Kolory.
Czuję się jak kot Szymborskiej. Może nie dosłownie. Bo i mieszkanie jest nie puste i ktoś tylko wyjechał. Jednak to tylko to oznacza czas nie do pokonania i odległość za długą. Ale przecież wiadomo o co chodzi. Że ktoś był, a teraz nie ma. Że w mieszkaniu jest inaczej niż było. Brakuje w nim tego ciepła, radości, uśmiechu i zrozumienia...Choć Kotem jestem już nie pierwszym raz, to jednak tak samo łaszczę się do rzeczy. Zauważyłam zapomnianą przez Babcię spinkę. Przypominam sobie... Dzisiaj rano oglądaliśmy zdjęcia z mojego dzieciństwa. Choć ktos by mógł powiedzieć, że to nie prawda, nie mogło być szczesliwe, odpowiedziałabym mu, że nie wie jeszcze co ma, że później już umiesz cieszyć się z jakiejś drobnostki, że wystarczy Ci zabrać coś, co już masz i potem oddać i jesteś szczęśliwy.
A szczęście jest koloru żółtego odcienia cytrynowego. Jak moje koraliki. Smakuje jak poranna kawa. Czasami przybiera kolor zielony. Wtedy nazywam je spokojem. Zieleń nawiedza mnie w snach. Staje się moją przyjaciółką-nadzieją. Z nadziei niedaleko w rozpacz, kiedy się obudzę, ta ma kolor brunatny. Złość to czerń połyskująca srebrem, a łzy to rozszczepione światło prowadzące do uśmiechu w kolorze pomarańczy. Miłosć w tej chwili pachnie cynamonem, choć czasami przybiera barwę bordową. Wiara jest w kolorze niebieskim. Jak każdy schodek prowadzący do Nieba, w marzeniach tych w kolorze lila, bo ten kojarzy mi się z lilią i jej zapachem. Szczęście, które się kończy ma kolor biały. To znaczy, że za chwilę zszarzeje.