• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

...

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
26 27 28 29 30 01 02
03 04 05 06 07 08 09
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
31 01 02 03 04 05 06

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Linki

  • Bez kategorii
    • Gdyby wiedział to, co wie...
    • Pośród ?
    • Słoneczna nadzieja
  • z naszego blogowiska
    • calaja
    • Carnation
    • Cici
    • Duszyczka
    • Innuś
    • Kobieta na krawędzi
    • Panna z rybnika
    • Pesta
    • Pika
    • Rebeliantka
    • Serduszko ma wielkie
    • Umcia-Kumcia
    • Zostań

Archiwum

  • Marzec 2008
  • Luty 2008
  • Styczeń 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Wrzesień 2007
  • Sierpień 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Maj 2007
  • Kwiecień 2007
  • Marzec 2007
  • Luty 2007
  • Styczeń 2007
  • Grudzień 2006
  • Listopad 2006
  • Październik 2006
  • Wrzesień 2006
  • Sierpień 2006
  • Lipiec 2006
  • Czerwiec 2006
  • Maj 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006
  • Styczeń 2006
  • Grudzień 2005
  • Listopad 2005
  • Październik 2005
  • Wrzesień 2005
  • Sierpień 2005
  • Lipiec 2005
  • Czerwiec 2005
  • Maj 2005
  • Kwiecień 2005
  • Marzec 2005
  • Luty 2005
  • Styczeń 2005
  • Grudzień 2004
  • Listopad 2004
  • Październik 2004
  • Wrzesień 2004
  • Sierpień 2004
  • Lipiec 2004
  • Czerwiec 2004
  • Maj 2004
  • Kwiecień 2004
  • Marzec 2004
  • Luty 2004
  • Styczeń 2004
  • Grudzień 2003
  • Listopad 2003
  • Październik 2003

Najnowsze wpisy, strona 4

< 1 2 3 4 5 6 7 ... 20 21 >

Przedwynikowo.

Za 12godzin wyniki. Potem lub przedtem pierwszy dzień w pracy. Wieczorem w zaciszu pokoju rejestracja. Co? Gdzie? I jak? Choć świta, jeszcze nie wiem.

A on do mnie mówi. A ja...w jego głosie słyszę 4 piwo. Nie, mu to nie szkodzi, on tylko wtedy milszy jest.
A co ja sobie myślę? To to, że chcę do Mamy. Najlepiej w pozycję łonową.
A, no i dziś jest(ciągle jeszcze) dzień, w którym zarejestrowałam się na poemie. Żeby wiedzieć czy piszę.
Dobrze tam jest. Podoba mi się. Być może kiedyś zacznę naprawdę
Tak sobie myślę, że to byłoby na tyle. I jeszcze sobie myślę, że równie dobrze mogę chodzić spać o 4, byleby tylko spać do 10. Głowa. Myśli. Natłok pustki.
10 lipca 2006   Komentarze (9)

dość.

Więc pozwalam sobie na płacz.
Czuję się jak jaskinia, do której zawsze bałam się wejść. M. spojrzałby nie mnie i wiedziałby jak bardzo jestem zła. Zmarszczone brwi i zaciśnięte szczeki. Spojrzałby, gdyby jak obiecał, przyjechał.

Kurde. Nie, kurde, w myślach wszystkie wulgarzymy mi znane.
Gdyby ten człowiek był egzaminatorem zawaliłabym u niego wszystkie egzaminy. Nie, ja się go nie boję, ja go po prostu nie znoszę do szpiku kości, że jeżeli jest przekazanie Miłości, to powinno być przykazanie nienawiści obejmujące nie tych osób, które nas skrzywdziły, lecz tych, którzy kogoś nam bliskiego, tych, których kochamy.
Bo mężczyźni kłamią, oszukują, ściemniają, przechwalają się, piją piwo, palą papierosy, nie rozumieją kobiet, są nieczuli, leniwi, gruboskórni, niegotujący, niesprzątający, wszak mogą posiadać jakąś jedną pasję, pasyjkę. Ktoś by powiedział, że nie wszyscy, ale ten jeden okaz skupił wszystkie cechy.
Stary chłop, przed każdą rozmową ucieka w piwo, w wyście z domu, w cokolwiek.
Nie znoszę go, nie trawię, nie cierpię widoku, nie znoszę jego słów.
Jak sobie pościelisz tak się wyśpisz? Dlatego, że mi nie dał oparcia, ja mu też?
Przecież głęboko wierzę, że w każdym jest jakaś dobra cząstka. Gdzie ta jego?
I naprawdę gówno obchodziłby mnie, gdyby nie to, że...

Czy ja jesczze kiedyś będę beztroska? Spontaniczna? Odważna? Pełna sił? optymistyczna naprawdę, a nie dlatego, że to daje więcej sił?

W tej chwili wydaje mi się, że wiara to po prostu antidotum na wszystko inne. Coś, co spowalnia umieranie.
Nie chcę z ludźmi, nie chcę przeciwko ludziom.
Schować się pod biurko, przeczekać do zimy.
Ziarenkiem piasku, roślinką być.
Gdzieś przecież jest nadzieja. Żebym tylko umiała pomóc. Musi być jakiś sposób. Musi.
Muszę wiedzieć, co mówić, wtedy przez telefon. Muszę.

Wszystko, co wiem, jest niepewnością.

09 lipca 2006   Komentarze (6)

Bez tytułu

Czy można mieć miłość? Gdyby miało to być możliwe, wówczas miłość powinna być substancją, rzeczą, którą można mieć, posiadać, kótrą można owładnąć. Prawda jest jednak taka, iż nie istnieje rzecz zwana "miłością". "Miłość" ogólnie rozumiana jest abstrakcją, rodzajem bogini, z którą kłopot polega na tym, że nikt jej jeszcze nigdy nie widział. W rzeczywistości istnieje tylko akt kochania. Miłość jest twórczą aktywnością. Zakłada troskę, wiedzę, reagowanie, afirmację i radość-nakierowane na osobę, drzewo, ideę. Kochać oznacza powoływać do życia, powiększać jej lub jego życiową aktywność. Jest to proces samoodnawiający się i samonapędzający.

Jeszcze nie wiem, co jest ważne, ani w czym trwam.
Są rzecz, o których nie napiszę, bo nie umiem.

09 lipca 2006   Komentarze (9)

Pytania.

Kocykowe wypady? Czy polanne zatrzymanie czasu? Jak pamiętać, żeby zapamiętać? Jak czuć, żeby odczuwać?

Jeśli Cię pokocham, wejdź bez pukanie, lecz dobrze sobie przemyśl: Twoja dłuższa nieobecność sprawiłaby mi bół

Do czego trudniej się przyznać? Do tegokim się jest czy do tego kim się nie jest?

06 lipca 2006   Komentarze (11)

Bez tytułu

Od wczoraj jestem właśnie tu, przy moim biurku. Od dawna w głośnikach głos Kasi Nosowskiej. Pamiątki po wyjeździe? Pierścionek od mamy i 15centymetrowe nacięcie na dłoni wykonane przez Psa. Pamiątki? Spojrzenie radości i uśmiechu Dziecka. Nieme milczenie wymowniejsze od słów. W jednym domu ci których kocham, i inni znienawidzeni.
Wczoraj przez chwilę znowu jakby ktoś mi skórę przypiekał ogniem. Wolę ufizycznić ból ze środka. No i napewno nie traktować go przeciwbólowo. Co nie zabije-wzmocni to.
M. wyminięty różą na peronie. M. zgubiony. I kiedy miałam już wsiadać do autobusu, pomyślałam, że jak jest, to przecież wraz z jego obecnością pojawiły się na nowo chwile, kiedy ktoś na mnie czeka.
{telefon}
-Jesteś na dworcu?
-Tak.
-A ja już chciałam do domu. poczekaj, wrócę się po Ciebie.
M. z różą. Róże nie lubią moich rąk. Już w trakcie jazdy do kolejnego miasta aglomeracji śląskiej zaczęła opadać. Potem w następnym autobusie, kiedy dałam mu ją potrzymać, żeby bilet wyciągnąć, w ostatniej chwili ku mojemu zdziwieniu i pasażerów także, wyrzucił przez drzwi, prosto do kosza.
- Nie będziesz ode mnie brzydkich kwiatów dostawać.
Różą zaopiekowałam się bezdomny, tyle zobaczyliśmy z odjeżdżająego autobusu.
Potem? Potem jeszcze z plecakiem, pożegnałam M. i...poszłam na dwie godziny grać w siatkówkę.
Ktoś miał dobry pomysł, praktykuję go niemalże codziennie.
Wróciłam do domu na sen. Telefon Mamy:
- Dziecko obudziło się i płakało. Może mu się coś naśniło, może za Tobą.
Bo Dziecko jeszcze wcześniej podsłuchało, że siostra zniknie. Więc od dnia wcześniej byłam przytulana, byłam tą, którą się słuchało, która wiedziała czym zająć czas.
I Dziecko nie wiedziało czyja to wina, że znikam. Kiedy myślało, że jego tuliło się tak bardzo rączkami otulając szyjkę. Mówiłam, że go bardzo kocham, że przyjadę szybciej niż ostatnio. Dziecko myślało też, że to moja wina...i raz obłożyło moją rękę swoimi piąstkami.
Smutno.
Być może wszystko ma swój sens. Jeśli nie wszystko to część. I kiedy coś się traci, to coś się zyskuje. Więc życie to handel taki jest
Na osłodę wczorajszego dnia-Charaktery wydrukowały mój majowy list pisany do nich. Z moim stylem pisania i moim podpisem.
Wtedy, pisząc go, pewnie myślałam, że jeżeli wydrukują, to będzie coś znaczyć. Dziś już nie pamiętam. Oprócz tego, że lepsze Charaktery niż Cogito. I że to już chyba 4 raz moje słowa gdzieś.
A za tydzień wyniki, tego samego dnia rejestrowanie się i...wielkie czekanie 20stodniowe. Potem wybiorę któryś z moich planów na najbliższy rok. " nadzieja moja Bóg"
04 lipca 2006   Komentarze (11)

'Daleka droga do domu" Coma

Zmywam się na chwilę. Ciągle nie wiem czy warto, czy chcę, na jak długo, co powiem, kim jesteśmy.

Czemu zawsze muszę się zamartwiać?

01 lipca 2006   Komentarze (13)

Bez tytułu

...i wpadłam prosto w ramiona Pana Boga.
Nie wiedzieć czemu przypomniał mi się obraz ze "Szklanej zupy" J. Carrolla.
Zdążyłam poznać co znaczy sam nie swój. Sam nie sobą, sam wielką niewiadomą. Bo nie było mi dobrze, jakoś zamknięto, codziennie, rutynowo. I to nie kilka dni. Czego się nie wzięłam, jakiego naprawczego sposobu, nowego oczekiwania na coś, marzenia, muzyki, wszystko to tylko połowicznie zabijało pustkę.
Owszem, trochę myśli przewinęło mi się przez głowę. Najnowsze odkrycie, jest całkiem oczywiste-nie znoszę ciszy.
Inne? To te, które jakoś by pomogły znaleźć kompromis.
I w końcu stanęło na tym rozwiązaniu. Choć jakoś tak nauczyłam się już nie kierować emocjami, ale to rozwiązanie stało się dobre, wręcz podsumowujące.

Ogarniam myślami ostatniość. Jeśli jest codzienność, musi być ostatniość, jeśli jest wczasowicz, musi być przypadkowicz-przypadkowy widz. Najbardziej doszukuję się tego, co utraciłam. Być może niedługo najem się do syta poszukiwaniami odpowiedzi i znowu zechcę zwyczajnie. Życie to niesutanne dążenie do zmian.

Jadę jutro z M. i jego rodzicami. Przejeżdżają obok moich rodziców, więc chętnie się do nich wrzucę.

Zdążyłam polubić Stachurę i Kasię Nosowską. Zdążył zakończyć się miesiąc. Do ogłoszenia wyników matury 11 dni. Interesujące.

Odkąd żyję, kiedy spoglądam wstecz, czuję się jakbym była na szczycie góry, patrzę z góry, patrzę jako ktoś, kto już przebolał zmęczenie i czuje się po trosze znawcem tej góry. Jej zdobywcą. I choć mam świadomość, że to na pewno jest jedne z części trudno mi pozbyć się poczucia wyższości, własnej siły. A potem znowu się wspinam i czuję, że moja radość z poprzedniego etapu była niczym, była mżonką, właściwie.
A kiedyś wierzyłam w czarno-biały świat.
Jeżeli chodzi o starcie mnie i mojego ciała w miesiącu czerwcu to jest 1:1. Ja w niego aktywnością, ono we mnie odnowieniem choroby. No i znowu kilka dni przestoju.

