Bez tytułu
Mam, co prawda, lekką gorączkę, ale to nie przeszkodziło mi obudzić się wyspanej o 6.
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
26 | 27 | 28 | 01 | 02 | 03 | 04 |
05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 |
12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 |
19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 |
26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 01 |
Mam, co prawda, lekką gorączkę, ale to nie przeszkodziło mi obudzić się wyspanej o 6.
Jakoś tak staram się żyć pomiędzy zachwytem, a rozmyślaniem.
Myśli mi się dziś tęsknie o M.
Wczoraj z okazji dnia kobiet kupiłam sobie bluzeczkę, a co! I kiedy dumna z siebie szłam floriańską to miły pan wręczył mi goździkę( z dedykacją od jakichś partij, ale co tam), a wieczorem malutki kwiatuszeczek od dobrego znajomego(niech mu się powodzi teraz, bo tego potrzebuje). W środę zadzwonili do mnie czy nie chciałabym w rozmowach w toku statystować. Na co ja wspaniałomyślnie odpowiedziałam:"NIE", chociaż pojawienie się w tv jest czyms niewątpliwie ciekawym.
Odkąd przyjechałam do kra. zaczęło mi się wydawać, nie wiem jak to określić-że jestem gorsza. To nie tak, tamto nie tak, ludzi z którymi porozmawiać nie bardzo, bo mnie mało interesują tematy: moda, kosmetyki, faceci. Co prawda, słuchać nie za specjalnie umiem.
Czasami urzeczywistnianie marzeń nie jest za specjalnie dobre.
Nie mogę mieć nie kolorowych ubrań. Wydaje mi się, że mnie wtedy nie ma. Szaro się czuję.
Wydaje mi się, że to jest jak z ogłoszeniem. Celem bycia zauważonym, musi przykuwać uwagę. Być na odpowiednim poziomie wzrokowym( w przypadku człowieka odpowiedni wzrost. Mam), na odpowiednim poziomie szerokości( waga. Nie mam. W przestrzeni zajmuję zbyt mało miejsca) i posiadać odpowiednią formę(staram się nabywać).
W jakim celu?
Zieleń, granat, czerń, czerwień, żółty, fioletowy.Koraliki, kolczyki, lakier, włosy w odpowiednim ładzie lub nie.
Z której strony twarzy jestem ja? Wewnętrzna? Zewnętrzna? Środkowa? Cera, skorupa, jaskinia?
z oczu opadają im łuski
i pojmują
że prawdziwym przeznaczeniem
jest nieustanne wygnanie
z miejsc kolejno oswajanych
począwszy od zaklętego
widnokręgu dzieciństwa
M. oczekuje odpowiedzi. Ja nie mam asów w rękawie. Żadnego, nawet tego z serduszkiem.
Kumcia i *ka nominowała mnie do blogowej gry. I ja idąc sobie chodnikami myślałam czym się podzielić, żeby się nie wygadać za bardzo.
1. W ciągu jednych kolonii miałam dwóch chłopaków. Trzeba powiedzieć, że zostałam w rodzinie. Byli kuzynami.
2. Dosyć nietrzeźwa byłam raz w życiu.
3. W dokumentach mam 3 pisownie mojego imienia. Na szczęście, nie muszę udowadniać, że ja to ja.
4. Kiedyś jak wsadziłam palec nie tam, gdzie trzeba, to wigilię spędziłam na pogotowiu(rok '91)
5. Jak byłam mała to nie mówiłam "r" i nie chodziłam do przedszkola. Byłam może pięć razy. Kiedy się obudziłam podczas leżakowania zaczęłam na głos mówić "r".
Nie wiem, kto jeszcze nie brał w tym udziału, ale spróbuję trafić. Poprosiłabym Indywidualistkę, Clou, Magdusie i Słonecznika.
Bardzo chciałabym wiedzieć co czuję do M. Jest mi bardzo obcy. Jestem sobie obca ostatnio.
I wiecie, spedzilam 24 i pol godziny w podrozy tam i z powrotem. I w miedzyczasie godzine w kra. Powiedzieli mi, ze jestem szalona. Byc moze. Poki czas.
a netu przez najblizsze 4 dni nie mam. Wybor wlasny.
Zyje, I to jak.
I ciagle szczesliwej podrozy.
O 11 juz sie kreci w glowie. Ach ten alkohol.
Dzwonił ojciec współlokatorki. Chyba się do niego przestała odzywać, to się martwi, ciepło w jego głosie i on do mnie: Córeńko, tylko nie mów jej,że dzwoniłem, bo znowu będzie psioczyć.
Czemu Ci którzy mają, nie wiedzą co mają?
Żeby ten tydzień był dobry.
Jakby mi już jutro odcieli neta, to udanego odpoczynku wszystkim.
Odwiedziłam dziś Profesora i jeszcze przypadkiem b. Od nazywania M. kamyczkiem.
Bo to cudni ludzie są. I wiele można się od nich nauczyć. A kawa smakowała wybiornie i jogurt tak pyszny. I tak minęło przedpołudnie.
