I feel nienazwanie.
Siadam już rutynowo do pisania. Próbuję ogarnąć to, co się dzieje. I nic z tego. Trzeba zapiąć pasy i wbijać się w siedzenie życia. Dni mijają za szybko. W domu nie jestem. Biegam tu i tam, żeby później nie pamiętać co i kiedy robiłam. Nawet się kłucę. To znaczy, nie milczę tak jak przedtem, bo ma przecież być inaczej. Więc ludzie ze zdziwienia otwierają oczy. Chrzanić ich oczy. Ja robię jak uważam za słusznie. Może później trzeba będzie się z kimś rozliczyć.
W sobotę wino. Tak troszkę dla smaku. Z gitarą. A właściwie dwoma. Ciekawe, kto kogo. Ale to nieważne.
W zasadzie, w życiu mało co ważne jest. Ale...nie ...przecież dać się bezsensowi robienia czegokolwiek byłoby zupełnie nie pomyśli. To tak, jakby zostać na etapie noworodka. Bo bez sensu. Właściwie, na końcowym etapie życia też się nic nie potrafi, tylko wtedy ma się tego świadomość.
Nie jestem pewna. Może się okazać, że zakochałam się. Ot co!