30 czerwca 2006   Komentarze (4)

W biegu.

Kurde, kurde, kurde! No ale po kolei. W poniedziałek wstałam wcześniej, żey w którejś z gazet przejrzeć ogłoszenia. Po ich dokładnym wgłębieniu okazało się, że 3/4 to lipa, w jednym mnie nie chcą, bo za krótko, a dwie panie sekretarki umówiły mnie na tą samą godzinę w różnych miastach aglomeracji śląskiej.
We wtorek rano znowu wstałam wcześniej, bo trzeba te CV po drukować itd. Białą bluzkę spakowałam do plecaka, tak samo i buty i pojechałam rozdawać ulotki. Po drodze opowiedziałam moje plany i dylematy, które miasto wybrać M i wyszło na to, że to, w którym on mieszka. Tymbardziej, że chciałam jeszcze wpasć do niego do domu ściągnąć niektóre pliki z komputera. My nieszczęśni ulotkowicze, mile dogadujemy się ze sobą, opowiadamy o różnych ciekawostkach, więc czas mija szybko. W ostatniej godzinie rozdawania, wcześniej miałam dwie przerwy kanapkowe z M., więc w tej ostatniej godzinie trafił się znajomek, który chętnie rozdawał za mnie moje papierki. a ja w tym czasie przebrałam się w MacDonaldzie w swoje prawie odświętne ciuchy. A później oni byli mile zdziwieni, co mi sprawiło przyjemność.
I kiedy tak spóźnialiśmy się na ową rozmowę, wszystko było w biegu, itd, w końcu trafiliśmy. Nawet był ten taki koleś, co obserwuje ludzi. Praca z opisu podobała mi się bardzo, zapewniali szkolenie, już chciałam ją dostać, a nie czekać do wtorku.
Potem byliśmy u M. Jedliśmy razem zupę, graliśmy na gitarze, potem wróciła jego rodzina. No i jego brat powiedział mi, że w tej firmie na pewno będzie chodzić o akwizycję. I się delikatnie mówiąc rozczarowałam.
Ale ja lubię życie w biegu, więc do mojego pokoju znowu przyszłam tylko spać.
Nie lubię tej letniej duszności, ale pęknie było jak o godiznie 3 wpadł lekki wietrzyk do mojego pokoju i pozwolił mi zasnąć jeszcze mocniej bez przeszkód.
Tak, studia humanistyczne, tlyko ciągle świtają mi nowe kierunki i pojawiają się nowe gwiazdy.
Będzie ciekawie.
Już wylatuję z domu. A.
28 czerwca 2006   Komentarze (11)

Bez tytułu

Z Mamą chciałam porozmawiać o studiach, w końcu wybieram zawód, w którym będę wykwalifikowanym bezrobotnym. O tym jak jest u mnie. Chciałam mieć tydzień niecierpliwienia się na ten wyjazd. Może ma rację i mało się opłaca, bo przecież pieniądze na bilet potrzebuję. Ale zastanawiam się czy w ogóle mam tam przyjeżdżać. Nie widziałam jej już ponad 2 miesiące. Miałam maturę, znalazłam pracę, zmieniłam fryzurę i wiele innych rzeczy. Powoli zaciera się granica bliskości. Ale kto mi zostanie?
Chcę zniknąć na chwilę, potrzebuję odpoczynku.
A tymczasem walczę z moim zdrowiem. Śpię krótko, w domu prawie nie jestem, mło jem. Ale jest jak ja chcę. Jak trafi się jakiś ból zniosę go i prę naprzód. Jeszcze nie wiem dokąd.
Słońce mnie opala, noszę spódniczki kolorowe, bluzeczki o delikatnym kojącym materiale. Muzyką zagłuszam wszystko.
Nie, nie wiem jak chcę żyć.
Niech mnie Ktoś poprowadzi.
26 czerwca 2006   Komentarze (11)

Bez tytułu

-Mamo, przyjadę w piątek i zostanę do niedzieli.
-Opłaca Ci się?
A łzy popłyną cichutko...
Myślałam, że są rzeczy, które robi się bez kalkulacji.
Jak ja chcę żyć?
Nie jestem człowiekiem stadnym.
25 czerwca 2006   Komentarze (12)

O domu.

Jeden z wieczorów, kiedy mój pokój zawiera w sobie cały świat.
Kiedyś wychodząc zawsze mówiłam, że do domu zawsze wrócę.
Teraz nikt wyczajnie na mnie nie czeka.
Gdyby ktoś opowiedział mi moje życie byłabym pewna podziwu dla osoby, która tak żyje.
Żyję w zatrzymanych chwilach. Żyję aktywnie. W tym mieszkaniu tylkok śpię.
Kiedyś mój dom był wszędzie, gdzie nocowałam.
Teraz? czy gdzieś istnieje?
Nadal jest w miarę bezpiecznie. I staram się być zadowolona z życia.
Choć pewnych cech mojego wyglądu nie lubię, zastanowiłam się nad tym, co byłoby, gdyby coś zniszczyło cokolwiek, co stanowi mój obraz. Przecież to, co mam teraz, stałoby się dla mnnie szczytem marzeń.
Więc dlaczego nie teraz?
24 czerwca 2006   Komentarze (9)

Poranki gdy czujesz, że...

Przewrotność lasu. Nagle, gdy okazało się, że robotę skończę szybciej niż myślałam, to robiło mi się szkoda. W zasadzie to tylko niepewność tych dni i próba poukładania ich na swój sposób. Wydaje mi się, że jest w miarę dobrze i nie chcę wywoływać wilka z lasu. Za chwilę czeka mnie kolejne 6 godzin w Gliwicach, tym razem bez M.
Nie będę spała...
Już od kilku nocy nie umiem zasnąć. Dziś odkryłam, że to za sprawą kolderki, z której chciałam zrezygnować, a która mnie tak cierpliwie( w jej przypadku to możliwe) opatula.
Wczoraj odczułam, że jeszcze wiele życia przede mną. Ciekawe jak jest naprawdę?
Mimo wszytsko kocham mojego Boga
22 czerwca 2006   Komentarze (11)

Pogodnie.

Ostatnie dwa dni były/ są, bo to dziś ten drugi, dobre. Dały mi uczucie spełnienia i podbudowały moją podupadłą wiarę w siebie. Nawiązuję relacje z ludźmi, zaopatrzyłam się w nadzieję. Ale ciągle jestem pełna obaw dotyczących mojej przyszłości. Chcę żyć pełnią życia, a przecież po pracy padam z nóg. Chcę się kształcić, a nie mam siły. No i jedyna zadra dziś to dziwna rozmowa telefoniczna z pracodawcą.
Z M. To coś niesamowitego. Taki człowiek obok, razem, z, ciągle, codziennie.
Niespodziewanie od życia.
20 czerwca 2006   Komentarze (8)

Niedziela.

Częściowa degradacja.
Jakoś tak trochę mniej siebie lubię.
Dziś już nawet prawie o tym nie myślałam, do bólu oczu wtopiona w monitorze.
Ostatnio wracam do domu tylko żeby zanocować. Wczoraj skakałam nawet po kałużach. Ale znowu, moje cholerne niedoleczone zdrowie. Z każdych wakacji kolejną pamiątkę w postaci nowej blizny lub choroby.
Mam sobie wiele do zarzucenia. Może najwyższy czas.
Nowy tydzień. 6 dni roboczych,39 godzin.
18 czerwca 2006   Komentarze (11)

Przygarnij.

Miało być tak pięknie,

Miało nie wiać w oczy nam…

Uroczysta msza na zakończenie roku formacyjnego. Cieszyłam się na nią prawie z tydzień. Dziś, idąc parkiem, po skończonej robocie, zarzuciłam zmęczenie. Dumna byłam z radości i przetrwania roku. Potem, niestety, moje emocje mnie zawiodły. Mogłam porozmawiać z ludkami. Wsłuchiwać się w ich rozmowy. Ale nie, coś nie dawało. Jednak głód, zmęczenie, nadmiar słońca wcześniej, wrażenie samotności, niechęć, ból nóg, pragnienie wody. Kiedy śpiewaliśmy na rozgrzewkę było dobrze, nie musiałam myśleć. To takie pożyteczne zająć myśli czymś innym. Kilka innych osób też miało nastrój przygnębienia. Już na samym początku zaczęłam nim przesiąkać. Za szybko zarażam się nastrojem. Owszem, radość jest całkiem przyjemna, potem się pomnaża. A ja, ze wszystkich używek najczęściej używam emocji. Niekiedy nie potrafię tego znieść. I niby miałam ostatnie siły. Ale wyszłam, nie dałam się później przekonać. Mówiąc chcę do domu, wiedziałam, że kłamię. Chciałam być tam, gdzie mnie nie widać, gdzie wszystko jest nieistotne.

Bo ta praca jest za ciężka. Dlatego, że codzienna. Ale ja z niej zrezygnować nie mogę. Choćby dlatego, żeby mieć pieniądze na Porcjunkulę, na bilet do rodziców i do Babci.

Bo ostatnie 4 lata bolą jak sól na ranę. Nie mogę go znieść, tego kłamliwego ryja.

Nie wiem, jak byłoby inaczej. Ale czuję się tak bardzo odtrącona.

Zwłaszcza, że kują mnie w oczy moje cechy charakteru, że już nie znoszę tego, co lubiłam, że, że i że…

Znowu pytanie: dlaczego właśnie ja?

Muszę wreszcie zająć się zdrowiem, zacząć jeść. Inaczej sama siebie wykończę. Przez głupi brak apetytu.

Nie jestem dobrym człowiekiem. I właściwie nikt nie każe mi nim być.

A o Nim nie zapomnę. Nie wyrzuca się filarów życia.

I znowu uciekłam. To nic.

Nie dawaj dobrych rad
Nie kieruj mną od dziś
Nie prowadź mnie za rękę
Bo potrafię sama iść
ale niezależność jest za trudna.

16 czerwca 2006   Komentarze (7)

Bez tytułu

Przedwczoraj spotkało się dwóch bliskich mi osobników. Mój Przyjaciel i Mój Mężczyzna. Dotychczas znali się z opowieści, tych moich. Wydaje mi się, że jeden drugiego polubił, więc jest dobrze.
Dzwoniła Mama. Kiedy przyjadę, ostrzegała o pracę,żeby mnie przypadkiem nie wysiudali.
Oglądałam mecz Ua-Hiszpania. "Bo ten w żółtej zabrał temu w czerwonej, a teraz od nowa, to znaczy odwrotnie to jest. No, strzel!"-"To nie pod tą bramką są." -"Nieważne"
Bo oni tak biegali. A ja mówiłam jak ja się z tym czułam i przy okazji o tym, że ja jako dziecko tą piłkę kopałam, że najgorzej jest jak oni z boku kopają na środek i wszyscy tak stoją.
Lubię moją dziewczęcą naturę.
Dawno nie rozmawiałam tak, żeby o tym ważnym, z kimś w miarę żadko obecnym w moim życiu, żeby jako obserwatora wykorzystać.
W ogóle najczęściej jestem milcząca. W głowie zadaję pytania, odpowiadam na nie, układam sobie plany zdarzeń.

Trochę za bardzo hermetycznie.
Moje opalone w pracy ciało wypoczywa. Dobrze jest żyć w higienicznych warunkach.
Myślę, że umię wychwytywac z dnia te wazne rzeczy. Staram się zapamiętać, niemalże szczegółowo okoliczności rozmów. Pamiętać, co mówię i co czuję.
"żeby później nie powiedzieć, że nie umiałem żyć."
14 czerwca 2006   Komentarze (13)

Jest dziś.

Co on w niej widzi. Co ona w nim widzi.
Oto jest prawo pierwszego olśnienia.
Tacy zwyczajni, jak wróble na piasku.
Jałowość piachu w ziarno się zamienia.

To dzięki tobie przywłaszczam krajobraz.
Z tobą ma dla mnie leśny smak powietrze.
I nie zaprzeczy temu odkrywaniu
naiwność naszych barw, gdy czas je zetrze

.

Rzecz sprawiedliwa. Gdy widzialny świat
twoim imieniem po imieniu wołam.
Zachowaj prawo pierwszego olśnienia,
tak właśnie trzeba patrzeć dookoła
./

Wincenty Faber

Bo my dziś przerwę zrobiliśmy. W lasku, na górce, w miejsce, które wspinając się na nie w marzeniach jeszcze uchodziło za idealne…i tylko ja i Ty…

Uchodziło, bo komary, komarzyce.

Ale nie ma miejsc idealnych, wszystko zależy jak je się widzi. Przecież można narzekać w warunkach, które dla innych są szczytem marzeń.