Potem to już tylko standart. Komputer. Stanowczo za dużo czasu przy nim spędzam. Forma nałogu? Ucieczki raczej. Od środy przez miesiąc mnie tu nie powinno być. Jak się potoczy się zobaczy.
Plany na ferie już są. Na wakacje, o dziwo, też.
Już dziś, po 12. Współlokatorka: Dobrze Ci pier*ić(czyt:mówić, że nauka nie jest najważniejsza) przyjedziesz do domu, a mamusia da Ci cieplutki obiadek.
Osz Ty, zawrzało we mnie.
-Zostaw moją rodzinę w spokoju. I nie krzycz, jest po 23.
W nagrodę usłyszałam pełną gamę dźwięków: od pstrykania długopisem, włączania-wyłączania światła, pastowania butów, piłowania paznokci. Zmęczyła się po 2.
Czemu mam pecha do współlokatorek?
Bo ja już nie chcę się dłużej uczyć tej gramatyki opisowej języka polskiego!
2.luty. Nie wiem dlaczego od zawsze wydawał mi się ważnym świętem. Nawet, kiedy już stał się zwykłym dniem. Czy zawsze był?
Może dlatego, że przychodząc potem na niedzielną mszę zauważało sie brak "maluśki, maluśki" czy "lulajże">. Jezus dorósł. Paliło się wtedy świeczkę, taką dużą i żółtą. Ta świeczka miała cudne właściwości. Niosło się do domu ją i kiedy miało się wrażenie, że anomalia poodowe albo inne rzeczy zagrażają normalnemu biegowi świata, należało ją zapalić o modlić się. Pomijając momenty, kiedy służyła jako normalne świeczka, gdy znikało światło, była zapalana dwa razy. Może dlatego w ten sposób pamiętam?
Świeczki nie miałam, to tak smao jak palmy-od dwóch lat nie mam. Na mszy byłam. I co mnie tutaj zadziwia, że średnia wieku na mszy, gdzie nie ma gdzie igle wpaść to dwadzieścia parę lat. To jacy my w końcu jesteśmy?
Potem zupełnie przypadkowo byłam na gofrach w pięknym, przytulnym mieszkaniu. Z ludźmi,których, oczywiście, nie znam. Co nie zmienia faktu, że było fajnie.(słówko-wytrych). A teraz jestem u siebie. I 2. luty ciągle trwa.
U nas na forum pojawił się wątek, w którym wypisuje się radości dnia. Staram się je wynajdywać. To samo powiedział mi pan z budki.
Przed Krzyżem wszystko wygląda inaczej. Ale to czasami tylko. Nie bać się, że coś się stanie, ktoś uderzy. Nie mówić więcej: musiałam tak zrobić, nie było wyboru. Taka mała ja i taki kochający ( mnie, tak, mnie!) ON.
To dlatego życie ciągle jeszcze trwa.
A świat obok? Walka na słowa. Że mam niby wyjść, bo ciśnienie skacze. Że nie mam prawa, że lepiej...i ten strach czy kiedy wrócę drzwi nie będą zamknięte od środka
Ale to, że nie zmarnowałam czasu.
Że jest moja przyjaciółka, że Q. spotkany przypadkowo ucieszony, rozgadany, że do Kierującego Drogą wpadłam tak zwyczajnie na kawę,
że nawet rano na przystanku rozmowa z dziewczynami,
że jest się z kim przywitać, uśmiechnąć do kogo. Że tam częśc mojego domu jest.
Niektórzy mają błędy młodości. Ja te dzieciństwa. Dziś tak dotkliwie wspominane w tej przychodni lekarskiej, i pani doktor taka miła, bo zdziwiona, że ktoś jak ja, że moim wiekiem, widziałam jak się stara, próbuje mi pomóc, mówi, że to rozwiązanie tymczasowe.
A przecież zdaję sobie sprawę z tego, tylko staram się o tym nie myśleć.
Potem, kiedy wracałam, ciągle jeszcze z duszą na ramieniu przypominałam sobie.
Dwanaście lat miałam. Jeszcze większa chudzina niż teraz, wzrostu umiarkowanego. Sobota była. Przeczuwałam, że tak się stanie, może teraz tak mówię? Raz zemdlałam na pewno, drugi raz prawie. Starszy podsunął mi jakiś spirytus żeby ocucić. Wszędzie krew. Na bluzce, spodenkach krótkich, na koszuli starszego, którą się stale wycieram. Młodszy ma po tym bliznę na ramieniu. Ja na brodzie. Cyba się wtedy bałam. Jabłka tak kusiły. Starszy, wtedy 18letni ciągle, że na niego będzie, bo pod jego opieką. To była chyba moja pierwsza dorosła decyzja, bo chyba nie wybór profilu klasy, nie, tamto. Powiedziałam, że to moje, że już nic nie zmieni. Choć może gdybym wtedy do lekarza, ale bałam się.
Ciągle się przeplata w życiu. I to co warto pamiętać, i to co trzeba pamiętać.
Nie umiem rozmawiać z ludźmi. Mam tak, że albo wszystko robię sama, albo jak kameleon dopasowuję się do otoczenia. Dlatego wolę być sama, bo nic nie tracę.
