Można pisać.
Tak. Było dobrze, a więc to znaczy, że jeszcze będzie, że może nawet za chwilę, jakiś błachy powód do uśmiechu, lekkości. Może to tylko pogoda, albo po prostu znów niepotrzebnie myślę. Choć ciągle w głowie powtarzam tylko fakty. Wiem już, że uświadomienie sobie powodu strachu nie zmniejsza jego obaw, niestety. Choć chciałabym, żeby było inaczej.
Za bardzo się boję, że ktoś, komu zaufam kiedykolwiek znowu mnie zostawi, albo ukryje ważny szczegół. Tak jak ostatnio pan M. Dopuścił się przy mnie czegoś, co może zrobić tylko człowiek bez zobowiązań. Choć wiem, że to były tylko słowa, ale podobno słowa znaczą. A więc niosą konkretną treść przekazową. Bo to nie jest tak, chyba...Bo jeżeli ja bym do kogoś w ten sposób, to by znaczyło, że czuję więcej niż przyjaźń. Zresztą nieważne. Nie chcę, żeby tak było. Może tą moją naiwność widać na kilometr? Tak mi się wydaje, szkoda jedynie, że nie mogę wyjść z siebie i stanąć obok, poprzyglądać się, ocenić siebie tak jak innych ludzi, wiedzieć, czego się można po sobie spodziewać, co wynika z mojej postawy, gestu i słów.
Tak bardzo chcę wiedzieć, że ktoś mnie kocha. Jak każdy, każdy człowiek. Nie, nie musi to być głęboka relacja prowadząca do trwałego związku uczuciowego. Żeby od tego kogoś nie było czuć potępienia dla tego, co robię, ale akceptację, żeby nie bać się, że po raz kolejny przychodzę smutna, że nie wykorzystałam szansy radości, a więc jestem człowiekiem słabym, bo o wiele łatwiej jest się smucić, niż cieszyć się z życia. Ale ja się z niego cieszę. Wtedy jest taki spokój. Ale może ja się przyzwyczaiłam do melancholii? Może ona jest mną?
Uciec choćby na pustynię...
Bo ja naprawdę nie wiem co się dzieje i w co się rzucić, żeby nie czuć. Ale może nie tak...znieczulica nie jest dobra.
Znów tęsknię. Za tym, czego już nie ma. Pamietam wtedy, chciałam im wszystkim rzucić się w ramiona. Z rozbiegu trafiłam na betonową ścianę. I wszystko okazało się warte NIC. jedno wielkie nic.
Gówno.