Łyżka kultury, ale takiej to ja chcę garściami....
I w biegu, ja i koleżanka z grupy, a tam czteropasmówka i przejście dopiero za mostem, no to my...na to przejście. A ludzie idą i idą. Wchodzimy, miejsca tylko stojące. Trudno, nie ma co narzekać, stoimy na schodkach, staram się przysłuchiwać rozmowom, bo właśnie o Krakowie sie toczą. W pewnym momencie oklaski-wchodzi Szymborska, idzie sceną, ktoś podaje jej rękę, schodzi, siada w pierwszym rzędzie. Pierwsza Dama. Opieram się już wygodnie o ścianę, kiedy okazuje się, że dostajemy kredyt zaufania, olbrzymi na przyszłość-zaproszona nas na miejsca vipowskie, co prawda tylko dlatego, że nie przyszli posiadający zaproszenia. I siedzimy obok tych wielkich dam, którzy nie wiem jeszcze czym są wielkie, ale sprawdzę, bo tą wielkość od nich czuć po prostu, wielkomiejskość i styl. Na scenę wchodzi Ryszard Krynicki. Mężczyzna w czarnej marynarce, podczas mówienia trzyma jedną rękę w jej kieszeni. Mówi o Staśku, później nazywanym także Staszkiem, który dziesięć dni temu miał 60. urodziny. Drugi czyta napisaną notkę o życiu jubilata-Poznaniak, intelektualista, wielbiciel słowa. Na scenę zaprasza tych, którzy do tej pory mieszkali jedynie w książkach. Ze znanych mi wchodzi wspomniana już Wisława Szymborska, potem Bronisław Maj, Adam Zagajewski i ci, których jeszcze nie znam. Panowie mają marynarki, w innym kolorze niż spodnie, koszule i krawaty zawierają w sobie kolor szary. Do czytania wierszy wkładają okulary. Więc tak wyglądają poeci? Bardzo konkretnie i wcale nie wpisują się w mój wyimaginowany obraz poety-proroka. Co innego Szymborska-subtelność i delikatność i ta łagodność w oczach. I potem czytają swoje ulubione wiersze tego poety, którego poznałam wydawałoby się przypadkowo, a który jest moim idolem. Określony "narkomanem słowa" Stanisłam Barańczak. Czasami powtarzam za nimi w myślach "Widokówkę z tego świata", "Już wkrótce" albo wiem kiedy będzie o wiewiórce, tej w kolorze szarym, a nie rudym. Bardzo szybko się kończy. Opuszczamy naszą lożę vipów, ustawiamy się w kolejce po płaszcze. A tam:
-Widzisz to co ja? Tam Chyra stoi! No patrz! Zrobił taki śmieszny grymas, o którego bym go nie podejrzewała, tzn. żadna z ról, w których go widziałam nie dawała mu do tego prawa.
A potem przeszedł tuż obok, w zasadzie się ocierając z powodu tego,że miejsca mało.
Zmierzwione włosy, marynarka w stylu sportowym... No, no,. no...
Więc pierwsze wyjście w kulturę Krakowa i od razu tak wielkie...No, no, no-to się porobiło.
I tak mi lżej jakoś dziś. Wczoraj, szłam już sobie ulicą powłócząc nogami, i smętnie myślałam, jakieś łzy próbowały się pojawić, ale ja nie płaczę. Łzy przychodzą, kiedy największa bezsilność, więc najpierw im nie pozwalam, a potem sobie. Bo dla kogo ja tu jestem? W imię czego? I być może troszkę się dostosuję, troszkę podbam o siebie, spróbuję być lepsza. Ale to jest mój wybór.
Bo ja sobie sterem, żeglarzem i okrętem