Nie wiem czemu blogowicze myślą o mnie dobrze. Może dlatego, że mnie nie znają, że pisać każdy może...
Myślą o mnie, że jestem otwarta. Bo się uśmiecham i potrafię pierwsza zagadać. Ale to zawsze się przyda. Poza tym, jeśli dużo sobie sama w swoim sosie przebywam, więc jeśli jeszcze wśród ludzi być milczkiem, ponurasem, to to za dużo. Zresztą to zależy od człowieka, od tego jak go "wyczuję". Bo jeśli w inny sposób, to nie powiem nic.
W Olivii był artykuł przedstawiający to, jaką bohaterkę widzą w sobie współczesne Polski.
A co ja? Myślę, myślę...i nic jak skrzyżowanie Piotrusia Pana(tak) z dobrą wróżką. Bo wcale nie czekam na ksiącia, żeby wypluć jabłko, tylko ja zrobię to sama. I nie śpię czekając aż książę mnie obudzi, tylko wtsaję jak się obudzę-tzn. jak poradzę sobie z problemem. A Piotruś Pan? Bo w pewnej sferze mojego świata to chyba nigdy nie dorosnę. Do rzeczy mało ważnych podchodzę czasem jako lekkoduch.
A tak w ogóle, to znowu jadę. Tym razem spróbujemy autostopem. DLaczego? Bilet ciut ponad 6zeta. Bo dawno nie. A, mam już wszytskie zaliczenia, oprócz tego, nie wpisanego, 6 egzamin i 1. semestr z głowy.
"Ja pani wpiszę to zaliczenie, mimo że pani się nie stara."
-Miałam dużo spraw na głowie.
Potem krótka całkiem przyjemna rozmowa.
I siłownia, żeby frustracje miały gdzie się podziać.
Nigdy nie chciałabym mieszkać sama w domu. Kiedyś myślałam zupełnie odwrotnie, ale tak realnie patrząc...człowiek człowiekowi jest zawsze do czegoś potrzebny. Choćby do powiedzenia 'a", żeby usłyszeć "b".
Układam sobie w głowie wydarzenia pt-pon. Tyle niespodzianek, nad którymi nie można było zapanować, tzn. przewidzieć. A co w tym najdziwniejszego: niespodzianki natury dobrej. Jestem ciekawa co z tego wyniknie, jak na razie wielka wola życia, w starcie z wielkim lenistwem.
Co mi dodaje jeszcze sił-zupełnie niespodziewanie jednak, bo już tyle było na nie, spotkałam się z Bratkiem. Nie wiem, czy to jego waga się nie zmieniła, czy moje chodzenie na siłownię-w każdymbądź razie, ku obopulnej radości, nosiłam go na rękach bez przeszkód. A tak w ogóle: "be" to bajka, a pipi to "kaczuszka", a "ka" to wcale, że chcę kupę, tylko wszystkie słowa, które tylko zawierają tą sylabę.
I jeszcze M. Na własnej skórze, nosem czuję, że trochę zabrakło mi czasu na nas. Zastanawiam się nad moją hierarchią spraw ważnych i...
Świat jest duży, piękny, śnieg nawet(stety jest i poślizgi kontrolowane rowerem), a ja taka mała...i takich jak ja przede mną było wiele.
Bo o 15.05 byłam na Dworcu Głównym w Krakowie, a ćwiczenia trwały już o 15. A później się dziwią, że spóźniłam się godzinę.
A Bratek jak go zobaczyłam wyglądał m. in. tak :)
Myślę nad wieloma rzeczami na raz. W środy popołudniu zawsze jestem przygnębiona. Jetsem jak kameleon-wychwytuję cudze emocje i się do nich dostosowuję.
Cieszyłam się, że będziemy mieć ten przedmiot. Per aspera ad astra, jak powiadają. Kobieta, która nas uczy dla mnie jest odkurzaczem energetycznym. Jest bardzo markotna, dodatkowo zwala zawsze z siebie winę na kogoś innego i to nie zawsze w sposób do końca grzecznościowy. No i nie wiem jak sobie wytłumaczyć, że mam się tym nie przejmować.
Mamy też kilku bardzo carakterystycznych pozytywnie wykładowców. Ile śmiesznych słownych wyrażeń powstaje na wykładach.
Nie wiem dlaczego, nie przejmuję się do końca sesją. Stosunek do nauki mam taki jak zwykle-tylko to, co mi potrzeba. Tylko kawy piję więcej, ale to dlatego, ze się nie budzę o poranku.
A świat, o Naiwności!, jest momentami piękny. Choćby dlatego, że z takim myśleniem łatwiej jest żyć.
Nie spodziewałam się, że mnie czegoś nauczy. Po prostu zwrócił uwagę na to, że boję się popełniać błędy, że powinnam je akceptować, a nie zapominać.