Więc, świeciło słońce, śpiew ptaków.

I telefon pracodawcy i moje usprawiedliwienie nas.

Ale za nic nie zmienię tamte chwile.

Tylko tu i teraz. Tak się powinno żyć. Tylko marzyć, mówić, czuć. Skarb? Oznaczyć w kalendarzu. Zapamiętać. Nie obserwacje, tylko odczucia zapamiętać. Protest anginie. Dotyk, słowa.

Nie wiem jak będzie „potem”. I tym „potem” też się i martwię. Dziś mi się podoba.

Żeby coś się zdarzyło
Żeby mogło się zdarzyć
I zjawiła się miłość
Trzeba marzyć/ J. Kofta

13 czerwca 2006   Komentarze (9)

Bez tytułu

"Część naszego życia polega na poszukiwaniu tej jedenj osby, która zrozumie naszą historię. Często okazuje się, że wybraliśmy niewłaściwie. Człowiek, o którym sądziliśmy, że rozumie nas najlepiej, odnosi się do nas później ze współczuciem, obojętnością albo wręcz antypatią. Z kolei ludzie, których obchodzimy, dzielą się na dwie grupy, tych, którzy nas rozumieją, i tych, którzy wybaczają nam najgorsze grzechy. Rzadko zdarza się trafić na kogoś, kto ma obie te cechy naraz."
J. Carroll.
Wybrałam, bo potrzebuję czegoś, co zabierze mi wszystkie myśli. I znalazłam zdanie nad którym myślę.
12 czerwca 2006   Komentarze (11)

Niedziela.

Źle, źle zawsze i wszędzie

Ta nić czarna się przędzie:

Ona za mną, przede mną i przy mnie,

Ona w każdym oddechu,

Ona w każdym uśmiechu,

Ona we łzie, w modlitwie i w hymnie.

Nie rozerwę, bo silna,

Może święta, choć mylna,

Może nie chcę rozerwać tej wstążki;

Ale wszędzie - o! wszędzie,

Gdzie ja będę, ta będzie:

Tu w otwarte zakłada się książki,

Tam u kwiatów zawiązką,

Owdzie stoczy się wąsko

By jesienne na łąkach przędziwo:

I rozmdleje stopniowo,

By ujednić na nowo,

I na nowo się zrośnie w ogniwo.

Bo łatwiej się kocha tych dalekich. I łatwiej się o nich myśli i cieplej.

Żyć z tymi obok jest trudniej.

Żyć i nie uciekać.

A ja uciekam Wcześniej w brak czasu, w naukę, w opiekę nad małym. Ile chwil ucieczki? Jakby ten strach, że może się spodobać. Teraz też uciekam. Uciekam w nic. Bo nic ważnego nie robię.

A dziś wyszło mi, żem optymistka, bo gorzką czekoladę lubię.

Czuję ten pancerz w środku, który nie pozwala mi być szczerą, zaufać, otworzyć się. W obawie przed tym, że będzie widać emocje. Ja, człowiek emocjonalny już prawie nic. Tylko w moim pokoju przy malutkim światełku. Może wtedy zdejmuję ten pancerz, żeby go przeczyścić, żeby nie zardzewiał, nie uwierał.

Kiedyś, on nawet śpiewać mi przeszkadzał, cokolwiek z innymi, ze sobą.

Czasami myślę, że taka samotnia to coś w sam raz dla mnie. Jeszcze myślę, że za karę dla siebie nigdzie nie zagrzeję sobie miejsca. Że już żadne miasto nie będzie moje. Że żadne nie było.

”To miasto nigdy nie będzie należeć do mnie.

Pomyliłem się.

To miasto nigdy nie będzie należeć do mnie.„

W związku z tym czuję się trochę inna. Wiem, najczęściej to tylko moje odczucia. Ale czasami rozumowi nie nakażesz.

Chcę być dobrym człowiekiem. Kiedy mi się nie udaje, najłatwiej jest powiedzieć: po prostu jestem zła. I tyle. To, jak podchodzę do drugiego, zależy od jego oczu.

Zabierz mój strach.

Lecz, nie kwiląc jak dziecię,

Raz wywalczę się przecie.

Niech mi puchar podadzą i wieniec!...

I włożyłem na czoło,

I wypiłem, a wkoło

Jeden mówi drugiemu: "Szaleniec!!"

Jak obco. We mnie samej. We mnie obok ludzi.

11 czerwca 2006   Komentarze (3)

Bez tytułu

Nieszczeście chodzą parami. A dwie pary siedmiu nieszczęść dają razem 14.
Historia zaczęła sie jeszcze w czwartek, albo może w tamtą sobotę? Ale na pewno od bólu gardła. Najpierw mojego. Kilka dni później, to byl ten czwartek, to M'owego gardła. Poza tym oczywiscie jakieś dziwne dreszcze i popękane piekące usta.
Ale człowiek jest istotą twardą. Następnego dnia poslzismy zarabiać moneye. Najpierw w jednym miejscu, a potem jechaliśmy tramwaikiem do drugiego. I wtedy zauważyłam, że M. nienajlepiej się trzyma, jeśli się trzyma. Czerwona twarz, czoło, gorący oddech, istny wulkan. A ja tylko standartowy ból zatok.
Kiedy autobusem wracaliśmy do domu...Chcę to pamiętać. Jak podpierałam jego głowę, jak opierał ją na moim ramieniu, jak trzymałam jego gorącą rękę. Nawet wystraszyłam się, że może jakieś zapalenie płuc ma. Potem okazało się, że tylko 40 stopni.
Pisze, że już u niego lepiej.
Chcę pamiętać, jak powiedział, że znajduje się między niebem a piekłem. Między chorobą, a...
A ja?
Nie byłam lepsza.
Wczoraj jeszcze "udalo"mi się trochę zmoknąć. Wróciłam poszłam spać. Rano obudzona głodem, do ponownego snu nie ułożyłam się z powodu tej sumiennej, wstrętnej kobiecości. Zajadłam sobie ostatnią tabletkę, a ona jakby nic. Wypiłam cudotwórczy balsam i też nic. Tbaletka na zatoki, też ostatnia i nic. Byłam dzielne prez dwie godziny. Wzięłam telefon, a on nie dzwoni. Potem na szczescie, zadziałał, więc telefon do przyjaciela:
-Uratujesz mi życie?
- No, a o co chodzi? Dopiero wstałem.
-No-spa w aptece.
Około 10 minut później tabletki w ręku. Zażyłam położyłam się i nic. Tzn. boli.
I wtedy zrozumiałam, niektórych pacjentów. Bo ta tabletka była ostatnim ratukiem przed jakąś wizytą natychmiastową u lekarza. I pomyślałam, że mi pomoże. I koncentrowałam się nie na bólu, ale na tym, że pomoże. I obudziłam się dwie godziny później nowonarodzoną. Nawet katar na jakiś czas zniknął.
I teraz jestem jeden szczęść.
I co ja sobie myślę, to to, że znowu czułam się cholernie sama. Np. żeby mama potrzymała za rękę.
Po zmęczeniu ciała i umysły ostatnie dni wrzucam do tych, których się bałam, że nadejdą i znowu trzeba będzie rozliczyć się za dni beztroski.
ad:a najgorsze w tym jest to, ze to moja wina i przeziębienie i wsyztsko. Od maja chyba nieregularne jedzenia ograniczane w czewrcu do dwóch bulek. Oczywiscie z braku apetytu. No i schudłam za dużo. Znowu, niestety.
10 czerwca 2006   Komentarze (12)

Bez tytułu

Dziś był trudny dzień. Choć żadnych gorszych incydentów. Codziennie widzi się ludzi. Takich zwykłych, codziennych, pełnych bolączek, niezadowolonych z życia i tych, pewnych siebie. Ludzi okaleczonych przez własną fizyczność, ludzi, których żal...
W szkole byłam przez chwilę. Miło się wraca do tego miejsca. Moje miejsce.
W pracy z M. zrobiliśmy sobie przerwę. Niedaleko naszego rejonu jest dworzec. Pusty, stary,mało w nim ludzi,s zczególnie ulubiliśmy tor 3 przy peronie pierwszym. I przesiedzieliśmy tam godzinę na ławce z piwem w ręku. Jak pracować, to pracować. A ten dworzec ma w sobie jakiś klimat. Chyba bardziej podoba sie od tego miasta.
Odkryłam w sobie takie cechy jak pracowitość i sumienność. Wynikające raczej z poczucia obowiązku. Wiem, pewna sprzeczność z poprzednim zdaniem, ale przecież trzeba sobie czasem odpocząć, zwłaszcza kiedy się jest młodym.
07 czerwca 2006   Komentarze (13)

Bez tytułu

Zauważyłam, że zwyczajnie się boję. Wspominam swoje życie. te chwile, kiedy radosna się bawiłam, uszczęśliwiona, że wreszcie wszystko poukladane, zabawki w moich rękach, cicho, tylko moja wyobraźnia, mój pokój, że nikt nie pogania. Albo podwórko, huśtawki, inne dzieciaki i potem nagle jak grom z jasnego nieba Jak wtedy, kiedy wracałam z przedszkola do domu, a niogo nie było, jak ciągle mijałam się z moją mamą po drodze. Jak wtedy, kiedy podobaly mi się zabawy wspinania na dach blokó, na drzewo w chowanego po całym osiedlu, a szukano mnie. I potem tłumaczenia.
Nie jestem przyzwyczajona do spokoju. Bo w zasadzie?
Stłumiłam tęsknotę, no prawie. Mam pracę, która w minimalny sposób pozwoli mi usamodzielnić sie bardziej. Jest M. Babcia zdrowa, Mama dumna. Wakacje. Matura zdana nie najgorzej.
Może tym ciosem będzie niedostanie się na studia?
Może coś innego?

Zauważyłam, że trudno się ze mną rozmawia. Zdania wypowiadam szybko nadając im konkretny ton, tak, że trudno jest do nich nawiązać. Skaczę z tematu w temat przerywając rozmówcy

Zauważyłam, że najłatwiej okazywać mi uczucia dla tych, którzy są daleko, przy których nie trzeba zachowywać zasad, wykazać odrobinę zaciekawienia.
Że czasami na tyle koncentruję się na tym, co myślę, że zapominam o Bożym świecie. Że kiedy jestem zmęczona nie ma zadnych form grzecznościowych, nic, tylko marzenie o dotarciu do łóżka.
W takim sytuacjach jestem jak biegacz, który koncentruje sie tylko na tym, żeby osiągnąć metę. Inni biegnący, tłum wokół, pogoda, własny ból to nie dla niego. Liczy się tylko meta.

Zauważyłam, że ja człowiek rodzinny, ulubiona wnusia Babci, która znała wszystkie jej koleżanki, dawnych członków rodziny, dalszych i bliższych...że nie pamiętam już ani ich, ani tego, że jestem czlowiek rodzinny.

Do nabytych doświadczeń: kiedy jakaś osoba wzięła mi ulotkę, zapytała co to jest, a potem zrzuciła na ziemię, albo jakaś inna wulgarnie odpowiedziała mi wulgarnie po co jej to, to pozbierałam się po 5 minutach. Nie zatruło mi to myślenia. Wczoraj dwóch panów zapraszało na pizzę, kilka doceniało urodę w sposób bardzo miły, jeszcze inni domagali się telefonu. A ja jestem tylko kolporterem ulotek. Na szczęście, zarobek jest w miarę opłacalny.
No i mogę ludzi obserwować. To najciekawsze zajęcie. Dziś był taki pan, widać, że oczytany, dobry i wrażliwy, wdał się z nami w rozmowę. Z drugiej stronę, było mi go żal. Wsyztskie jego gesty wskazywały na bezradność, nawet to, jak potem szedł. Potem zastanawialiśmy się nad tym, czy on uważa swoje życie za udane. Jakie waunki trzeba spełnić, żeby było udane?
Dzisiejszy dzień caly czas z M. Nawet w domu później, jeszcze jego kubek na biurku.
Mimo wszystko, trochę się niepokoję. Z M. staramy się nie rutynować naszą pracę, zwłaszcza naszą obecność razem. Rozmawiamy. W sobotę, co prawda było między nami przez chwilę zimno jak na Antarktydzie, ale za to później...
Gliwice to bardzo dziwne miasto. W tą sobotę po 15 główna ulica wyglądała jak z jakiegoś filmu o postarachach, budynkach starszących. Dziś obrzydliwy widok pijaka. Gorszy niż w "Wszyscy jesteśmy...", jeszcze kilka takich niegodnych rzeczy by się znalazło. Dziwne to miasto...

