Od piątku do niedzieli. Z czwartkiem włącznie....
Tak sobie myślę, że powinnam zacząć od czwartku, który płynnie przeszedł w piątek. Wtedy właśnie w aka. była impreza andrzejkowa.Mieszkanie w aka. ma czasem te dobre strony, że np. niekiedy można za pokazanie albo i nie takiej karteczki ze zdjęciem uzyskać darmowe alkohole. Tym razem w liczbie dwóch. Plan był taki, że pojawiamy się na chwilę, a potem wracamy się uczyć. I wróciłyśmy i uczyłyśmy się, i nawet alkohol tak po prostu jakoś się zmarnował i został przykładowo wylany do zlewu. Ale piątek był na tyle dziwnym dniem, że np. prezentację z angielskiego, którą jeszcze w czwartek mówiłam 10 minut, wtedy mimo że wolniej i chyba więcej słów użyłam, to uwinęłam się w 6. Dzięki temu nie spóźniłam się na następne zajęcia, ale wątpię, czy aby na pewno o to chodziło. Potem poszłam na dyżur. I pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się tak, że wiedziałam co do mnie się mówi, nawet wiedziałam, co chcę powiedzieć, ale np. zamiast krzyżowców wyszli mi krzyżacy, zamiast lampy oliwnej lampadka i skończyło się na tym, że może ja przyjdę za tydzień. Dziwnym trafem udało mi się wrócić do aka., ba po drodze kupiłam sobie jeszcze śliczny jasiek. Szczerze mówiąc, to ubiegły tydzień w ogóle przeszedł samego siebie-środa okres niesamowitej radości, czwartek wiadomość, o której wolałabym nic nie wiedzieć, nawet nie podejrzewać o jej istnieniu, a piątek taka po prostu zadziwiona reakcjami organizmu.
Natomiast dziś mi się bardzo podobał. Po pierwsze, na mszę trafiłam do jednego z ulubionych kościołów i to w dodatku na dosyć wczesną mszę. Kiedy tam idę, to po drodze mijam conajmniej 5 kościołów, ale tam czuję się jak u siebie, zawsze się spóźniam dwie minuty, pewnie dlatego, że wychodzę o te dwie minuty za późno. Jakoś strasznie się cieszyłam na tę pierwszą niedzielę adwentu. Ostatnio w ogóle staram się czuć jak dziecko. Być może dlatego, że więcej rzeczy tak po prostu spływa, wtedy i można iść chodnikiem z głową zadartą do góry. Po mszy, bo mi brakuje rudości na głowie, to wybrałam się jej szukać.
Miałam chwilkę czasu, to poszłam do takiej taniej księgarni i ze świadomością, że własnie wydaję moją najbliższą tygodniówkę wyszłam z dwoma książkami w reklamówce. Żeby było śmieszniej, przebiegając ulic.ę na niewłaściwym świetle omałobym nie zgubiłabym jednej. Więc ta większa jest bezpłciowym prezentem. Powinna ucieszyć tego, kto ma w sobie trochę z dziecka. Druga, to już zupełnie inna sprawa. Bo już powoli zmierzam do akceptacji mojego imienia, może dlatego, że jakoś tak jest, ale prawie się utarło, że rzadko kiedy ktokolwiek mówi do drugiego ktokolwieka po imieniu, a ostatnio mi często mówią. Więc druga książka jest z moim imieniem w tytule. Prawie wszystkie imiona bohaterów odpowiadają imionom ludzi, z którymi ostatnio obcuję.
Wracałam z książkami i czułam się prawie jak "idę młody genialny, trzymam ręce w kieszeniach" z tą jedynie poprawką, żem młoda, nie genialna, ale po prostu zadowolona.
Bo ja ostatnio praktykuję dietę mączno-czekoladową. W sensie czekoladki z oddania krwi już się kończą, a posiłek całodniowy zaiwera w sobie jak nie chleb to makaron. I odkryłam właśnie uwielbienie dla tuńczyka. Niestety, dziś się nim zatrułam, więc tak jak czekolada, chleb, krem czekoladowy i wędlina się przejadł. I mam problem z jedzeniem w przyszlym tygodniu.
Odliczam dnie do świąt. Może by tak kalendarzyk adwentowy kupić? Kalendarzyk bo malutki chcę, a nie że mi się z czymś kojarzy.
Zamiast siedzieć w latopisach lub w dostojewskich w zależności od literatury, milusio odstresowuję się czytaniem książki o tym jak ją zostawił mąż, jaka była przyjaciółka, że córka pojechała do Francji, że on jednak jest przystojny itd. Takie sobie życie w śmieszną formę obserwatorską ubranę.
No i piszę tę notkę i mimo wszystko dobrze się czuje, bo jeśli będę się czuć źle, to jeszcze mniej zmienię.