Kerygmat. Głoszenie. Czyli znowu i znowu? Za każdym razem jak zapomnę, mój Oblubieniec przyjdzie? Przyszedł dzisiaj. Paliły się świeczki, a po środku on. Miałam powiedzieć coś o nim, a przecież jestem taka zwykła, prosta, tylko czasem nosa drę. Ale przyszedł. I potem, kiedy w deszczu, już zapomniałam uważać na auta z moim rowerkiem, to czułam. Nie umiem ubrać tych myśli w słowa. Czuję. To ważne.
W tym roku wszystkie dni czegoś uczą. Czuję się silniejsza, bardziej widoczna w sobie. Nie wiem, co z tego będzie i jak. Żyję dniem, ale nie tak jak Horacy, tylko w pewien inny sposób, z zaufaniem.
No.
Jeszcze chyba nie pisałam o tym, jak zupełnie przypadkiem spotkałam się z br.NieTeraz. Super niespodzianka, zupełnie nieoczekiwana. I zdjęcia oglądaliśmy. Takie piękne...Opłacało się nawet na wykład nie pójść.
Najbardziej nie lubię BEZSILNOŚCI. Być może stanięcie oko w oko z własnym strachem pomoże mi coś na nią uradzić.
Rok poprzedni właśnie był tym, w którym odkryłam to uczucie. Nie jestem tego pewna w stu procentach, ale wydaje mi się, że ze wszystkimi innymi odczuciami typu miłość, nienawiść, rozpacz można sobie łatwiej poradzić, bo łatwiej je sobie przetłumaczyć. Chodzi tylko o stosunek do tej osoby, w stronę której są skierowane. Rozpacz jest chwilę przed tym, kiedy zaczyna być dobrze. Kiedy dokładnie uświadamiasz sobie, że jest źle, a właściwie to fatalnie i kiedy zaczyna to już być zbyt monotonne, żeby dłużej to tolerować.
Z bezsilnością jest inaczej. Bezsilność to kiedy ja mam siły, żeby coś podołać, a jest coś zupełnie obcego, co mnie ogranicza, taki mur, w moim przypadku bardzo cześto są nimi przepisy urzędników. Albo kiedy bardzo chcę coś dla kogoś zrobić, a coś mnie ogranicza.
Stanowczo nie lubię bezsilności. Z bezsilności tylko się płacze, a ja za płakaniem też specjalnie nie jestem.
Piszę to, żeby jasno przed sobą powiedzieć: nie zmarnuj szans, bo później staniesz oko w oko z przepisami.
" Wiele zawdzięczam tym, których nie kocham.
Ulgę, z jaka się godzę, że bliżsi są, komu innemu.
Radość, że nie ja jestem wilkiem ich owieczek. "
Być może to także i to, że widziałam go, że widziałam z jaką lekkością deptał swoje 3letnie małżeństwo sprzed 20 lat, uważał siebie za głupca wtedy czy mnie za naiwniaczkę teraz? Podjęłam w sercu decyzję: nigdy nie być jak on. Nie patrzeć jak on, nie myśleć jak on. Nie zmarnować życia jak on, około 50letni wrak człowieka. Tym on dla mnie jest.
Zaczęłam żyć lżej, ze sobą w zgodzie, z uśmiechem dla ludzi. Przez zajmowaniem się kontaktem z nim straciłam dwa miesiące życia. Wygrał pod tym względem. Przegrał, bo mnie to wzmocniło. Wiem w imię czego wybieram, w imię kogo żyję.
Dziś był u mnie M. To był najbardziej oczekiwany jego przyjazd. I bardziej inny od wszystkich. To wyjątkowy człowiek. Być może dla każdego jest jak każdy inny. Każdy z nas potrzebuje kogoś wyjątkowego wokół siebie. Czegoś nienazwanego, czego nie sposób ogarnąć myślami, nawet sercem.
Ugotowałam nam obiad. Trzeba przyznać, że ja i kuchnia przyjaciółkami nie jeseśmy, jeśli już to moim znajomym jest piekarnik. Ale byłam po prostu zachwycona smakiem. I tym, że mam jednak jedną rękę właściwą, choć czujność jednak nie bardzo(papryka troszkę się przypaliła).
Wieczorem byłam na spotkaniu opłatkowym. W tamtym roku na żadnym nie byłam, brakowało mi życzeń od ludzi, którzy mnie znają mało, a tym razem to wcale, bo nie znałam nikogo. Ale takich szczerych uśmiechów, ciepłych i trafnych słów to dawno nie spotkałam. I mam teraz kopa energicznego. Potem jak wracałam już w moim akademików, to jakaś szczęściara(dowiedziałam się potem) wracała dopiero z domu po świętach, gadałyśmy chwilę, co w naszym akademiku rzadko się zdarza.
Punkt widzenia zależy od tego, co chce się widzieć?
Chcąc poprawić swoją koncentrację, może po prostu zaoszczędzić czas na uczelnie pojechałam na rowerze. Bardzo przyjemnie, tylko nie wiedzieć czemu kierownica strasznie latała mi w rękach, a miejsce siedzące nie było przyzwyczajone od siodełka. Później wieczorem, siedząc z naszymi ludźmi, słuchając mówionego, czułam, że tam nie pasuję. Ale jednocześnie wiedziałam, że to bez znaczenia, że nie jesteśmy tam dlatego, że łatwiej potrafimy poradzić sobie z jakimiś przeżyciami lub właśnie tych, konkretnych przeżyć jesteśmy pozbawieni, a dlatego, że idziemy do Niego. I tak sobie idziemy...bo razem raźniej, prawda?
