święto plastikowej tandety
Dziś na moim osiedlu jest hucznie obchodzone święto kolorowej tandety popularnie zwane odpustem. Na ulicę wylęgly tlumy przechodniów, codziennie zaszywające się w swoich czterech ścianach, aby zlustrować kto jak i w co jest ubrany. Kościól byl sprawą drugorzędną. Ludzie z procesji tylko przeszkadzali oglądać stragany. Huk petard pozwala odczuć dla jakiej iloci osób to święto jest ważne. Swoją obecnością nie zaszczycilam ani obozów plastiku, ani kościola. Nie chcialam się patrzeć na ten ogrom ludzi. Bo i po co? Każdy kazdemu jest obojętny. Nie chcę widzieć tej udawanej sympatii.
W życiu trzeba robić wszystko zgodnie ze sobą(tak wygląda moje zdanie). Więc robię. Idę tam gdzie mi się podoba, rozmawiam z tymi, z którymi rozmowa nie będzie pustą przekladanką slowną, buduję mosty, zamykam się w skorupie - mam takie ladny kolorowy pancerz...
Podlegam prawie wylącznie sobie i swojemu kodeksowi. Tak na razie jest dobrze.
Przyjechali starsi. Tyle tekstów mialam do powiedzenia. Teraz jedyne uczucie to obojętność. Dziwne. Chce mi się ciągle plakać. Glównie chodzi o to,że w wyniku pewnej rozmowy przypomnięto mi o rzeczach o których tak bardzo nie chcialam pamiętać. Teraz postępuje znów proces zacierania pamięci.
Wiem jedno: dam sobie radę. I postaram się nie prosić nikogo o pomoc. Będę się uśmiechać. Przypomina mi się taki fragment: żeby nie plakać będę się śmiać.