Mam pieczątkę na prawym nadgartsku. Plusem mieszkania w akademiku jest to, że często są imprezy w knajpoie na dole, a w trakcie-specjalne bloczki. Wchodzisz i piwko free. A że dziś dzień intensywny był, bo weszłam tak z rozbiegu, nawet nie wpadając do pokoju, cała przemoczona-deszcz pada, chyba nawet gałęzcie pourywał, wracałam do domu przed 22 na rowerze, a tam kałuże, ale myślę, że to nic, tylko sił już nie mam... Bo dzisiaj było takie długie. Byłam u fotografa. Zdjęcie ładne, tylko mam nadzieję, że tego formatu, który potrzebny. Później-nie wiedziałam, że makaron smakuje z kefirem i dżemem. Może głodna byłam? Poczułam jeszcze, że komuś jednym zdaniem wśród monotonii pracy sprawiłam przyjemność. Później jakieś zajęcia-ćwiczenia-muszę ćwiczyć pamięć, która coraz mniej słuchowa, coraz bardziej fotograficzna, więc czytać trzeba. Później w takim niespodziewanym, naprawdę, miejscu spotkałam br. B.Ach ten kaptur. Z 6 godzin wcześniej, piłam herbatkę, którą zwykłam pić z D. jeszcze u nas w Suplemencie, a teraz w innym towarzystwie, bo z moją grupą.
Kerygmat. Głoszenie. Czyli znowu i znowu? Za każdym razem jak zapomnę, mój Oblubieniec przyjdzie? Przyszedł dzisiaj. Paliły się świeczki, a po środku on. Miałam powiedzieć coś o nim, a przecież jestem taka zwykła, prosta, tylko czasem nosa drę. Ale przyszedł. I potem, kiedy w deszczu, już zapomniałam uważać na auta z moim rowerkiem, to czułam. Nie umiem ubrać tych myśli w słowa. Czuję. To ważne.
W tym roku wszystkie dni czegoś uczą. Czuję się silniejsza, bardziej widoczna w sobie. Nie wiem, co z tego będzie i jak. Żyję dniem, ale nie tak jak Horacy, tylko w pewien inny sposób, z zaufaniem.