Na przełomie roku prawie utraciłabym bardzo bliskiego mi człowieka. Kiedy o tym myślę, nie umiem zrozumieć jak mogło dojść do tego prawie i dlaczego było tak zimno. Pojawiła się jakaś nieufność. Nie umiem się do niej ustosunkować.
Zdarza się.
Tak samo jak ta jesień w środku zimy, jak to, że ludzie zapominają o przebaczeniu, bo mi jest obojętne kto kim był, ważne co robi, tak w ogóle, bo jeśli...Grupowe osądzanie nic nie daje. Jeszcze nie tak dawno słyszałam-nie sądzę, nie mam do tego prawa. Sama się tak staram. Człowiek jest bardzo dziwny. Ciekawie będzie znaleźć się kiedyś tam, w Niebie i już widzieć to wszystko poukładane, z celowością tej, której nie rozumiemy.
Zbyt wiele rzeczy, których nie wiem.
Nie wiem kim dla mnie jest. Kiedyś obiecał, że nie zniknie. Długo opierałam się przed tym, żeby zaufać. Chciałam stać się lepszą, a właściwie to po prostu dobrą.
Trudno jest uchwycić coś na czym najbardziej zależy.
Co mnie zdziwiło to to, że tęskniłam trochę za moim akademikiem. A zwłaszcza kiedy siedziałam przy komputerze u D. to zaczęło mi brakować mojego uwitego legowiska.
M. pisał codziennie. M. pisał tak, że chciałam być przy nim. M. niedługo przyjedzie, miło było wracać ze świadomością, że już jutro się zobaczymy.
Ten rok się kończy, za szybko.Wydaje mi się, że jakoś się zmieniłam. Jednak nie wszystkie rzeczy 'urosły' razem ze mną. Muszę je doprowadzić do odpowiedniego rozmiaru.
Po parapecie chodzi gołąb.
Piję dobrze zaparzoną kawę.
Mam nierozpakowany plecak.
A dziś mają być stroje jak na studniówkę, prawie. A bolą mnie ramiona od plecaka.
Osttania niedziela, ostatniego dnia starego roku.
Wszystkiego najlepszego i cierpliwości w znoszeniu tego, co gorszego się przytrafia
tego Wam życzę.
Na pytanie: Czy czujesz już Święta?-odpowiadałam-nie, śniegu nie ma.
A przecież nie w śniegu sprawa, prawda? Chodzi o coś więcej, musi chodzić o coś więcej.
Więc przede wszystkim, mała ilość czasu spędzania z innymi ludźmi- zupełnie inaczej niż z ludźmi z klasy,w tamtym roku. Nie kupowaliśmy sobie prezentów-to warunek czucia Świąt? Nie było kolędowania na lekcjach.Promocje były i dużo, bardzo dużo ludzi w Galerii. Bo choć własnie trwają opłatki, być może już się skończyły-wydziałowy i w akademiku, to ja siedzę tu. Bo ciągle nie ma tej osoby, która choć troszkę przypomina bardzo bliską. Brakuje życzenia wesołych Świąt sklepikarzom.
A tak naprawdę brakuje rekolekcji. Choć jednak świadomość realizowania w jakiś sposób postanowień adwentowych, coś pomaga. I to, że główną atrakcją wolnych nie są Święta, ale może ciut bardzoiej powrót do domu, tą ekscytację, że wreszcie do domu-to ona króluje, no i jeszcze prezenty. Prezentów nie mam, ale jutro wyjeżdżam. Dokładnie za 7 godzin, o!
Ktoś niechcący-chcący zafundował mi porządne przemyślenia na ten adwent.A właściwie to dwie osoby. Zwłaszcza proste pytanie od b.NieTeraz.
Ale to dobrze, trzeba nie tylko z codzienności w codzienność. Człowiek przecież ma podwójne dno. Tzn. dno i górę, prawda?
Święta zbliżają się...ostatnie dni przed Świętami. Więc...
Życzę Świąt takich, jak za dziecka. Z oczekiwaniem i pierwszą gwiazdką, z tajemnicą. I żeby naprawdę coś się zmieniło. Żeby Jezusek przyszedł do nas. Przed Nowym Rokiem wrócę, więc życzenia na najbliższy rok jeszcze złożę.
Wszystkim kierującym się do domu- Szczęśliwej Drogi!
Wczoraj przyjechała do mnie S. Bo fajnie było. I nawet to, że mniej nas martwił nadjeżdżający niespodziewanie tramwaj. Tylko pociąg za szybko ją zabrał. Moja S. I bardziej to ja lubię być żegnana. Bo wtedy mogę sobie wyobrazić jakąś taką ekscytację, że może tam, dokąd jadę, cokolwiek się zmieniło.
I atkei pytanie: czy narodzi się we mnie mój Bóg?
