Bez tytułu
Miejsce, w którym byłam pierwszy raz. Nie dlatego, że nie chciałam, tak naprawdę, to od 2 lat chciałam tam zamieszkać momentami, pewne prawa natury, przypadku, przeznaczenia, życia własnego, nieważne. Byłyśmy tam we dwie, weszłyśmy po drewnianych schodach, chłonęłam wszystko, co można było w tej sytuacji zapamiętać. Byłam bardzo szczęśliwa. To był w ogóle wyjątkowy dzień trochę dla mnie, bardziej dla bliskich mi osób. Że są tak bliscy wcześniej nie wiedziałam.
W każdym bądź razie byłyśmy tam. A ja zdałam sobie sprawę z własnej małości, z przyjaźni, zamyślałam się coraz bardziej, aż w końcu w tym pomieszczeniu, w którymbyć może już nigdy nie będę, w ciszy tych ksiąg i ich mądrości, stojąc twarzą do szafki rozryczałam się. Rzadko płaczę, jeśli już to na chwilę, tym razem było inaczej. S. była obok, a ja zaczęłam z siebie wyrzucać tą bezsilność i bezradność. Chyba nigdy pytanie dlaczego nie było tak ostre w moich ustach.
Płakałam, bo nie zareagowałam. Mogłam powiedzieć. Bałam się. Najbardziej, że zacznie krzyczeć, a w moich ustach zamiast słów pojawią się zagryzione wargi, a potem łzy. Bo gdyby to chodziło o mnie!
Nie mogłam wrócić do ludzi. Dziś okazało się, że dalej nie umiem. Szłam drogą i płakałam, potem spałam. Myślałam, że jakoś się to już tam w środku przeżarło.
Biorę udział w konkursie recytatorskim. Dziś była jakaś próba, miałam mówić ten wierszyk jakiś, nie czułam się sobą, nie czułam się dobrze, czułam się obco, czułam się nic nie warta.
Boże, mój Boże, szukam Ciebie.
To jedyne co umiem robić.