Niedziela, szczęście, czas.
Najbardziej nie lubię niedziel i poniedziałków. Może i powinnam. Ale wtedy czas szczególnie szybko płynie, a ja dowiaduję się jak wiele nie umiem. Po rozmowie z ludźmi dosżłam do wniosku, że osiadam na mieliźnie, a ludzi w okół mnie nigdy nie zrozumiem. Męczy mnie też ciągłe dawanie sobie obietnic i potem nie nadążanie z ich wypełnianiem. Położyć sie i zapomnieć. A jak mi się nie uda? Nie uda mi się to, na co tak liczę? I po co się oszukiwać, jakoś dążyć do szczęścia? Może ono nie jest wpisane w scenariusz życia? Może biegnąc za nim gubi się bardzo wiele innych rzeczy?
I czuję jak oszukiwałam się myśląc, że coś robię dobrze i właściwie. A ten Turnau wywołany z pamieci mówi, że "zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze" A ja bym mu powiedziała, że tak nie idzie, ze wtedy byłoby za prosto. Że wtedy, kiedy mieliśmy naprawdę okazję być szczęśliwymi, to nikt z nas nie wiedział czym jest szczęście. Wrócić do dzieciństwa, tam było tak bezpiecznie. Nie musieć odpowiadać za to, co się czuje i czego nie. Nie śpieszyć się i nie bać się czasu. Bo on jest najstraszniejszy.