Mamy z D. skład wolny. Po 3 miesiącach mieszkania ściana w scianę dowiaduję się, że przez 5 lat chodził do skzoły muzycznej i że jego prawie nie umiem grać na gitarze, to są śliczne, powolne wariacje, jak ja to nazywam.
Od wczoraj robię pranie. Dwie pełne miski i jeden bęben pralki. Suszę na drzwiach szafek, kaloryferze i sznurku-tuż obok róż od M., i nawet w opkoju D.-bo kaloryfer miał pusty. Kobietą jestem, a co! Nawet kurtkę wyprałam. Jeszcze na wieczór jaki.ś wiersz przeczytam, o jakiejś historii słowian i powszechniej i literatury poczytam i skończy się dzień Jak jeden z wielu bardziej lub mniej wykorzystanych.
Tydzień szczęśliwie dobiegł końca. Kiedy idę tym swoim zwykłym codziennym spacerem, muzyka jest w uszach na zasadzie powietrza w płucach, a ja myślę i czuję, tak każdą moją komórką, że ciągle jestem jeszcze w tym aucie. Staram się nie myśleć o tym, czego zmienić nie mogę, co już przeszło, co nie ode mnie zależy. Ale właśnie to, nie zależące ode mnie, dlaczegoś najbardziej boli. Bo kiedy zawinię sama, to na pewno, któreś następne niepowodzenie mogę traktować jako karę i potem zacząć od nowa, na czysto. W tamtej sytuacji nie mogę dochodzić winnych. Nie mogę. Być może to wreszcie jest czas na przebolenie. Ale przecież nadchodzą święta. Choć przecież od dawna wyznacznikiem zbliżania się świąt był snieg. Chrystus będzie się rodził. A w moim sercu teraz pełno żalu i złości, a w ustach ściśniętych zębów. Co ja Mu powiem? Jak przyjdzie...a propos przychodzenia-wczorajsze pytanie o przeżywanie adwentu. Owszem, zdaję sobie sprawę, że jest. Ale trochę więcej niż ostatni tydzień żyłam tym wyjazdem i czy podołam. A jako że ta przygoda prawie już pokonana, to, żeby nie było zbyt wesoło, jest już nowa. Kolejnych papierków zbieranie...Kolejnych urzędów udepywanie...
Na szczęście nie jestem sama. Wiem o tym. Ten mój Anioł jest bardzo cierpliwy i wytrwały. Jeszcze bardziej niż ja.
Myślę o mojej kobiecości. Tak sobie ustaliłam, że na pytanie kto ja, myślę człowiek, zaraz potem, że kobieta. Już nie skupisko jakichś komórek, tylko kobieta. Jak kobieta to makijaż. Ale on zawsze wtedy, kiedy jest mi bardzo smutno. Ale o tym nikt nie wie. Tylko ja. Moja kobiecość to raczej sposób myślenia, zachowania się, porzebowanie przytulenia, letnie spódnice, wrażliwość, może przede wszystkim ona i uczucia, które mnie męczą. Moja kobiecość to czasami pojawiające się bóle, wtedy, kiedy zapomnę za długo zjeść i okazuje się, że organizm jest za słaby, żeby to znieść. Dwa pierścionki na palcach, paznokcie w kolorze czerwieniejącym się, błyszczyk do ust. Kim jesteś, kobieto?
Rano przeraziłam się trzęsącej się własnej prawej ręki. Jestem spokojna.
Achaaa, bo z piątku na sobotę Mama u mnie była, w akademiku na waleta, brali ją za moją koleżankę. Obiad mi w sobotę ugotowała-swojski.
A potem, wieczorem, byłam na roratach. Bo tak naprawdę, to moi znajomi z mojego miasta powyjeżdżali, bo choć miasto swoją sieć uczelni ma,to ambitni tacy byli. No więc, nikt nie wiedział, że jestem. A zmieniłoby to coś? Wracając do rorat. Bo dalej mnie to męczy. Zapalałam świeczki dzieciątkam. Bo ja lubię dzieciątka, ale gdyby nie mój Bratek nie wiedziałabym o tym wcale. Tęsknię za nim. Dzieciaki mnie nie znali, ale się słuchali w jakiś sposób i patrzyli jak na dorosłą( a ja przecież tylko dojrzała jestem) i zastanawiałam się na kogo ja w ten sposób patrzyłam. Dwa dni później dalej nie wiem. Widocznie mogę żyć bez tego.
Potem był wtorek. Właściwie to przez wtorek ta podróż. Wstałam wcześnie, bo o 8. Kawa...na dawnym ulubionym miejscy mojej Mamy. Potem bieg. W kierunkach jazdy niektórych autobusów ja się nie orientuję. Dotarłam. Przywitałam się pierwsza. W zasadzie mogłabym powiedzieć:" pokój i dobro" w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale nie zrozumiałby. Nie patrzył mi w oczy. Mówił, że winien, ale...Nie uznaję takiej winy, nie uznaję takiego jego, nawet wtedy, kiedy jego oczy tak bardzo podobne do moich, w zacięciu o tym samym odcieniu pewności, być może z jakąś różnicą w ilości nienawiści(?) nie wiem.
