Kolejne dni, chwile...
Wczoraj było źle. Tak cholernie źle. Ostatnio w ogóle było źle. Nie pomagała noc, księżyc, gwiazdy, muzyka, słowa, obecność. Myślałam, że w ogóle będzie strasznie. Najtrudniejszy był moment kiedy szłam ciemną ulicą. Wokół nic. Słychać było tylko odgłosy moich kroków. Wtedy poraz pierwszy od bardzo dawna przypomniało mi się, że człowiek może być sam. Tak naprawdę. Bez nikogo. Że nikt nie stoi z tyłu, nie asekuruje kroków, nie wyciąga ramienia. Każdy sam. Wątpliwa w ogóle była J e g o obecność. Moim stanem przejęli się rodzice. To takie miłe doświadczać ich wyjątkowej troski. Przypomniałam nawet sobie, że jeszcze jestem dzieckiem. Mama mniej więcej domyślała się powodów. Ale i tak jej nic nie powiedziałam. Mało mówię. Nie potrafię powiedzieć to, czego chcę.
Dzisiaj obudziłam się zupełnie inaczej. Dzisiejszy wieczór jest świadomy. Dzisiaj wiem. A jeżeli czegoś nie, to mam pewność, że będę wiedzieć. Taka radość wypływająca z obecności. Wystarczyło, żeby podtwierdził, że Jest. Że ma Ogród. I mam znów siły. By wstać. Znów muszę naprawiać, to co porozsuwało się, poszło gdzieś na bok. Ale to nic. Nie wiem, jak będę odczuwała jutro. Ale dzisiaj jest dzień radości.
Bo Twoja miłość jak ciepły deszcz...jak morze gwiazd za dnia...