06 czerwca 2006   Komentarze (9)

pt

Tak doskonale czuję, że żyję. Bolą mnie mięśnie łydki i ud. Podobno potem będą ładnie wyglądać. Rower odstawiłam jak tylko dowiedziałam się o charakterze pracy. mięśnie mimiczne bolą od uśmiechania sie, a język od mówienia dziękuję. Plusem pracy jest to, że zawsze na oku mam M. Tylko przejść przez ulicę i już jest.
Ale sądzę, że jej oceny dokonam dopiero wtedy gdy otrzymam wypłatę.
Chodzenie do szkoły było łatwiejsze.
A swoją drogą kiedy się tak stoi to jest niby dużo czasu na myślenie. 6 godzin. Ja śpiewam w kółko jedną piosenkę. Zauważam, że wraz z myśleniem o produktach rosną moje potrzeby. A hasło, którym od dawna się posługuję, dotyczące różnych rzeczy, to: Starch przed zimnem jest gorszy niż samo zimno. Ona właśnie zabiera mój strach i dodaje mi odwagi. Kto nie próbuje, ten nie wie co i jak smakuje.
List od Babci przyszedł. Na przelomie sierpnia/września postaram sie u niej być. Czuję, że muszę. Kiedy wzięłam kopertę jakby jej głos odtworzony w myślach powiedział do mnie tak jak tylko ona...
Ona też uczyła o wartości rzeczy.
02 czerwca 2006   Komentarze (13)

Czwartek.

Musisz odnaleźć nadzieję

I nie ważne, że

Nazwą ciebie głupcem.

Musisz pozwolić by sny

Sprawiły byś pamiętał, że...

Nic naprawdę nic nie pomoże…

Moja i twoja nadzieja

Uczyni realnym krok w chmurach.

Mówią, że dzisiaj dzień dziecka…

Pierwszą widzianą dziś osobą był M. Kilka chwil przed 10 ubrany na kapustę, marynarkę i wejściową koszule zostawia, bierzemy plecaki, wychodzimy. Dziś pierwszy dzień naszej pracy. Mało ambitna, mało odpowiedzialna, ale w miarę dobrze platna.

5 godzin stania, uśmiechania się, wyciągania ręki, mówienia „proszę” i „dziękuję”. Jak dobrze pójdzie to samo czeka mnie przez 22 dni tego miesiąca i być może z 10 następnego.

Praca ma w sobie ten urok, że zezwala mi na robienie tego, co najbardziej lubię-obserwowania ludzi. I tak: kobiety palące to najczęściej 20-30 latki, zadbane i pewne siebie. Mężczyźni najczęściej śmierdzą na kilometr tytoniem i posiadają kilkudniowy zarost. Kiedy się uśmiechasz, przyjmujesz postawę wyprostowaną i pewną siebie zyskujesz kilka uśmiechów w zamian. Statystycznie na kilkaset ludzi 6 wcześniej raczyło się alkoholem.

Sprawne, dobrze funkcjonujące mięśnie nóg są dodatkowym atutem. Deszcz w tym układzie nie jest sprzymierzeńcą.

Skończyliśmy dziś o 16, godzinę wcześniej, bo…o 18 oficjalne zakończenie roku, szkoły, dzieciństwa(?)…45 minut w domu. To dlatego M. Rano przyszedł w marynarce. Naprzemian okupujemy łazienkę, razem jemy późny obiad.

M. w moim domu. M. obok. M. razem czy to nie dziwne?

Szkoła…Moja szkoła. Moja była szkoła. Sentyment. Tradycje. 2godzinne zakończenie. M. był, ściskał za rękę, kiedy widział, że jest mi smutno, kibicował.

Dostałam dyplom dla mojej Mamy. Kurde, boli. Kurde, bardzo. Boli. Dyrektor prosił, żeby ją pozdrowić. Ryczę teraz. Wokół było dużo rodziców, dumnych, szczęśliwych, rodzinnych. Mam dzwoniła dziś kilka razy, ale akurat nie mogłam wtedy odebrać.

Dopiero teraz, kilka chwil wcześniej. Mówiła, że jest ze mnie dumna. Ale ta cena…Dopiero dziś powiedziałam jej o pracy, choć od kilku dni było prawie pewne, że ją dostanę.. Szłam ulicą w stukających butach, elegancka. Przedtem kolega powiedział, że pewnie by mnie nie poznał, jeszcze przedtem nauczycielka z gimnazjum gratulowała.

Ja.

Półdziecko, dorosły od siedmiu boleści.

Ja.

Człowiek.

Od-nowa.

Była jakby godzina wychowawcza. Nasza p. Profesor pytała się jak spędzamy wakacje. Od kilku dni wstawałam wcześnie, żeby wypytać o pracę. Jak tylko skończyły się matury zaczęłam jej szukać.

You and me…We used to be togather…

01 czerwca 2006   Komentarze (11)

c.d.

Dużo się śmiałam w tamte dni. Tak po prostu. Wg mojej definicji wtedy śmiesznym okazywało się to, co jest niewłaściwe. Kiedy zostało nam jeszcze trochę do przejścia zapytałam się czy aby nie pobiegniemy. Sobotni wieczór, ciepłe krakowskie powietrze. Odpowiedź: Po co? Moja: Żeby było śmiesznie.
Nie, żadnej rewelacyjnej przemiany duchowej nie było. Na mszy nie umiałam się kupić, choć barierka była wygodna. A potem...Potem już jak wychodziłam z naszego ośrodka(?) Czy można o tym tak powiedzieć? Ale to zostawiam dla siebie, no to natknęłam się na biskupa, który...dał mi pierwszeństwo przejścia.A mówią, że biskupi to sztywniacy. Znam już dwóch na luzie. Ba, jeden to nawet kardynał, ale podejrzewam, że mnie nie pamięta.
Potem szłam do ka. Bo Kraków to jakoś przede wszystkim ka. Spotkałam młodzieńców śpewającyh jedną z piosenek ze spotkania. Uśmiechnęłam się do nich. Na co jeden:
-Patrz, ona się śmieje!
Odwróciłam się już do mijanych. M. później powiedział, że widocznie mój uśmiech wart jest zauważenia.
Kraków był uduchowiony. Tzn. przepełniony księżmi, zakonnikami, zakonnicami. I nawet spotkałam dużo-dużo biskupów w autobusach jadących. A potem u ka. Pierwsze zdanie:
-Długo czekałaś?
-4 minuty.
Ta moja dosłowność, ale było miło i tak pod skórą czuję, że nauczyłam się czegoś nowego.
Potem na dworcu, pociąg nie z tego peronu i nasz chwilowy właściciel, gospodarz z dwóch dni ze łzami w oczach.
Wieczorem już tylko spać, aż do poniedziałkowego poranka. Kawa i inne szczegóły, potem kino z S., potem spotkanie z M.
Wczoraj czegoś sie od niego nauczyłam. Bo to byóło tak, że poslziśmy do lasu na spacer(nuie muszę powtarzać, że ja lubię ten las)
Nagle znaleźliśmy się na górce. I kiedy ja już chciałam z niej zbiegać, on nas zatrzymał. Staliśmy chwilę wtuleni.
-Nie było Ciebie. Zauważyłem, że nie mam co robić. Szukałem zajęcia.
-I co robiłeś?
-Tęskniłem.
Czy trzeba coś jeszcze? Poczuć, że tęsknił, że jest obok, tak delikatnie mój. Zachwycające.
Zdałam sobie z tego sprawę właściwie dzisiaj, kiedy w bibliotece(zapomniałam o wczorajszej Wyborczej z ogłoszeniami) przeglądaliśmy oferty.
W którymś momencie zauważyłam, że jego profil jest ciekawszy.
Ale jestem bliska posiadania pracy.
Jeszcze tylko jutro. Dzień niepewności.
Dużo dobrego się dzieje. Trzeba zacząć się bać.
30 maja 2006   Komentarze (14)

Sb-nd

To był dzień, w którym poranek zaczął się o godzinie 6.01. Czułam, że to powtórka z historii, tydzień temu również w sobotę wstałam o takiej dziwnej porze. Ubrałam się bez marudzenia, spakowałam plecak, zapomniałam jedzonko, wróciłam się, wyszłam. Autobus, tramwaj, dworzec w Katowicach. pełno tzw. młodzieży. Właściwie jaka to kategoria wiekowa? I przyjeżdża pociąg, wbrew zapewnieniom kolei jest ona bardzo krótki. I wszyscy zaczynają się do niego wciskać. O dziwo, dzieje się to bardzo kulturalnie. Ląduję na ławeczce w wagonie bagażowym. Oczywiście razem z trójką współpodróżujących, kilkoma parami i jeszcze kilkoma singlami. Tamtych ludzi nie znam, ale obserwuję ich, próbując odgadnąć jacy mniej-więcej mogą być. Ci, którzy nie załapali się na ławeczki siedzą na karimatach.Łączy nas współny cel: spotkanie z Papieżem.
Ale pociąg ani myśli jechać, kilka razy zapala i gaśnie. Potem pojawiają się panowie w garniturkach, wraz z nimi nadciągają 3 następne wagony do rozładowania poprzednich. Jest śmiesznie i swojsko. W końcu z 20minutowym opóźnieniem ciuchciamy się.
Mało rozmawiamy, zaczynamy jeść w tym samym momencie. Głód społeczny?
Z nudów czytam księżkę Fromma. I co tam wyczytuję?
"Wolnym człowiekiem jest ten, kto zna siebie, ale zna siebie w nowy sposób-penetrując osłonę zwyczajnej świadomości oraz docierając do rzeczywistości wewnątrz siebie."
Freud uważał, że"pociąg seksualny jest zachodzącym w mężczyźnie procesem chemicznym, a kobieta jest dla tego popędu odpowiednim obiektem"
"Motywowany głównie nudą, ukrytą depresją i niepokojem, sam akt zaspokojenia staje się płytki i powierzchowny" To już Fromm.
W Krakowie trzeba było trochę iść, żeby dojść do destination place, gdzie mieliśmy nocować.
Bardzo dziwny to obiekt. Celowo udawany na niedokończony, z wyrzeźbionymi na drzwich wzorami mającymi ukazywać jego pochyłość. Później w podsłuchanym dialogu słyszę:
To twierdza czy więzienie.
Ludzie w środku są bardzo mili. Śpię w miejscu specyficznym, na rozkładanym łóżku, twardym dosyć. Jem włoskie jedzonko, śpieszę się wraz z innymi na pole spotkania. Skracając wydłużamy sobie drogę, wbijamy się w ludzki tłum i nagle okauzje się, że tam, gdzie idziemy będzie jechał właśnie on.
Czekamy chwilę. Stoimy przy barierce, naprzeciwko policjanta, skupieni i ciekawi widoku

Jedzie. W białym papa mobile. Uśmiecha sie, macha ręką. Trwa to chwilę. Jest blisko, przejeżdża półmetra ode mnie. Na nagraniu zarejestrowany jest jego uśmiech i to, że macha. Bierzemy to do siebie. Uśmiecha się do nas.
Potem idziemy, w którymś momencie wzdłuż Wisły, która niczego nieświadoma płynie jak zwykle.
Zajmujemy miejsce. On będzie dopiero za 3 godziny, ale to nic. Nasza grupka jest bardzo miła. W żartach nazwałam nas dziećmi G.Wszyscy mamuy identyczny prowiant i jest przyjemnie. PO drodze dostajemy do rąk gazety, że dają ich za dużo, jedna służy jako koc.
Nie chcę siedzieć, chcę wejść w tłum, odszukać kogoś. Idę z szyją zadartą do góry, wypatrując. Jestem czescią tych ludzi, elementem zbiorowości zgromadzonej tutaj, bo ktoś ma przyjechać. Są ludzie młodsi i starsi ode mnie. Dużo duchownych, którzy mają dobry kontakt z młodzieżą.
Potem przyjechał. Mieliśmy śpiewać, ale melodia nie była dla naszych uszu. Mówił. Mówił o tym, że każdy z nas chce zbudować dom, nowy dom, inny od tego, w którym obecnie mieszkamy, nasz dom. Na skale. Krzyczeliśmy owe: "Benedetto", wpatrywaliśmy się w jego obraz. Potem zaśpiewaliśmy mu sto lat, w trakcie on zaczął bić nam brawo, potem skromnie leciutko się ukłonił, NASZ PAPIEŻ.
Było zimno. Wrócilimy do siebie, zaspani, zmęczeni drogą, złączeni celem. Kolacja. Sen, wstałam o 5. Nie czułam niewyspania, nie narzekałam i nie marudziłam. Niedziela była dniem, w którym wszystko miało sens.
Kiedy już przyszliśmy na Błonia, ugniataliśmy wraz z innymi błotko, dotarliśmy do naszego sektora. Śpiewaliśmy, słuchaliśmy wypowiedzi rodzin. Jedna z nich miała 9 dzieci. Potem znowu on miał jechać. Razem z A. przecisnęliśmy się do barierki, pierwszej z brzegu, póxniej dopiero wytypowlaiśmy, że to nie ta. Ale miała strategiczne miejsce, kiedy już jechał, widziałam jego plecy i głowę. No i ta wiadomość, że zaraz się zacznie msza.
Msza spędzona na berierkach. Długść nóg iałam dopasowaną do tego, żeby na niej wygodnie siedzieć.
Sluchałam, ale wiem, że to, co mówił, trzeba będzie jeszcze przeczytać. Spotkałam znajomego, nie wiedzieliśmy się z 6-7 lat, bo on jest z tamtych czasów. On mnie poznał. Teraz jest na 3 roku w WSD. Dziwnie wszystko leci. Wiem, że doroli zachowywali się skandaliczniej w porównaniu z młodzieżą. Dorośli ciągle niezadowoleni, wykłucajacy się o wszystko, z pretensjami odnośnie ustalonych przepisów. Nie chcę być takim dorosłym.
Myślę, że zatrzymam się w połowie opisu, by później go dokończyć.
29 maja 2006   Komentarze (10)

Bez tytułu

Tyle wolnego czasu, tyle myśli, chęci. Słowa zupełnie nie nadają się do użytku. Potrzebuję na chwilę zaślimaczyć się w skorupie.


