Wieczorowe rozmyślania
Przyznam się, że wszystko nauczyłam się usprawiedliwiać potrzebą chwili-innego wyjścia nie było( nawet to, że pod klawiaturą, tam w środku mam trochę śliwkowego dżemu-też była potrzeba pisania i jedzenia, prawda?)
Ta potrzeba chwili sprawiła, że...nie wiem, choćby to, że nie wszystko wyglądało jak powinno, że słowa nie zawsze padały we właściwym miejscu.
Kiedy się bardziej docenia cokolwiek? Kiedy się już utraciło czy kiedy jest się chwilę przed utraceniem? A jak pięknie jest jednak złapać spowrotem, jak radośnie. Jak to buduje własną pychę-bo mi się udało. Bo ja wiem jak to cenne. Bo ja jestem w tym dobra. Bo ja, bo ja... A przecież każde to "bo ja" jest ważne tylko dla mnie. Zastanawiam się jak można tak było. Jaki mam charakter? Na ile moje postępowanie wynika z charakteru wrodzonego i cech nabytych, na ile starczy mi siły, żeby odsiać to, czego w nim nie chcę mieć, żeby nie wpaść w 'koleiny'(książka telefreniaE.Redlińskiego).
Czuję w sobie jakąś siłę, o której wiem, że nie ze mnie wynika, że jak dzwon w czasie ciszy, że dano mi możliwość widzenia.
Że...już nie jestem kamieniem.
A świat, o Naiwności!, jest momentami piękny. Choćby dlatego, że z takim myśleniem łatwiej jest żyć.