Bez tytułu
W Czwie przesiadka, wcześniej 11 minutowe zakupy pożywienia, jechałam dalej,później zapierniczałam te parę kilometrów dzielących wieś właściwą od tej przystankowej. Musiałam przełazić przez bramę, a nie jest to wcale przyjemne, kiedy ma się na plecach oczywiście plecak. Wreszcie, poraz pierwszy poczułam się całkiem swojsko. Bo ten dom nigdy nie był mój, ale tym razem jak go otwierałam, szukałam gdzie zapala się światło, gdzie jest kurek od wody i gazu. Ja go oswajałam. Potem zjadłam truskawki z krzaczka. Obejrzałam Bonda, jakiś leciał, a było mi szkoda od parunastu miesięcy mieć telewizor na własność i nic z tym nie zrobić. Bo ja nie oglądam telewizji i raczej nie czytam gazet. Już bardziej czasopisma w pociągach. Wstałam przed wschodem słońca, przed tym że jego działaniem zamknęłam drzwi i wyruszylam w drogę. Muszę przyznać, że rano słoneczko bardzo syzbciutko chodzi sobie po nieboskłonie. Poszłam drogą przejezdżalną, na wypadek, gdyby ktoś chciał mnie wziąć stopem. I chciał pewien pan w wieku trochę poza średnim, choć chyba wiedział, że mało mi już zostało.
Od 5.27 czekało mnie najgorsze rozczarowanie tego dnia. Autobus jechał wolniej niż słońce, raczej w tempie rowerowym, gdyż 114 km przejechaliśmy w 3 ggodziny i 20 minut. Byłam krwią zalana ze 3 razy. Spóźniłam się "tylko" 1,5 godziny.
Zaawne, pierwszy raz piłam poranną kawę u Ikstera. A kanapka zjedzona u niego dłuższy czas była moim jedynym pokarmem. Było tak jak kiedyś, zapamiętywałam co mówił, żeby o tym pomyśleć.
Potem odwiedziłam K. Czasami myślę, że ona subskrybuje mi wiersze, albo że podsyła myśli, które chcę znaleźć.
Moje miasto, jednak moje, bo okazało się, że istnieją ludzie, którzy mnie z nim wiążą.
W Kat. wolałam już nie ryzykować Pks i pojechałam ulubionym pociagiem z czerwonymi siedzeniami, zachowując się tam jak u siebie w domu, zdjęłam buy, zjadłam drożdżówki, zamknęłam przedział. Odetchnęłam.
Burza, której się bałam zastała mnie dopiero podczas powrotu z wieczornej pocałorocznej agapy, a ciasteczka, które tam dostałam okazały się wyśmienitym śniadaniem.
W śro. kolejny egzamin, a po nim zwiedzanie Kra. Niech będzie.
Oprócz tego, kiedy sobie szłam polną dróżką, zauważyłam bociana w gnieździe, on coś poklekotał, zrobiłam mu zdjęcie i jeszcze takie, w którym wylatuje z gniazda, dopiero później to zobaczyłam-czy każde opuszczenie gniazda musi być na początku upadkiem?