Wczoraj staliśmy z M. w parkowej alei. Staliśmy razem naprzeciwko, wpółobięci, uśmiechnięci. Ludzie przechadzali się. Dialog:
-Patrz, młodzi, szczęśliwi.
-To chyba choroba
-Czasami tak jest
Nie umiałam nie parsknąć śmiechem. Lubię życzliwych ludzi. Tamtą alejkę też już lubię.
Do mamy wysłałam smsa, nie umiałam sie dodzwonić. Pod wieczór wzięło mnie na smutek, otrząsnęłam się.

Jutro Kra. Do niedzieli.

26 maja 2006   Komentarze (12)

Diwne, śmieszne, zmieszane.

Wczoraj i dziś miałam maturę z rosyjskiego. Wczoraj byłam trochę wypalona, dziś raczej wciąż pobudzona.
Wczoraj sama przed trzyosobową komisją, z M. czekającym na jakiś znak, że kończę, że mamy 45 minut wolnego.
Pisałam, sprawdzałam arkusze, pobierałam odnosiłam, nie stresowałam się.
Ale byłam bardzo zmęczona.
Dziś dla odmiany miałam w innej skzole i na 13. W wyniku pomyłki półgodziny przed maturą byłam w gabinecie dyrektorki u ktorej na pewno nie można zdać tej matury, a moja okazała się na drugim końcu miasta.
Wcześniej M. spóźnił się na przystanek, jechałam sama, ledwo zdążyłam wysiąść z autobusu, dzwonili z mojej szkoły, że przecież mam angielski, a mnie nie ma.
Pamiętam moemnt pierwszej załamki. Zadzwoniła przyjaciółka, chciało mi się płakać z bezsilności: -Kuźwa, ale rozumiesz, ja jestem w tej szkole. Ale ja pierdziele. Ja mam być w tamtej. I to wszytsko płaczliwym tonem. Wyczówam w tym teraz już komizm sytuacyjny.
Pierwsyz raz miałam palącą potrzebę taxówki, ale żadnej nie było. Za 18 minut matura wyjechałam z tego osiedla. Za 8 matura wbiegłam do następnego tramwaju. Rozglądam się, pytam się czemu nie jedzie. Dzwoni M. mówi, gdzie mam wysiąść.
Był na głośnomówiącym, pyta się, który to tramwaj, ja że nie wiem, a ludzie obok, że 9.
Potem był! Wsiadł dwa przystanki później i przytuliłam się, a łzy popłynęły cichutko.
Potem była S. i zaczęliśmy biec w kierunku szkoły, a ja jej relacjonowałam ubogacając słownictwem nie uważanym za ubogacające.
Kiedy już wbiegłam do drugiego sekretariatu przepraszając za spóźnienie, okazało się, że to nie ten! M. wpdła na pomysł zdobycia numeru tej szkoły, kiedyjuż biegliśmy w jej kierunku. Zadzwoniłam. Dyrektorka: -Gdzie jesteś?
- Mijam jakiś kościół, kurde, i nie wiem ile jeszcze mi zostało.
- Nie śpiesz się, podalam godzinę wcześniej...
Na początku nie uwierzyłam własnym uszom. Zwolniliśmy, dotarliśmy. Byłam.
Weszłam, zestaw był w sumie, prosty. Ale -Egzaminatorka do mnie, że mówię do niej w trzech językach. A ja nie umiem słów, mówię nie na temat. Wychodzę, wpadam do M. i mówię, że wątpię czy zdałam.
Ogłoszenie wyników.
Masz 18 punktów. Pytam się czy na pewno, nie wierzę. Wychodzę, zaśmiewam się jak głupia. Mówię mu, cieszy się. Mówi, że nie wytrzymałby presji.
To nic, po prostu istniało prawdopodobieństwo, że mogłam nie mieć zaliczonych dwóch ustnych.
Jem kanapkę zrobioną przez jego mamę.
Idziemy do mnie do szkoły, to jest już czwarty sekretariat w którym jestem. Na szczęście,znajome twarze.
Myślę, że taką maturę się pamięta.
Na szkolnym korytarzu zdejmuje buty, trzymam jeden i drugi w rękach, stoję na posadzce, staję na palce i spotykam usta M.
Potem park, nasza ulubiona droga, tamto miejsce.
Potem chcę z kimś porozmawiać, zapewnić dozę śmiechu, spotykam się z Przyjacielem. Lubię las. I chodzenie po nim. Potem jestem na siatkówce, wreszcie się wyżywam, zepsuję sobie palec, wracam do domu, ziewam po drodze, wreszcie spada poziom adrenaliny, jem kolację, piszę to słowa, za chwilę idę spać. Jutro ostatnia matura.
Bo póki jest się młodym trzeba kolekcjonować wspomnienia
Jutro jadę szukać pracy. O!
23 maja 2006   Komentarze (11)

pon.

Wypaliłam się.
Jeszcze w sumie godzina matur.

Olbrzymie nie wiem przemieszane z krzykiem ostatnich sił.
Spadam. Ulatniam się od ludzi, żeby nikogo nie ciągnąć za sobą.
Całe szczęście, że cała nadzieja nie jest we mnie. To oznacza, że szybciej wzlecę.
Świadamość zmiany stanu przeszkadza mi cieszyć się, akcentować istniejącym. Wszystko przecież krótkotrwałe. Chwilę dłuższe niż życie.
22 maja 2006   Komentarze (7)

Ira, Kraków, k., ludzie, a obok tego ja.

Wróciłam do mieszkania, do pokoju. Bo na pewno nie do domu.
Wczorajszy dzień minął trochę bezsensu. Do wieczora. Potem byliśmy z M. na koncercie IRY, co słychać do dziś w moim gardle. Ikara nie było. Było dobrze, bo był M. Wróciłam już dziś. I dziś właśnie bardzo rano jechałam do Krakowa. Wstałam troszkę przedtym jak słońce otworzyło oczy. Z czwórką jeszcze jechałyśmy autem. Najpełniej powiedzieć to, że do k. BO to dobrzy i mili ludzie są. I jeszcze możesz nie znać, a już wiesz, że polubisz. Cel wizyty: ceremonia. Podniosła, piękna, czułam, że zapłaczę, byłam szczęśliwa, widąc znajomych k., widząc, co w ich życiu się zmienia. Choć w aucie momentami cuzłam się nieswojo z zapytaniem w myślach czemu nie śpię, czemu to, co ja w ogóle? Ale to miejsce, które im już na zawsze będzie bliskie, mi też takim się stało. Potem czułam się bardziej nieswojo. Gardło skrzypiało, bolała głowa. Świeciło słońce, w mieście było pełno turystów, już mniej jest remontów, wiecej gołębi. Z zapytaniem, prawie że rodem ze Świetlickiego czy to miasto kiedyś będzie moje. Czy mam prawo do marzeń? Potem ze znajomym ulubionym od okularów, naszą 4 i jeszcze dwójką, którzy w przyszłym tygodniu na nowej drodze życia. Razem. Ciekawe jak to jest wtedy się czuć? Ale miło jest znać tylu ludzi, żeby ich zaprosić, czuć potrzebę dzielenia się z nimi radością. Tak, i ten od ulubionej brody też był. W ogóle, czasami mam wrażenie, że w tamtym miejscu nic się nie zmienia. Rozmowy z D. Tak najbardziej, bo chodzi moim tempem. Dużo rzeczy kojarzy mi się z M. Nie umiałam powstrzymać się od wtrąceń. Kupiłam sandałki, o których dawno marzyłam. Zadawałam sobie pytanie, że kosztem czego? Nie wiem, ale chyba mam prawo do jednej przyjemności? Mama nie wiedziała, nie wie, że tam byłam. Mama już mało wie. Mama jest dalej od tej stówy kilometrów.
Nie widziałam ich od miesiąca. Widać można żyć bez rodziny bardziej niż przypuszczałabym.
Tak wiele się zmieniło. Na dniach minie rok. Rok mojej samodzielności. Rok szlifowania siebie. Było, jest ciężko. To było tak od razu. Spakowali się, wyjechali. W domu zrobiło się cicho. Kiedy mnie nie było, wrócili po meble, zabrali moje ulubione kubki, rzeczy dzielone z Mamą, pojawiła się ona, ta z którą mieszkam, ta, która nie ułatwia. On też nie ułatwia. Wiem ile kosztuje wolność. Wiem jak się z niej nie korzysta. Wiem ile kosztuje powiedzenie "nie". Nikomu nie mówię gdzie idę, co robię, dokąd wrócę. Skończyłam szkołę. Na świadectwie ukończenia, które dostanę dwa razy pierwszy raz w poniedziałek jest średnia 4,9cośtam.Z trzeciej klasy mam równe 5. Było trudno zmusić się, kiedy nic nie muszę. Wiem, jak to jest tęsknić. Ile kosztuje utrata.
Barańczak napisał, że "ciało nosi w sobie bombę zegarową." Dla mnie od tego straszniejsze jest to, że każda znajomość z drugim człowiekiem właśnie tą bombę nosi. Odejść samemu nie jest trudno, wtedy to już nic Ciebie nie obchodzi. O wiele trudniej kiedy ktoś odchodzi od Ciebie. Albo Ty od kogoś. Zupełnie wbrew sobie.
Od założenia bloga zmieniły się zasady. Kiedyś było, że żyję, bo muszę. Ufam, bo tak wypada. Wierzę, bo jest łatwiej. Teraz żyję z ciekawości, co jeszcze może się zdarzyć. Ufam? ma się wtedy poczucie dzielenia się z kimś. Wierzę, bo On kocha.
Wierzę, że udało mi się tylko z powodu tego, że "wszystko mogę, w Tym, który mnie umacnia." Chciałabym, żeby teraz też był gdzieś obok. Żebym mogła studiować. Żeby na gruzach został wybudowany dom.
Jest M. Bardzo boję się, żeby go nie nadużyć. Nie zrobić z niego wieszaka na wszytsko. Nie chcieć się uzależnieć. Nie przechylić równowagi. Ogromnie się cieszę, że jest ktoś, kto czeka. Ktoś, kim mogę zajmować myśli, żeby nie zamartwiać się. Ktoś, w kim mogę sie zakochiwać. Myślę, że to jest sprawiedliwe. Choć ogólnie życie nie jest specjalnie sprawiedliwe. " Ból powstaje nie tylko z bólu. Boisz się nie tylko z powodu sumienia. Dziwnie, znowu nie starczyło mi siły woli."
20 maja 2006   Komentarze (8)

Choć mało rozumiem...