Już nie próbował. Nadal nie umie sobie uświadomić, że jestem niezależna, podejrzewa jakieś sterowanie, manipulacje. Ja nie jak on. Używając manipulacji brzydziłabym się sobą.
Potem siedział jak mały chłopczyk z opuszczoną głową.
Kiedy powiedziałam: do widzenia- w znaczeniu zupełnie dosłownym- nie odpowiedział. Zastanawiałam się czy mogłoby być inaczej...
Potem szybki bieg, za szybki, ale w zamian kaplica na 30min moja. Bo ja lubię puste kaplice. Zwłaszcza puste. Tzn. z Nim.
I droga powrotna. Rozmowy momentami typu vulgaris co oznacza bodajże pospolite. Momentami trochę wyższych lotów i pozwalające wziąć sobie dla siebie.
I pytanie, nieoczekiwane, które nawet nie wiem jak brzmiało. Drugi raz w moim życiu zareagowałam w ten sposób. A myślałam, że jestem już człowiekiem opanowanym, ale ostatnio szybko się wzburzam i fale mam wysokie w środku. Nikt nie chce wiedzieć, nikt nie zaczyna, dopóki nie powiem, że chcę o tym rozmawiać, dopóki nie przemyślę jeszcze raz, nie tak z biegu...Bo ja nie umiem tego w środku siebie ułożyć, bo mnie to boli, bardzo. Skuliłam się,chciałam w jakimś kącie, ale ich nie było. Męczą mnie teraz te myśli, a odsunęłam je daleko, bo wiem, ze przeszłości nie zmienię. Może chociaż nie będzie tak bolało? Ciągle te obrazy przed oczyma.
Ale udało mi się dojechać. I będąc prawie w Kra, w Kra nie była, bo w Płaszowie pociąg 15 minut stał, bo chciał być jak osobowy pewnie. A potem, już na dworcu, zeszłam ze schodów, a w holu taki zapach frytek, tak ciepło...jak w domu się poczułam, bo to Kra przecież, bo wybrałam.
Do mojego pokoju wpadłam,plecak obok łóżka, łóżko pościeliłam i spać.
Dziś od rana na nogach, bo łacinę się uczyć. Swoją drogą, że tak powiem-"zjebałam ją mechanicznie" na 3+. Nie, nie może być tak, że jakiś język mi nie idzie. Trzeba nad tym popracować.
O 8 dzwoni Mama, jak się dogadałyśmy wcześniej. Wiesz, widziałam się wczoraj w M., przyjedzie dziś do Ciebie. Ja, pierwsze co, to popłoch. Ale jeśli ktokolwiek mógł zrobić dzisiejszy dzień pięknym to właśnie on. I choć widzieliśmy się krótko, to długo. Mój kochany M. Pamiętam, będę pamiętać... I...za tydzień chyba znowu jadę. Święta idą. A śnieg podobno jeszcze w tym roku będzie.
Te trzy dni pozwoliły mi spojrzeć na siebie z innej strony, bo nawet nieoczekiwane rozmowy mogą do czegoś doprowadzić.
Mikołaj...nie o to Cię prosiłam, nie tego oczekiwałam po telefonicznej rozmowie, Mikołaj...
Dziś będzie wiersz mojego tłumaczenia poetki, z miasta, które w moich myślach zajęło rolę Krakowa- to lwowska poetka.
***
kobieta podcina sobie żyły
ona nie chce się starzeć
zwyczajnie nożem kuchennym
którym otwiera puszkę szprotów
wątły anioł
lekarz-idiota i sanitariusz-okularnik
niepewny zespół do tej brudnej roboty
w głowie kręci się od ich idealizmu
skąpe słońce chowa się za kiosk naprzeciwko
jak jej uciec
jak uciec w to wąskie zacięcie od noża
którym korytarzem potem podążyć
jeżeli wszyscy bez wyjątku są przeciw
wicher niesie ją spiralą aorty
tak po prostu- szsz...
lekarz podsuwa jej lustro
myśli- kobieta, przecież zaczeka
zawaha się może
ale nie, nigdy, ona już idzie
ona jednak idzie
kobieta, Ty wiesz, stworzenie uparte-
wybacz jej, Panie.
Najbardziej podoba mi się to o upartości kobiet, to że ten stan/fakt można jakoś wytłumaczyć.
Tak w pociągu ja. Zdjęcie autorstwa mojej Przyjaciółki. Jechałyśmy razem tydzień temu na Śląsk. Są istnienia, które czynią nasze życie staje się cieplejszym.
Mam powody do zmartwień. Ale nie mogę sobie na nie pozwolić, bo wtedy mój organizm będzie myślał o bronienu się, w efekcie nic nie przełknę. Więc bratam się, siostram się z nadzieją.
Grudzień już mamy. Śniegu nie ma. Podobno trzeba już, a nawet najwyższy czas prezenty kupować, a ja się na tym nie znam i już. I znowu nie wiem, gdzie będę...
Czasami myślę, że ja jako jeden zwykły człowiek, zwłaszcza jako kobieta, mam tego za dużo. Z drugiej strony, pamiętam, że nigdy nie ma się więcej, zawsze w sam raz.
