Dzisiaj.
Najpierw byłam w kościele. Jakoś bardziej przekonuje mnie forma komunii przez chwilę na mojej ręce, bo wtedy widzę w co wierzę i jaka Miłość jest lekka. Potem trochę spóźniona na spotkanie z M. Tak naprawdę, to cały tydzień na to czekałam. Nie wiem, co w nim jest. Ulicochodzenia, witrynooglądanie, a potem taka knajpka z kanapą do siedzenia. I rozmowy o wszystkim i niekrępująca cisza. I moje, mogę robić, coś, na co mam ochotę cały wieczór?(przeciez konkretna jestem) i jego ramię, i moja głowa przy jego głowie. I czas, to sobie nie idź, mi tak dobrze, nie idx, proszęęę...Szedł. A mi było i tak dobrze, bo śnieg łaciaty za oknem, muzyka, bo on mnie akceptuje i w dodatku powiedział, że światowa jestem. I jest pierwszy, który mi sie podoba i z charakteru i z wyglądu. Jeszcze o tym nie wie. Choć podobno kilka razy go dzisiaj zawstydziłam. Ciekawe, cyz napisze mi dobranoc. Nie chcę jakoś zawalić. Tym razem powinno się udać. I powiedział, wyjdziesz za mnie? A ja, jeśli spełnisz kilka warunków. A on ze spadochronem skakał. I gdybym wiedziała, że umrę przed trzydziestką to zaryzykowałabym ten zamąż. Z pierścionkiem z białego srebra. Marzę sobie, choć to niezdrowe. Nie chcę bez niego. Zadawał pytania a ja odpowiadałam i byłam zdziwiona tym, co mówię. Niech się uda...Mała dziewczynka we mnie bardzo tego chce. Ta duża już zresztą też. Ciekawe jaki on jest? Z tej strony, z której go jeszcze nie znam.
Tata przyjechał. Spotykając go w przedpokoju powiedziałam, że prędzej spodziewałabym się św. Mikołaja. Zabranie mnie na wigilię do nich jeszcze trochę i połączyłoby się z opuszczeniem ostatniej klasowej. A moja klasa nie jest na tyle zła, żeby ominąć taką okazję. Oprócz tego, miałam plany na czwartek wieczór. I tak mam obawy co do tych świąt. Nie chcę ich, końca roku. Mój pokój, świeczki i muzyka-tyle mi wystarczy. Nie mam siły do niektórych ludzi.