Rozliczenie roczne?
Przecież wszystko mogło być inaczej. I przecież jest wszystko inaczej.
Bo ja potrafię zachwycać się genialnością mojego życia.
Uchodzę ze osobę spontaniczną. I za poważną. Za wesołą chyba też. I za wierną. Tak byłoby zawsze niezaleznie od wszystkiego, bo tak było od zawsze, niezależnie od tego, którą drogę obierałam. Bo lubiłam/lubię i pragnę chodzić różnymi drogami.
Niemniej jednak moje obecne życie, to jadąc do Kra. pod koniec września. Właściwie to te wakacje wiele zmieniły. Ale plan był taki, że się uczę. Ale wtedy nie widziałam w tym sensu. Chciałam się uczyć dla samego uczenia się. Ale to było raczej takie naprzekór. Plan dnia miałam i go przestrzegałam. Ale potem, bo osoba, która mówiła, że takie plany są dobre i w góle, no to trochę się zmieniło moje jej postrzeganie i nie chcę już. (gorączka w dalszym ciągu ujemna, nie szkodzi).
Po dwóch tygodniach popełniłam jeden wyjazd, który wiele zmienił. Najpierw wprowadził masę spontaniczności, potem nieprzywidywalne sytuacje, nieprzywidywalne uczucia i nie do przewidzenia sposób bycia. Potem znowu drogi się rozeszły. Stopa teraz dosłownie chora, a w zasadzie i metaforycznie mniej niż koleżeńska, a byliśmy przez krótki czas dobrymi znajomymi. Ale M. uświadomiła sobie wiele rzeczy. Czuję się z tym inaczej.
Poza tym M. twierdziła od zawsze i do zawsze, że do kumplowania się i przyjaźnienia, to jednak bardziej nadają się mężczyźni(bez obrazy dla kobiet, ale wtedy po prostu jest mniej porównywania się i innych zbędnych szczegółów bycia). Trampkowa dziewczyna z uśmiechniętą twarzą jest jednak zupełnie inna. Trampkowa twierdzi, że M. jej przypomina wiele osób. Potem jest, że trzeba uważać, bo człowiek ma to do siebie, że znika, a najgorzej, kiedy w nieprzewidywalnych okolicznościach.
Ale gotujemy, uśmiechamy się, oglądamy swoje filmy, mamy swoje sytuacje, które śmieszą.
M. czyli ja się cieszy. A z drugiej strony, taki ktoś jak ja lubi sobie posiedzieć w ciszy, poczytać. A przyzwyczajam się do obecności drugiego człowieka.
Jeszcze jedna rzecz się zmieniła. M. nie mówi o rodzinie. Nie mówi o życiu przed Krakowem. Tylko jedną taką rozmowę popełniłam. A on mówił, że można płakać. Ale ja, że nie. Jest mniej smutno, wiem, że jest sens. I że w życiu najgorsze co można to miotać się posiadając ewidentny brak pokory.
M. uważa siebie za minimalistkę, choć tak naprawdę ma dużo rzeczy. Tak, to wcale nie jest takie pewne, że je potrzebuje. I nie do końca o tym wie, bo nawet brakuje jej czasu do sprawdzenia czy te rzeczy, kiedykolwiek mogą jej się przydać. Bo M. się wydaje, że skoro ona może i wysoka, ale bardziej szczupła, więc mniej widoczna, to posiadaniem zaznacza swoją obecność.
M. się dużo uśmiecha. Bo z uśmiechem to jakoś lepiej, niż bez. Nowi już pamiętają M. jako uśmiechniętą osobę. M każe na siebie mówić inaczej. Bo tak jest wreszcie lepiej.
Co nas nie zabije, to dostarczy pięknych wspomnień.
A tak naprawdę to miałam jeszcze napisać o Mojej Mamie. Bo nigdy nie myślałam, że ona na taką Mamę urośnie. Bo i tolerancyjna-bardzo się musiała wychować od początku października, i przewidująca- i Mamo, boli mnie gardło, i-M. trzeba było mniej piwa zimnego pić. Ale to nie tak było, Mamo.
I że wigilijka wydziałowa. I że pozytywnie zaskoczona. Tzn. ja trochę się nabijam ze wszystkiego, ale kto powiedział, że to samo w sobie jest poważne? I życzeń mi takich pięknych namówili. Wyściskali trochę. Ha! Brakuje ciepła człowieczego czasem.