Dzień od środka. Właściwie prawie od wieczoru. Spotkałam M. przy fontannie, siedział na ławce i czytał książkę. I zaczęłam moją opowieść o maturze ustnej i o Barańczaku. On patrzył się na mnie i nie wiedziałam czy to z powodu, że ja to mówię, czy z treści mówionego.
Ale patrzył
Bo to było tak. Że kiedy ja weszłam,to miałam mówić, więc powiedziałam jeszcze raz dzień dobry(bo ja o ustnym polskim piszę). Potem zaczęłam od cytatu. To, że mówię go na pamięć, że z innego dzieła to atut. Potem drżał mi głos, ale łapałam oddech i mówiłam. Moja polonistka patrzyła uważnie, więc było mi łatwiej. Następnie miałam usiąść na krześle. I pytanie: dlaczego Barańczak.
A ja m. in. odpowiadam, że z powodu tego, że jest dobrym tłumaczem, że jednak do niego jeszcze kiedyś mejla wyślę.
I o wiersz, który lubię. To ja "Bo tylko ten świat bólu" i mówię, że kiedy jest mi smutno, to staję się elementem społeczeństwa przez to, że ktoś podobnie.
I o najtrudniejszy. To "Kołysanka", bo zestawienie z ciałem nieboszczyka, bo sen. ale przecież, gdybym go nie wzięła, to brakowałoby mi czegoś.
Następnie o kolejność. Bo przed "Widokówką" jest "czas skończyć z takimi". A tam człowiek jeszcze buntuje się na Boga, a w widokówce go akceptuje, więc dojrzał. I w tym czasie kiedy to mówiłam zbliżyliśmy się z M. do szkoły. Wchodzimy. Ja, że się martwię, on trzyma za rękę. Potem każą nam wchodzić do sali.
A ja myślę, że muszę go zostawić i sama wejść. Ale jeszcze wcześniej jak opowiadałam naszą rozmowę, to myślałam, że poszło mi chyba b. dobrze.
Ale jak powiedzieli, że ja maxa, to nie uwierzyłam.
Następnie wyszłam. Skoczyłam mu na szyję.
Na dworze padał deszcz, kropił. A my szliśmy, jego oczy się uśmiechały patrząc na mnie. Pomyślałam, że to chyba jednoznaczenie świadczy. Można świadczyć chyba jednoznacznie?
Był w moim pokoju. -Ale możesz do niego wejść dopiero po 10 minutach. I biegam z tym wszytskim, tymi ubraniami, torebkami.
Ja Cię tylko na dół sprowadzę. I wróciłam z przystanku autobusowego. Jeszcze wcześniej dzowniłam do Mamy, a on, że nie będzie podłuchiwał, no i kiedy tak mówiłam telefonem, to mi się zgubił. Później zauważyłam chłopaka opierającego się o latarnię.
I pomyślałam, że to tylko on. Jeszcze tylko 3 matury.
A wiosna, która nie chciała przyjść to można ją przecież stworzyć.
A jeszcze wcześniej, bo 24 godziny temu wpadł do mnie Sąsiad. Bo on mi tylko tulipany przyniósł, a ja zasypiałam z uśmiechem.
No i kota też mogę dzielić.
A na ogłoszenie wyników poszłam w glanach przykrytych spodniami. Bo: w sponicy trudno skacze się przez kałuże i moje stopy lubię mieć dużo miejsca.
18 maja 2006   Komentarze (9)

Jak magnez...

Zauważam, że wczoraj był dziwny dzień. Może dlatego, że była matura z historii? Coś, czego normalny człowiek bał się przez cały rok i już nagle nie trzeba. No więc była sobie matura, która tak średnio sprawdzała moją wiedzę. A potem, potem była kompletna niespodzianka. Pod szkołą czekał M. z różą w ręce. Potem była burza. To znaczy na początku tylko grzmiało. A potem biegłam po kałużach. Pierwszy raz jego usta w deszczu. A potem, kiedy już byliśmy na przystanku wyciągmął ręcznik i wytarłam nim ociekającą kroplami twarz. Pierwszy raz w miejscu do tego nie przyznaczonym używałam ręcznika. Jestem jeszcze trochę spięta maturami. Pozostały 4 sztuki. Potem sprzątam w pokoju i biorę się za siebie. Coraz ciekawiej jeździ się na rowerze.Coraz szybciej. Nie zastanawiam się nad niczym głębszym.Odkładam wszystko na później. Później się zobaczy.
17 maja 2006   Komentarze (12)

Bez tytułu

Obudziłam się.
To chyba normalne, że każdego poranka człowiek się budzi. Śpię w tym łóżku odkąd premierem był Buzek. Znałam lepsze łóżka. Jest duże, ogromne i nie lubię je. Pamięta czasy, kiedy w tym mieszkaniu żył jeden człowiek, który stworzył dwuosobową rodzinę, poszerzoną wkrótce o podobną niepodobną córkę, potem rodzina liczyła cztery osoby. Teraz jestem tylko ja.
Wypiłam kawę. Kawę piję powoli, niezauważalnie. Staje się rutyną. Najbardziej lubię poranny prysznic. Najbardziej nie lubię kiedy jest mi zimno.
Kiedy tak myślę, a jeżeli już w datowaniu odwołuję się do premierów to przestałam być naiwna od Belki. Nie znoszę historii, chyba bardziej przypomina mi o stagnacji człowieka.
Myślę, że jednym z moim atutów jest to, że ludzie myślą, że jestem dobra. Ze złości robiłam brzuszki. Czuję, że dziś nie obejdzie się bez jazdy na rowerze.
Mam problem z identyfikacją, z przypisaniem siebie do czegoś. Szukam stałych punktów, ale to wszystko jest jak na pustyni, rzecz głównie polega na imaginacji.
Oczy pięką. Czy od braku snu czy od łez?

15 maja 2006   Komentarze (12)

Niedzielnie.

Uroczy poranek. Niedziela. Lubię kiedy w niedziele dzieje się coś wyjątkowego. Najczęściej sama staram się je uzupełniać. Najbardziej lubię kiedy w niedzielny wieczór dzwoni Mama. Dzwoniła wczoraj, trochę kiepsko się czułam, nie chciałam, żeby to zauważyła.Zawsze jak dzwoni w tle "leci" głos Bratka. Ciekawe jak on. Nie widziałam go już od miesiąca. Trudno się żyje bez powietrza(tak, tamten wiersz dotyczył innej miłości, ale...) Śpi w swoim łożeczku, coś więcej mówi, pewnie urósł. Królik dalej ucieka, a potem wraca, pies pewnie tak samo merda ogonem. Dlaczego?
Wracając do poranka jest piękny. W czerwonej skrzynce gmaila dwie wiadomości od M. To nasza raczkująca jeszcze tajemnica. Czasami przewiduję różne scenariusze, które oby się nie sprawdziły. Niekiedy trudno jest cieszyć się chwilą. Poranek jest piękny. Myślę o tych ludziach, których historia jest wrośnięta w moje życie, myślę o tym, co mnie, być może czeka, słucham śpiewu ptaków. Teraz moja wiara w siebie wynika z tego, że nie ja, ale On. Do Niego wsyztsko należy. Oczywiście nie czekam biernie, z czystym sumieniem mówię, że uczyłam się. Czy mogłam więcej? Pewnie tak. Ale jeżeli to miałoby odbić się na zdrowiu fizycznym lub stanie myślowym, to ja tak nie chcę. I jeszcze taka ciekawość mnie zjada. Być może.
14 maja 2006   Komentarze (9)

Bez tytułu

Piątek

W głowie kłębią się pytania w jakiś szcegzólniejszy niż za zwyczaj sposób.

Poranek nie zmartwił. Czułam się trochę obco, a jednak pomyślałam o nim ojciec, co rzadko się zdarza. Ale on znowu tylko obiecywał.

Nienawidzę obiecanek. Niemalże od urodzenia. Najczęstszy temat jakiś sprzeczek to było to, że ktoś obiecał. Więc pytam się kiedy. A potem…

Zachęcana do nauki.

Jeżdżę na rowerze. Świeci słońce, odbija się o leśne kałuże, ptaki śpiewają, ptaków zagłuszam muzyką. Myślę. Buduję wyobrażenia. Nie marzę, tylko pytam. O niepewność także. A potem się opalam próbując się uczyć. To bardzo przyjemna polanka. Duża i zielona, tylko że obok opalają się starsi panowie. W ogóle w tym lesie dużo starszych panów jeździ. Z powodu tegoż lasu lubię moje osiedle.

Nie czuję się źle, nawet jakoś kreatywnie, martwię się tylko trochę.

I mam jeszcze kilka myśli, tylko muszę je sprawdzić. Na biurku kilka kwiatków leśnych. Czy to właściwy czas na zadawanie pytań o sens?
A tak w ogóle to dziś najwięcej pamietałam, o panowaniu nad emocjami, kiedy wreszcie słowa usłyszane prawie dwa lata temu: czy ja panuję nad emocjami czy one nade mną, zaczęły być dla mnie zrozumiałe. Nie, to nie tylko sprawa tego, co dziś słyszałam na naszej mszy, nawet nie Sokratesa, tylko moich bardziej osobistych doznań. Po prostu czasami to genialne słuchać swojego rozumu, a nie jakichś genetycznych naleciałości

12 maja 2006   Komentarze (10)

Bo ktoż to wszystko mieć by chciał.

Zmyła mnie, zniszczyła, rozwaliła na kawałki, zamurowała.
A było to tak. To obiedz na który czekałam, bo burczało mi w brzuszku. Zjałam więc z apetytem tymbardziej, że w telewizji leciał ciekawy film. Obiad był smaczny, spokojny i jak zwykle bez słów. I kiedy już wszystko było zjedzone, wstałam od stołu. A ona zadało to pamiętne pytanie: "czy kiedykolwiek zrobiła mi coś złego?" .Chłód jej w głosie. Odpowiedziałam, że nie i zapytałam się o co chodzi. Zrobiła to, co szanujący się człowiek nie powinien robić. Nie utrudnia się życia drugiemu. Pojechała po mojej Babci i Mamie. Wszystko z powodu listu, który drugi porządny człowiek przeczytał. Oczywiście porządny człowiek zapomina o tym, że cudzych listów się nie czyta, nie posiada odrobiny krytycyzmu wobec siebie. Ów człowiek...
Ale kiedy ona zadała mi to pytanie poczułam falę gorąca. Zatkało mnie. Dopiero potem wróciłam się i powiedziałam słowo o cudzej korespondencji. Wyszłam z pokoju. Ona poszła za mną. W przedpokoju zaczęła coś mówić. Ona też jest porządna. Zebrałam się, dobrze, że na krześle zawsze są jakieś ubrania. Wyszłam. Nigdy nie słucham pieprzenia głupot zwłaszcza ludzi, których nie szanuję. Umiem znieść, kiedy ktoś mi mówi o moich wadach. Niekoniecznie musi być to spowiednik, wcale nie musi. Również odejdę, ale to przemyślę. To, że ktoś tego nie potrafi świadczy tylko o nim.
Kieyd tak sobie weszłam w las z zacisniętymi pięściami i zębami. Kiedy mnie to wszystko rozsadzało, łzy cisnęły się do oczu...Wiedziałam, że do Mamy nie mogę zadzwonić. Nie mogę jej zmartwić.
Chciałam się obejść bez ludzi, ale czułam że muszę komuś powiedzieć, zwłaszcza, że uświadomiłam sobie tą premedytację. Nieodzywanie się cały dzień, a potem ten wybuch, zwłaszcza, że obiad stanął mi w gardle.
Ale...
zadzwoniłam do M.
Kiedyś w moim życiu był ktoś, kto się pojawiał pot akich telefonach i słuchał. Widocznie stwierdził, że wyśmienicie radzę sobie sama, albo mu się znudziło, ale radzę sobie. No i jest M.
I był po 20 minutach. Ubrany za lekko, bo też wyskoczył z domu na szybko. Jeszcze spotkaliśmy po drodze dobrego znajomego, wczoraj byliśmy razem na zakupach, kilka zdań zamieniliśmy.
Kiedy już weszłam z M. do parku, usiadłam na ławce nie wytrzymałam, to ten bezruch. Zacisnęłam szczęki, drżałam. Pomyślał, że mi zimno, zawsze mi zimno, ale dziś nie było. Poleciały mi łzy. Zauważył. Przytulił jak dziecko, utulił, oparłam się na jego klatce piersiowej, nic nie mówił. Potem powiedziałam mu, że już wiem jak wygląda kaczka(taka bardziej szara),a  kaczor jest kolorowy.Dzikie kaczki. Dopiero potem powiedziałam, że zdenerwowała mnie. On powiedział:" M., nie wiem jak to jest mieć problemy" Powiedziałam, że wie, ale jego są inne.
Potem przytuliliśmy się i siedzieliśmy. Rozmawialiśmy trochę. O tym, że ja nie wyobrażam sobie życia po 30, a on, że jeszcze po drodze jest okres maj-październik. Tłumaczyłam ulubione piosenki. Był, słuchał, tulił.
Odkryliśmy zimno. Teraz jestem w domu. Jestem spokojniejsza. To dobrze, że zadzwoniłam do niego. M.

11 maja 2006   Komentarze (8)

Bez tytułu

Nie ma żadnego „ja”. (...) Nie ma żadnego „ty”, bo sami w sobie

nie istniejemy. Swoje istnienie czerpiemy z wzajemnej zależności wszystkich od wszystkich i wszystkiego od wszystkiego.