Każde z wyjść, które biorę pod uwagę, wydają się równie beznadziejne. Naprawdę chciałam być tam na święta. Chciałam, żeby to były Święta, żeby stały się zasiedlonymi przez Niego, ale w cieple.
Jestem bezradna. Znowu stresu tak wiele, że nie potrafię nic przełknąć. Chciałabym doprowadzić swoje ciało do mechanizacji-spać 6 godzin, głód czuć w określonych porach i móc działać, biegać. Chwilowo najlepiej nie czuć.
A on patrzył w oczy i mówił, że to nie jest koło ratunkowe. Byłby on na moim miejscu chciałoby się powiedzieć-nie wypadało. Powiedział jeszcze ja widzę to tak, jakby to był dobrze lub źle zrobiony i wygłoszony referat. A może naprawdę jest?
Myśli mi się kłucą w głowie. Zatykam uszy, otwieram oczy, umiem już płakać.
Odkąd nie mieszkam z Mamą osobliwą przyjemność czerpię z noszenia rzeczy należących kiedyś do niej, z rzeczy, które zrobiła dla mnie na drutach albo tych, których kupno kiedyś podpowiedziała mi w sklepie, choć takich jest już coraz mniej. Dopóki mieszkałyśmy razem, odwrotnie niż moje koleżanki praktykowałam wyraźne rozróżnienie na rzeczy moje i Mamy. Czasem tylko kiedy ja potrzebowałam bardziej eleganckich, a Mama bardziej sportowych butów na szybką rundkę gdzieśtam. Teraz lubię się wymieniać, lubię kupować coś dla Mamy. Choć jak z każdym moim prezentem, nigdy, ale to nigdy nie jestem pewna, czy to włąśnie to miało by być.
W moim życiu szafy pełnią specjalną rolę. KIedyś, jak byłam mała i mieszkałam w moim pierwszym najprawdziwszym domie, szafy służyły mi jako schowki w czasie zabawy w chowanego. Kiedyś naliczyłam, że w moim domu było(bo teraz już wszystkich nie wykorzystam z powodu wzrostu) około 15 schowków, co daje około 30 minut dobrej zabawy w chowanego. Pamietam, kiedyś schowałam się na balkonie, a kiedyś i właśnie do tego zmierzam-na szafie. Bardzo podobała mi sie takryjówka i w ogóle byłam z siebie dumna, że na to wpadłam i że udało mi się na nią wejść, aż musiałam sama przyznać się gdzie jestem, a potem schodząc i spadając ciut się potkłukłam, ale pokażcie mi inne dziecko, które było na szafie.
Chowając się w szafie, nagle odkrywałam ubranie w ciekawym kolorze, suknie, które były na mnie za duże, ach, czemu ja taka mała jestem. Nawet teraz, kiedy przyjeżdżam do Babci, zaglądam dos zaf, moda, jak wiadomo się zmienia, ale to nawet nie o to chodzi, z moim gustem, kiedy mi podoba się to, w czym nie wszysy chodzą, ale Babcia to już rozumie, i nagle wyciągam z tej półki jakąś spódnicę, a ona za szareka.
-Babciu, Babciu, tu trzeba podciąć, zwęzić i...już jest.
A Babcia dobrze szyć umie, nawet z dawnych ubrań-pierwqsze sukienki mojej Mamy i Cioci, to one są ręcznie szyte. Mama też umie szyć, dlatego czasem wpada mi do rąk jakaś spódnica albo sukienka, którą pamiętam, za bajtla, jak ona szyła.
Cenność szaf doceniłam wtedy, kiedy przeprowadzałam się z jedną niewielką torbą moich ciuchów. Wsyztsko tylko to, co najbardziej potrzebne. W nowym domie szafy były takie nieosobowe, bezduszne i martwy. Na początku nie czułam, potem tak zrozumiałam, że właśnie o to chodzi, o te ubrania, które nie czekają na mnie, aż dorosnę, bo ich po prostu nie ma. I potem, w miarę możliwość przywoziłam sobie w plecaku ten albo inny swetr, bluzkę, płaszcz. Przewoziłam jeden dom w drugi. A teraz już w trzeci. Choć ostatnio bezpośrednio już z pierwszego w trzeci. Bo w drugim coraz mniej mnie, coraz porządniej tam, zauważalny jest brak spontanizmu i porządek.
W szufladzie jednej z szaf był ogromny wór małych koralików i kolorowych nici. Nie mogłam się nimi bawić, byłam dzieckiem. Czy przestałam być dzieckiem, kiedy pozwolono mi go bez żadnych sprzeciwów, wziąć ze sobą?
Stosunek do mnie bliskich mi ludzi jest taki, że wszystko mi można. Dziwi mnie to czasem. Zasady? Najczęściej nie pozwalam sobie tego, co innym można, a pozwalam sobie na to, na co oni muszę uzyskać zgodę. Tak ciekawiej, tak z przekory.
Podsumowując, najlepsze w szafach pierwszego domu, jest to, że nic tam się nie zmienia. Stabilność i spokój.