Kolejne słowa, opisujące kolejny dzień...
Jedyna osoba, której w stanie obecnym mogłabym powiedzieć, co odczuwam, po prostu odeszła. Nie odczułam ani jakieś ochoty na rozmowę, ani nic. Próbowałam nawet być wulgarna, co wątpię,żeby mi się udało. Wiedziałam, że ten moment nastąpi. W zasadzie powinien.
Zabłocony świat stał się tak cholernie oklepany i banalny, że nic tylko zawrócić. Tylko, że nie ma dokąd. Ta negatywna siła, zwana przeze mnie agresją, a przez niektórych energią, z którą jeszcze nie wiem co zrobić, została rozładowana. Choć boli całe moje kobiece ciało, zmęczenie dochodzi aż do mózgu.
Teraz chciałabym tylko otworzyć się na Człowieka i zaufać komuś. Tak jak mnie uczył pewnego lipcowego dnia pewien pan...Ale jak ostatnio mówię: to było dawno i nie prawda.
Ja nie mogę być inna. To nic, że sprawiam wrażenie osoby częściej smutnej, niż radosnej, że to nie zawsze przyciąga ludzi, ewentualnie tylko tych, którzy chcieliby spojrzeć mi w oczy(czego ja ostatnio starsznie nie lubię). Chciałabym albo i nie(tylko wiem, że tak byłoby łatwiej) kłamać, nie traktować ludzi poważnie i walczyć o siebie z całych sił. Tylko, że nikt nie powiedział, że będzie łatwo, więc po co mam czekać aż ktoś będzie utrudniał mi życie, skoro skutecznie mogę robić to sama, korzystając z ofiarowanych mi darów?
Tylko spokojnie...