Niekiedy są notki, które dojrzewają. Które trudno wypowiedzieć innym, o których nie ma się pewności co do stanu ich współodczuwania lub doświadczenia tego samego.
Chyba dojrzała. Jak wiśnia na drzewie odbija promienie słoneczne, jest ciemno-jasne wspomnienie.
Pamiętam, kiedyś, może przy innej muzyce, na pewno w półmroku, przy tym że monitorze i otwartym oknie przeszła mi przez głowę myśl, że ja jednak lubię stałość, że jest bardziej pewna, że jest "moja". Co prawda raz w życiu zdarzyła mi się niestabilność, totalne "spierdolenie" z miejsca, które się oswoiło, cichaczem. Ze strachu, z nierozumienia. Nie zmieniły się tylko moje ulubione ciuchy. Wszystko, wszystko inne co tylko sobie człowiek może wyobrazić jak w jakimś śnie odeszło, zamieniło się. Moje dwie rzeczywistości.
Nie wiem czy wybrałam właściwą drogę, bo sparzeniu się na ludziach nie mających w życiu jakichś fiksów, w pewien sposób zamknęłam się w sobie. W moim ukochanym pokoju i w wierszach romantyków. Najbardziej lubiłam Norwida, potem Rilkiego. Potem czytałam znowu Norwida, potem Marqueza, potem sama zaczęłam pisać.
Przestałam na dobre, kiedy Ciocia czytając moje pisanie płakała.
Kiedy ułożyłam siebie, jakoś w miarę dobrze-mówi się o mnie, że mam kręgosłup fizyczny i moralny całkiem dobry. Co do fizycznego jego stanu jestem pewna.
W każdym bądź razie wszystko było w miarę ułożone dopóki rodzice się nie wyprowadzili. Był to dla mnie...Ale wtedy mój świat zewnętrzny był już ułożony. Znałam S.-liczymy się dla siebie i kilka innych osób na których można było polegać.
Potem polubiłam wyjazdy. Najlepiej niespodziewane. Bardzo szybko się pakuję, umiem zamiast jedzeniem sycić się widokami. Jestem jak kameleon-szybko się przystosowuję kiedy chcę, szybko się wyróżniam kiedy chcę.
Nigdy nie byłam tak nie do złapania jak w tym roku.
Tak naprawdę, myślę, że wynika to ze strachu. Że trzeba wreszcie bardziej dojrzeć. Ale do czego? Do życia? Żyję. Do przyjaźni-jest. Do wiary-obecna. Do miłości-odczuwalna.
Dojrzanie wymaga chyba akceptowania reguł, podporządkowania się. Więc jestem jak wiatr.
Piszę o tym...chyba dlatego, że o ile coś się nie zmieni, nie przewróci się do góry nogami-spędzę z rodzicami 2 tygodnie na neutralnym terenie. Może się odnajdziemy?
Piszę, bo w sobotę wyruszam w 14godzinną podróż, właściwie to ponad 14. znowu w Polskę, przez całą Polskę, ukoi mnie pociag albo ukołysze.
Gdyby właśnie to, co mi się wydaje było najwłaściwszą wersją moich wakacji, to w podróży spędzę tak podsumowując wszystko około 3-4 dób.
Gdyby znowu warunek taki jak wcześniej, to i od października rozpocznę odwiedzanie mmiejsc, które mnie wołają.
Chyba jestem człowiekiem, który nie boi się samotności. Nie boi się ludzi, za wyjątkiem tych, którym źle z oczu patrzy.