 Jesteśmy – jednym.

Małgorzata Musierowicz „Imieniny” ,

poniedziałek

Tak w zasadzie to codziennie mijam ludzi. Dziś akurat nie, chwilowo bezrobotna poświęciłam się nauce nie wychodząc z domu, ,a jednak widziałam ich z okna. Człowiek to przestarzały wytwór wyobraźni.

Więc są, więc ich mijam, więc, najczęściej, nie zauważam. Skupiam się na sobie jakby moje jednostkowe przeżycia mogły być warte zamknięcia się na innych. A jednak. Tłumaczę sobie, że nie mam na nich siły układając ze sobą wewnętrzne monologi.

Czasami na siłę chwalę się osiągnięciami. Maskuję tym, co mi się nie udaje. Ale jednak chciałabym ujrzeć blask w ich oczach. Potem karcę się za egoizm, a na końcu mówię, że przecież to ludzkie.

No i zaczęłam sobie myśleć o ludziach. Zwłaszcza o tych, których już przeszli. Roku umarcia 1939 30 kwietnia, 1953 nie wiem kiedy, inni bezimienni.. Ludzie ludziom gotujący potrawy. Przecież wydawałoby się, że po tej wojnie, tej światowej, to już w porządku miałoby być. A tu czytam sobie do matury i piszą tu o torturach, torturach przesłuchiwaniach, o 3. świecie.

Nie rozumiem.

Wolę średniowiecze. Mogłabym żyć w oświeceniu, ale mężczyzną. Oni nie mieli talii osy i codziennie studniówki w sensie kieckowym.

Ale tak prywatnie dla siebie, bez żadnej szkody dla innych to już od dawna myślę najczęściej o jednej osobie. M. Ale to mi nie przeszkadza w ciągu jednego dnia odwiedzić wsyztskich, z którymi kiedykolwiek bliżej rozmawiałam. Myślami co prawda i również bez szkody dla nich.

Bo ludzka myśl to zadziwiająca rzecz jest.

08 maja 2006   Komentarze (11)

Bez tytułu

Nie ma prawdy, sensu, poznania, nie ma rzeczywistości, nie ma sztuki,
są tylko przewrotne sztuczki
i słowa, słowa, słowa.
I znów trzeba zacząć od początku.

Zawładnęło coś mną. Moimi myślami, moim spokojem, moją mną. Przetrąciło kręgosłup postawy.Nie wiem zupełnie o co chodzi. Ale to kłamstwo. Przypuszczam. Marzę o tym, żeby komuś widzianemu jeden jedyny raz powiedzieć to wszystko co boję się lub wstydzę zapisać. Wyrzucić. Pozbyć się myśli. Zawsze wierzyłam, że myśli się trzeba pozbywać. W którymś momencie jest ich za dużo, już przeszkadzają, męczą. To dlatego piszę.

Jeszcze nie wiem. Trzeba się wyrwać. Stary sprawdzony sposób z wyjazdem? Nie mam wliczonej w to forsy. Znaleźć pracę i harować? Czasami lubię wysiłek fizyczny.

Jakiś lek na strach?

07 maja 2006   Komentarze (9)

Popołudniem

Lubię porozmawiać z ludźmi. Zwłaszcza tymi, z którymi mam wspólny język. No może nie wszystko było idealnie, ale znowu śmiałam się. O! Na rowerze byłam. Przeszłam przez siebie. I sarnę widziałam, jak ona szła na prosto, a ja na lewo. Nie wiem.
06 maja 2006   Komentarze (17)

Słońce.

I really feel

Widziałam dzisiejsze wschodzące słońce. Czerwona, ognista, życiodajna kula pojawiła się z za rogu i potem znikała. Należała do prawie ostatnich fragmentów wczorajszego dnia, skończył się punktualnie o 6 wraz z osiągnięciem wreszcie mojego ulubionego łóżka.

Jeszcze wcześniej echałam dwoma porannymi autobusami. Dużo ludzi nie śpi o 5. Lubię jechać autobusem z M.

Jeszcze wcześniej był poranek. Zaczynało świtać, śpiew ptaków, czasami nie trzeba innego, tylko samotność. Samotność jest potrzebna, samotnośc przychodzi nocą, którą nie śpisz, wtedy jednak jest zbyteczna, ale ona tak nie myśli, ona mnie lubi. Taka samotność ma bardzo wiele rozgałęzień, oplata nimi moje wspomnienia, a w nocy one krzyczą. To już pewne. Nawet nie zależy od ludzi, wśród których się jest.

Jeszcze wcześniej tańczyłam cza-czę, walca i tango na trawie pokrytej rosą. Wtedy jeszcze było bardzo zimno. Lubię z nim tańczyć. Po prostu lubię.

Wcześniej jeszcze były kiełbaski i zapoznawanie się. Niektórzy bardzo mili ludzie. Chciałabym ich jeszcze raz spotkać. Chwilę przed przyjazdem odkryłam zmęczenie, walczyłam z nim dzielnie. Był jeszcze pomaturalny prysznic na orzeźwienie i sama matura. Ja mam uraz do ciężarówek.

Piję kawę.

Chcę wiedzieć, czy to, co robię jest dobre i właściwe. Nie wiem, nie mam pojęcia. Zapytanie do tego, które pojawia się w najmniej oczekiwanym momencie przeszkadza. Może to głos rozumu? Nie wiem. Znowu ten cholerny żal. Że mama tak daleko, że i starsi o wiele mieszkają z rodzicami. Że nie wiem przez to co zrobić z wakacjami. Że to ja decyduję. To nurzące. I zawsze te słowa „Rób tak, żeby było dobrze.” Już tyle trudnych decyzji z nimi w uszach.

W niektórych częściach mnie jestem człowiekiem zniszczonym za bardzo. Tego się nie da odbudować. Próbowałam.

06 maja 2006   Komentarze (12)

Porą wieczorną.

Dziś wieczorem idąc do piekarni trafiłam do kościoła.Wybiegłam z domu nie potrafiąc dłużej siedzieć. Znalazłam ledwo zipiące baterie, odtwarzacz i słuchawki. I szłam. I weszłam do kościoła na mszę. I mówiłam sobie do Niego. W moim świecie mój szept zagłuszał ich śpiew. Potem chciałam już wyjść, ale jeżeli ja chcę Jego obecności 24h/dobę, to czemu nie zostać. Zostałam. Dali mi Go na ręce. Znowu nie upuściłam, znowu(ciągle) chcę z Nim iść.
-Prowadź mnie, wiesz? Ale co będzie, jeżeli wybierzesz mi drogę, która będzie inna, niż, którą chcę. Ale Ty prowadź mnie, ja potem pomyślę. Czy bunt na pokładzie będzie.
A On tak blisko. A w Jego miłość w tym świecie uwierzyć tak łatwo. Ktoś kocha mnie za darmo, cały czas, bezinteresownie i jeszcze obiecuje mi pomoc. -Prowadź mnie, wiesz.
"dłoń ucisz wyciągniętą a świat ci podam na dłoni" H.Poświatowska
04 maja 2006   Komentarze (12)

Bez tytułu

I'm scared about the future. No to...Za dwa dni będzie zdam 2/7 moich matur. Ciekawe jak to będzie. Oj. Powodzenia.

[RANO]

Wczoraj wpadłam w sen jak kamień w wodę. Przeczytałam ostatnią część Narnii. Jestem świadoma, że śniły mi się terminy literackie. Obudzona smsem z życzeniami. Zagotowałam mleko, tego nie robię zwykle, kawę, śniadanie. Zjem. Pierwszy głód mnie dopadnie jeszcze przed początkiem matur. Dam radę.
[16.25] Wróciłam. Ki czort mnie podkusił sprawdzić cyztanie ze zrozumieniem? Makbet. Po co się dąży do władzy? No i kartek mało było. Za mało.

03 maja 2006   Komentarze (12)

Bez tytułu

Schodami do Nieba zacząłem się piąć

Zbytek słów...

Tylko właśnie te słowa w głowie, po tym dziś. Po tym popołudniu.

Miałam zamiar ślęczeć nad angielskim. Kolejny dzień nie wychodzić z domu. Myjąc naczynia pomyślałam, że to za długo, że ostatni raz w piątek widziałam, że czuję…Przyszedł. W moim pokoju nie był od tamtej rozmowy. Ze stokrotkami w ręku. Z niespodzianką. Wspominał o niej wcześniej, wiedziałam jaką przyjemność sprawiło mu przygotowanie, może bardziej zaangażowania w nie domyślałam się. W dwóch torebeczkach niespodzianka o zapachu słodkiej pomarańczy takim, że…Herbatkę tą zostawię sobie na wieczór. Grał na gitarze. Znowu zostanie na niej jej zapach.

Później las. Tam było jeziorko jak z Narnii, słońce zaczęło chylić się ku wieczorowi, jego promienie przebijały się przez liście, zauważyłam to. Było pięknie. Śpiewały ptaki, nareszcie było ciepło, przyjemnie, spokojnie, z błękitem nieba.

A potem…Potem niósł mnie na rękach. Nikt mnie tak nie niósł i tak długo.

Wracając już do domu pomyślałam sobie, że przecież na szczęśliwe chwile, na każdą z nich trzeba zasłużyć. Czym ja się szczęściu odpłacę? Jak je przekupię?

Wracam do przyziemnych spraw. Ale jakoś przyjemniej myśli się o maturze. Nawet.

02 maja 2006   Komentarze (12)

Nie musze jeść, nie muszę nawet spać.

Co za wieczór, co za noc…

Wywiad w radiu z Rojkiem właśnie na temat tej piosenki. Dlaczego nie śpiewają jej na koncertach. Nie kojarzyłam z tytułu. W myślach potrafiłam odśpiewać” Z twarzą Marilyn Monroe” i tylko tyle. Dopiero potem, z pierwszych rytmów przypomniałam sobie. Tak, wrześniowy wieczór, na tyle ciemno, żeby z ludzi mijanych zauważać tylko sylwetki. Z kimś rozmowa, z tym obok i ta piosenka wydobywająca się z któregoś okna.” Hej dziewczyno…” Nie, nie czas.

W każdym bądź razie od wczoraj trwa nalot myslovitz. Na wielu stacjach począwszy od Mieć czy Być do starszych propozycji.

W mojej głowie ten zespół jest jednoznacznie sklasyfikowany głównie z powodu piosenek Kraków, To nie był film, Zwykły dzień czy Good day my Angel.

Dla mnie te piosenki są głęboko liryczne i melancholijne, powiązane ze wspomnieniami, którymi zabijam sobie głowę byleby nie myśleć o następnych kilku dniach. Nie cierpię czekać.

Ale.

Zwłaszcza Good day my Angel słuchana wieczorem w ciemnych ulicach zwodzi moje myśli na jeden temat. Nie wiem dlaczego tak jest, człowiek w małej mierze jest odpowiedzialny za swoją sferę emocjonalną. „Ktokolwiek znalazł się kiedyś w obcym mieście, musiał tam zaznać rodzaju zazdrości na widok mieszkańców zajętych swoimi sprawami.” Miasto stało się nawet połowicznie moje. Znam je równie dobrze jak tamto. Niemniej jednak to za tamtym właśnie tęsknię, je widzę kiedy zasypiam i chcę śnić niezwykle. ”Wspominanie staje się nową formą zamieszkiwania.”

Mama dzwoniła. Mam się nie martwić.

Nienawidzę czekania. Z drugiej strony czasami kiedy robię coś z biegu, po to tylko, żeby z głowy, to od razu zmaszczę. A żeby było śmieszniej, po jakimś czasie to okazuje się całkiem w porządku. A no i nie lubię gdy w grę wchodzą marzenia.

01 maja 2006   Komentarze (14)

12 lat minęło

Jesteśmy wolni, możemy iść...

Już rano zaczynał dopadać mnie smutek. Przyznam się szczerze, że w ostatni dzień szkoły nie dosć, że zaspałam, to jeszcze zepsuł mi się autobus. Pierwszy i ostatni raz w ciągu tych trzech lat. Czuło się ten smutek, że już opuszczamy, zdziwienie mijającym czasem. Że to tak szybko było. Jeszcze nie mogę uwierzyć. Już jest rano. Koiec szkoły świętowałam z M. Z klasą nie udało się nigdzie dojść ale mamy jeszcze jedną okazję do spotkania się. Oficjalne zakończenie roku i pożegnanie z dzieciństwem, gdyż jego data wypada na 1.06. Jak to ja powiedziałam:” No i, *,dzieciństwo się kończyło” * czasami ze względów stylistycznych wulgaryzm pasuje jak żadne inne słowo. Przynajmniej w tym języku tak.

