W pustce sam na sam.
Czuję w sobie gniew. No tak. Gdyby pozwolić łzą płynąć po twarzy to by mnie zalały. A mi sie już nie chce panować nad wszystkim, nad wypowiadanymi słowami, zwłaszcza. Bo jeśli do innych na święta przyjeżdża daleka rodzina, tak do mnie przyjechali rodzice. Przed chwilą odprowadziłam ich z powrotem. Wyściskałam brata, ucałowałam mamę i wracam do mojego życia, które całkowicie przestało mi odpowiadać. I nie wiem czy potrafiłabym na stałe dalej z nimi mieszkać, z krzykami brata, ale topnieje ich siła, przy jego całusach, pieszczotach i uśmiechach oczu, z tym, że ktoś za mnie ma prawo decydować o moim życiu. Ten gniew, żal złość, poczucie niesprawiedliwości rozpierdalają moje wnętrze. Stanowczo bardziej wolę być wyjeżdżajacą niż tą która zostaje...I coś mi tak cichaczem mówi, że wszędzie dobrze tam gdzie nas nie ma. Możliwe, że gdyby nie był w miesiącu taki wyjątkowy i bolący i szczęśliwy dzień, wktórym przyjeżdżają, to odzwyczaiłabym się całkowicie. Ironiczny głosik mówi: nie martw się, zobaczycie się na święta...
Na cmentarzu byłam. Ale nie umiem uszanować bólu innych osób. Bo Ci którzy odeszli mają Niebo, swoją ziemię na własność, krainę radości...A ja nikogo nie utraciłam aż w ten sposób. Dlatego się boję, że odejdzie ktoś mi bliski. Kiedyś...Tak anprawdę siłą napędową mojego życia jest to, ze odejdzie moja Babcia. I choć z nią nie mieszkam, dzieli nas 600kilometrowa odległość, to żyję potrochu dla niej. Jako jej ulubiona wnuczka, chcę żeby się cieszyła, że mnie ma. Że jej wyżeczenia nie poszły na marne, że o niej pamiętam...Teraz, kiedy rośnie liczba osób na których mi zależy boję się trochę bardziej. Bo przecież nikt nie mówił, że młodzi nie umierają. Nigdy się nie bałam mojej śmierci, ona byłaby tylko wyzwoleniem dla mnie...To odejście innych wpłynęłoby na moje życie, wyrywając kawałek mnie i zabierając ze sobą.
Niech już ściemnieje. Na ulicy nie będę zauważać ludzi, pójdę do mojego lasu się przejść, z tą muzyką, która zagłuszy wszystko.
Nie myśleć, nie oddychać, nie trwać...