Zabawa
Pamiętam, jechaliśmy wtedy i rozmawialiśmy. Jak się jedzie z kimś w blasznej skrzynce na czterech kółkach i możliwości wyjścia są ograniczone to się rozmawia, śpi albo słucha muzyki. Dobrze jest wtedy porozmawiać jak się jedzie z kimś wartościowym.
Wtedy m.in. rozmawialiśmy o alkoholu. Generalnie moim zdaniem wygląda to tak, że jeśli ktoś mówił, że można bawić się bez alkoholu, to znaczy, że wcześniej odkrył, że niekiedy lepiej jest mniej alkoholu niż więcej.
W moim domu alkohol nigdy nie był w jakiś sposób zakazany. M., czyli ja, tak po ukończeniu 10 roku życia to mogła decydować za siebie. I zawsze byłam odpowiedzialna za swoje wybory. Chyba mnie dobrze sformatowali na początku. Tak sobie teraz myślę. Choć w sumie, kiedy jechałam już na systemie awaryjnym, to ktoś zmienił mi tryby i było wszystko dobrze.
Szampana ja nie, wino od zawsze czerwone, koniak tylko dobry, rum nie, wódka tak, piwo albo bardzo ciemne albo bardzo jasne, w Polsce takich nie ma jako tradycyjnych. Więc ja tylko sprowadzane.
Czemu taki wstęp? Ze względu na artykuł w Zwierciadle na czytanie którego niedawno się przeniosłam. Piszą oni tam mądrze, że zabawa powinna być celem samym w sobie. I że mamy w sobie dziecko, które dawno temu odprowadziliśmy do przedszkola i zapomnieliśmy zabrać. I dlatego jestesmy tacy poważni, bo schowaliśmy się za takim murkiem. A potem, żeby wyjść do ludzi, kiedy chcemy się bawić, to pijemy. Kiedy wypijemy za dużo, to nasz moralny człowiek się wstydzi i to wcale nie jest już zabawą.
Trzeba się bawić po odebraniu dziecka z przedszkola, czyli w zgodzie ze sobą. Wtedy jest radość, okraszona winem chociażby.
Umiemy się bawić?
Muszę się jeszcze przyznać, że przytłacza mnie doświadczenie umowności.
Chociażby taki Sylwester. Świadomość, że wszyscy się przebierają, cieszą się, kupowali przed tem jakieś ciuchy przede wszystkim na ten wieczór. I rzeczy oddane do skrytek bagażowych w obcym mieście, z niedawno poznanymi ludźmi, za wyjątkiem dworca bez dachu nad głową. Z jedzeniem na szybko, rumem, herbatą, czekoladami i aparatami. Ze zdziwieniem dokąd wszyscy się śpieszą.
I jedno z najprzyjemniejszych uczuć: kiedy o 21 wszystko zwiedziliśmy i został jeszcze czas do godziny zero, i nie trzeba było się śpieszyć, to był taki czas gratis. Że tyle się biegało, śpieszyło, czasami było się spóźnionym, a ten czas uciekał przez palce i tu się znalazł! I to było jedno z genialniejszych uczuć. I jeszcze rozmowa w domku na placu zabaw.
A potem fejerwerki i obserwowanie obcych ludzi na rynku jednego z ulubionych miast.
Było też w tym takie doświadczenie dystansowania się. A przecież tego szukałam. I tak się skończył rok 2007. I wódka była. Ale nie była aż tak potrzebna. To napisałam ja, z 4 litrami alkoholu w pokoju.