Jeżeli chodzi o mnie, zakończyłam standardowy bagaż wyposażeniowy każdego człowieka. Co mogę powiedzieć?

Jakoś lubiłam szkołę na początku. Tą pierwszą, w której uczyłam się 3 klasy. Byłam przykładną, więc raz zostałam potraktowana jako funkcja wychowawcza dla takiego ucznia. I musiałam z nim siedzieć. Z innym kolegą z klasy, Olkiem, tańczyłam przez trzy lata. Wpadałam do niego po lekcjach, on do mnie. Potem siedziałam z takim, co się uczył na skrzypcach grać, a że moja mama kiedyś widziała koncert i w ogóle, no to chętnie mogłam zacząć naukę na tym smyczkowcu. Trwała ona ok. 3 miesięcy, ale to nic.W tym czasie uczyły nas dwie nauczycielki. Jednak była moją wychowawczynią. Bardzo ją lubiłam. Kiedyś byliśmy u niej w domu. Bardzo ciepła kobieta i taka z sercem dla ludzi. Druga była taka bardziej zdystansowana, miała głos z chrypką, lubiła nosić żakiet. Mnie też lubiła i to ona powiedziała, że najlepiej dla mnie byłoby gdybym poszła do jakiejś „mocniejszej” szkoły.

Trochę żałowałam, że musiałam pójść do nowej szkoły, bo trzeba było zostawić klasę, tymbardziej, że w następnym roku przeniósł się do niej chłopak z podwórka, który mi się podobał :)

Więc musiałam napisać dwa egzaminy. O podobnej strukturze jak gimnazjalny, tylko o mniejszym zasięgu wiedzy, bo pisałam je w wieku 9 lat. Szkoła była bardzo ciekawa, z własną tradycją, wieloma wybitnymi postaciami i ciekawymi w charakterze nauczycielami. Już nie pamiętam ile osób liczyła klasa. Muszę to sobie przypomnieć, na zdjęciu sprawdzić. Przez trzy lata siedziałam z Mikołajem. Niektóre lekcje mieliśmy genialne, to znaczy głównie dlatego, że zajmowaliśmy się czymś innym. Najśmieszniejsza była biologia, z której zawsze, aż do końca, starałam się, żeby nie umiejąc jednak otrzymać tą 5. Lubiłam francuski. Ach, gdybym wykuła te regułki, to do tej pory pamiętałabym jak on działa. Nie lubiłam tej od angielskiego. Ale dzięki temu, że ona względem mnie kiedyś naruszyła regulamin, nie musiałam się już przejmować jej docinkami. Trzeba przyznać, że wiedzę miała dość ogromną, jednak charakter byle jaki.

Potem w wyniku pewnych dziwnych zawirowań wylądowałam w 2 klasie gimnazjum. To co robiłam przez 1,5 roku było mi znane od dawna, dlatego czasem też, niewykorzystywane ulegało zapomnieniu. Mieliśmy ciekawą nauczycielkę historii. Taką z zasadami i tworzącą klimat. Z klasą teraz prawie nie utrzymuję kontaktu. Dwie z niej osoby, chodziły ze mnie do klasy LO i jeszcze kilka po prostu do tego samego LO. Ale i tak bywały niektóre dni, które mi się podobały w życiu klasy.

A potem było LO. Ale się skończyło. Ale kiedy jeszcze było, no to klasa była bardzo lubiana przez nauczycieli. Dużo indywidualistów i wiele osób, które lubią decydować. Fajnie było. Naprawdę. O tym też trzeba będzie szerzej napisać. Ale tylu wspaniałych ludzi poznałam w LO. Przyjaciół i bliższych znajomych. Mam nadzieję, że będę ich znać nadal.

29 kwietnia 2006   Komentarze (14)

And the reason is U

Coś się kończy, coś zaczyna…

Nie wiem dlaczego opanowałam mnie mania gromadzenia rzeczy z ostatnich 3 lat w jednym miejscu. Np. , dostanę coś i myślę, że trzeba to schować do pudełka, są tam listy, zdjęcia, kilka moich wypowiedzi w gazecie, a ten ostatni wywiad to zgubiłam, przemyślnik M., jeszcze emile będę napisane do mnie, chcę zrobić spis ulubionych piosenek i wierszy. Zasuszone płatki tulipana też tam są.

Zupełnie jakbym się pakowała.

Dzisiaj widzieliśmy bajorko takie nasze w parku. Kiedy był lód udeptywaliśmy go nogami, ślizgając się. Teraz tam jest dużo kaczek.

-Ja chcę być kaczką. Zobacz jak one ładnie latają. A ta kracze jak wrona. Patrz spadła z pluskiem.

- A nie łabędziem?

-Łabędziem też, ale teraz kaczką. Ale patrz, patrz jak ona chodzi! Patrz, tamta zniosła jajo. Bez jaj. Takie białe.

A tamten gogiel mogiel z „Wszyscy jesteśmy”

-Bez jaj, że nie jadłeś. To znaczy z jajami.

I…ja lubię jeździć z nim autobusem. To jakby rejs po Karaibach.

A teraz idę się uczyć, czuję w sobie siły, na pewno nie do nauki, mogłabym…o na przykład wiersz napisać. Ale większy pożytek będzie jeżeli powtórzę reformy wojskowe Mariusza. Ale do parku chcę chodzić tylko z M.

27 kwietnia 2006   Komentarze (10)

How?

W domu zawsze bezpiecznie, ale tuż za rogiem

Tuż za rogiem mieszka sobie wielki świat. W redakcji radia było ciszej niż w moim śnie, w drodze do kina wbiegałam na ruchome schody. Może Pani przynieść list motywacyjny ogółem cały pakiet prezentujący Panią. Co mnie prezentuje? Że piszę codziennie bloga? Słucham muzyki? I jestem cześciej palec(sam) niż ręka.

Głowa mi po prostu pęka w czerepnych szwach. Codziennie na tyle zmęczona, że nie umiem książki otworzyć, cholera jasna, przecież nic nie robię! Na szczęście prezentacja ustna od dzisiaj może być oddana do druku, wyumiana już trochę. Tylko że ona dla własnych ambicji.

A dziś dużo ludzi widziałam. W okularach panienek. Wszyscy szli, Katowice to w ogóle ludne miasto. Gdzie Ci ludzie szli? Ja nie mam pojęcia. I każdy ma taki swój cel. I jeden to mi się tak w oczy patrzył, że z nudów patrzyłam się w jego, dopóki go nie minęłam. Nie podobały mi się jego oczy. Ciekawe jaki jest. Czemu nasza zdolność poznawcza jest ograniczona i zawężona? Ja się nie zgadzam. Ja chcę żyć krótko i dużo wiedzieć. A przecież zapytaj się człowieka. Każdy żyje krótko, a w obliczu śmierci wie tyle, że życie to ból i może, że za chwilę ma Niebo. W jakim świecie my żyjemy? W tym za rogiem na pewno.

Ja się nie zgadzam.

Codziennie rozmawiam z ludźmi. I co ja więcej wiem?

Chcę zobaczyć niebo, niebieskie chmurki i kawał pola z pszenicą. It rises me up.

26 kwietnia 2006   Komentarze (11)

Bez tytułu

 It could be the first day of my life.

Tak w zasadzie im więcej mówił, tym bardziej czułam się człowiekiem. Tyle wspólnych cech z ludźmi mijanymi na ulicy: dopalanie emocjonalne, bezpośredniość, egoizm, potencjalny uśmiech, nie słuchanie. Jak to jest, że o tym wszystkim się zapomina. Kim się w ogóle jest.

Muszę przemyśleć.

Pamiętać muszę. Jak ja wytężenie słucham tych ludzi. Zwracam uwagę na gesty. Niby to pomaga-tak np. z prezentem M. trafiłam, sam mi wyśpiewał choć nie otwarcie tak.

Ale wracając, po każdej takiej wizycie staram się pamiętać.

No bo wydawałoby się, że powinnam wiedzieć, rozróżniać dobro od zła, co potrzebne od tego, co nie. A ja w tej materii kompletnie raczkuję. Żeby tylko w tej.

Dobrze, że przynajmniej już znowu czuję. Rozmroził mnie, moje serce mój Bratek, tyle nauczył, nie mówiąc porządnie ani słowa. Jeszcze M. tylko to ciągle stąpanie jak na dachu przepaści, bo na ile można ufać człowiekowi, na pewno nie tak jak to dyktują uczucia, nie chcę się spalić. Do tego jeszcze tęsknota za Mamą, nawet dyr. Dzisiaj do mnie(w ogóle ja rozmawiałam z dyrektorką!) pytała się czy rozmawiałam o tym z Mamą.

Nie. Wystarczy powiedzieć Mama, Bratek, dom, a ja czuję pod powiekami łzy.

Ja nie boję się matury, martwi mnie to, co będzie później, po tym, martwi mnie czerwiec i 31 lipca, z resztą powinnam sobie poradzić, byleby tylko mieć gdzieś swoje nowe miejsce. Tak będzie mi szkoda to porzucić. Bo ludzie. Bo ja nawet dzisiaj, dzisiaj tym pełnym nerwów dniu rozmowa i znów mam siły. Ja w ogóle czasami lubię ludzi...

25 kwietnia 2006   Komentarze (11)

Bez tytułu

Mamy spore szanse przeżyć jeszcze jeden taki dzień

Poniedziałkiem rano otworzyłam oczy przed wschodem słońca, tylko po to, by je po chwili zamknąć. U siebie śpię kamiennym snem, to co mi się śni pamiętam tylko u Mamy. Ostatnio był to swoisty korytarz wspomnień. Rano czekałam na sms, który przyszedł w autobusie. Ubrałam sobie sandały. Ostatnie dni szkoły.

Potem, kiedy już wróciłam do domu, to w skrzynce mi pisało, że mój list zostanie opublikowany, w związku z czym, dostaję nagrodę, tydzień temu moje zdjęcie było w tejże gazecie i prawie niemądra wypowiedź, byłam wtedy strasznie zdenerwowana, a musiałam pokazać, że nie jestem. A później jeszcze, kiedy przeglądałam materiały na polski, to niechcący wygrałam książkę, no i zajęta rozmową nie usłyszałam, czy mój głos w radiu jakoś brzmi. W związku z wygraną mam zamiar mieć nieobecność na 3 godzinach w środę.

Tak naprawdę to bardzo się dziwię. Kiedy coś się udaje zmusza to do wzdrygiwania się na myśl, o tych górach niepowodzeń. Nie wiem, to już taki nawyk? Odruch? Bo kiedy jest źle, to zawsze można powiedzieć, że będzie lepiej, kiedy zdarzają się takie drobne powody do radości, to bać się, bo się za chwilę opadnie w bagienko czy przygotować się do lepszych powodów do radości?

Zastanawia mnie matura, już starcza palców dwóch rąk na policzenie dni, nawet z każdym dniem coraz mniej tych palców trzeba używać. Ostatnie próbne poszły mi bardzo dobrze, co to może oznaczać?

Chcę przytulić się do mamy.-nie marudź dziewczynko- I tak chcę. –dorosła jesteś-

24 kwietnia 2006   Komentarze (11)

Mój.

Przyzwyczaić się nie mogę, że Cię mam.

Dzisiaj musi być zapamiętane. Czy nie najwięcej czasu obok M. Może ja też, tak jak ów z kilku pięter niżej, powinnam zacząć lubić niedziele? Urodzinowa niedziela M., którą spędził ze mną.

W kinie widziałam film, na którym płakałam. Później mu przyznałam się do tego. „Wszyscy jesteśmy Chrystusami”. Podobał mi się. Budowę miał prawie klamrową, oparty na dialogu między osobami, coś w rodzaju sesji terapeutycznej ojca i syna. Niedociągnięciem jest nie pokazanie dalszych losów żony Adama.

Po tym filmie zapadła wtulona cisza. Później prawie padał deszcz. Jeszcze w kościele na mszy to ciepło w serduszku, to patrzenie na Jezusa w białym okrągłym płatku na ołtarzu w niedzielę Miłosierdzia.

Polubiłam autobusy, te długie, tą tylną szybę. Lubię drzewo pod moim domem. Nawet moje piętro. A najbardziej oczy i uśmiech, to co zostanie tylko moje.

I to, że jeżeli nawet kiedyś ktoś z nas wyrządzi komuś krzywdę większą niż ten drugi, to ta radość, te wspomnienia, które już mam…

Ja o tym pisać nie umiem.

„Kiedy został mi tylko twój zapach…”

Dobranoc.

23 kwietnia 2006   Komentarze (11)
< 1 2 3 4 5 6 7 ... 20 21 >
Moje | Blogi