie, co dało powód do leniuchowania. Tylko ptasie mleczko już zjedzone i...marchewka też.

03 czerwca 2007   Komentarze (14)

Bez tytułu

Rzucić to wszystko, schłopieć,
otoczyć się lasem, czerpać wodę z jeziora,
odejść od tysiąca zużytych słów,
przez które sens wylatuje jak przez dziurawe rzeszoto,
wyszukać miejsce dziewicze o urzekających porankach,
zamknąć się w białej celi, odnaleźć siebie
albo zgubić siebie skazując się być może
na godziny obezwładniającej klasztornej acedii.
Tożsamość? Kpij sobie z tego.
Patrząc wstecz, wspominając swoje przeświadczenia i przypadki,
powiedz sam - jak tu można mówić o tożsamości.
J.Hartwig

Wczoraj miałam wypadek, w mój rower wjechał rowerzysta. Nogi bolały, rana puchła, woda utleniona prawie nie piekła. Płakałam w duchu ze strachu. Zadzwoniłam do Mamy, w słuchawce usłyszałam radosny głos Bratka, wykrzykującego mojej( w jego mniemaniu imię) "Ja! Ja!" Nie było nic piękniejszego, śmiałam się od ucha do ucha. Wieczorem napisał M. Zakwalifikował się na erasmusa-nie wiedziałam czy płakać. Zadzwonił Ten od Spędzania Czasu, rzuciłam naukę, poszłam. Ze zdziwieniem, z uśmiechem. Siedzieliśmy na ławce,s zwędaliśmy się, rozmawialiśmy. To właśnie do końcowej fazy rozmowy odsnosi się ten wiersz.

Co z moim Bogiem we mnie? Wiem, że jest.

Spałam, nie spałam, śniłam. Dziś też był dzień.
Cieszyłam się na białą kartkę. Dziś, od nowa.

01 czerwca 2007   Komentarze (13)
Moje | Blogi