Sobota w Kra.
Tą notką zmierzam do tego, że udało mi się w tym tygodniu osiągnąć większość rzeczy, które zaplanowałam. A przecież, gdyby ciało coś marudziło, to byłyby nici z tego. I te wykłady, i teningi, i jeżdżenie na rowerze jakby coś takiego jak odpowiedzialność za siebie nie istniała, i spotkania, rozmowy, i dzisiejsze zawody.
No właśnie, pogoda dziś była niespecjalna, a ja miałam debiut sezonu w krótkich spodenkach-bo dresowych zapomniałam. Ale podejrzewam, że było to motywacją, żeby szybciej przebiec ten mój kilometr. Zdziwiłam siebie. Staram się nie wchodzić ludziom w paradę. A tu co? Pamietam w pewnym moemencie się wkurzyłam i zaczełam wyprzedzać. A pierwsze słowo, które powiedzialam dobiegnowszy i odsapnowszy, było, oczywiście, niecenzuralne. No właśnie taka jestem- filolożka(!). W nagrodę kupiłam sobie szal czerwony z przeceny, żeby nie było.
Nie wiem czy tylko Kraków tak ma, ale kiedy mogę za dyszkę kupić sobie jakąś bluzeczkę z długim rękawem albo cuś, to nie mogę sobie odmówić. Tzn. tak było w tamtym tygodniu. A zawsze myślałam, że jestem odporna na manipulacje promocjami. Nieważne.
Wczoraj miała miejsce rozmowa telefoniczna między mną, a b.NieTeraz, w której usłyszałam, że mozna lubić mój głos(mniej-więcej tak to brzmiało). I tu się zdziwiłam, bo mam wiele wątpliwości z nim związanych. O!
Jak widać po charakterze notki-jestem z siebie zadowolona. Tylko jakoś trudno zrealizowac mi ilość stron zaplanowaną do przeczytania na dziś...Coś za coś, prawda?