***
Czy świat umrze trochę
kiedy ja umrę
patrzę patrzę
ubrany w lisi kołnierz
idzie świat
nigdy nie myślałam
że jestem włosem w jego futrze
zawsze byłam tu
on - tam
a jednak
miło jest pomyśleć
że świat umrze trochę
kiedy ja umrę
No bo dlaczego. Warto jest tak czasem się pozastanawiać. Znów to wróciło. Tak, nadal twierdzę, że gdybym wiedziała,”kiedy sobie pójdę” byłoby mi łatwiej. Wiedziałabym z czym mam się pośpieszyć, co zostawić, bo i tak nie warto. Wiem, zawsze można powiedzieć, że to nie jest dobre, bo strach by mnie zżerał. Chociaż…Tak, takie rozwiązanie z pewnością nie jest zbyt dobre, bo…gdyby każdy o tym wiedział- żadnych wypadków drogówych, utonięć i tak dalej Każdy by zostawał wygodnie w łożeczku załatwiajac tydzień przed formalności. Śmierć stałaby się rodzajem sakramentu. Tak jak chrzest albo małżeństwo. Albo wizyta ulekarza.
Szymborska napisała „umrzeć-tego się nie robi kotu” Ale ja nie mam kota. Inny noblista z 1990 roku napisał ciekawy wiersz pod tytułem „przyczyny by umrzeć” A z resztą bez sensu…
Żeby żyć trzeba mieć cel. A ja co? Większosć celów przepdajacych na siedemnastoletnią dziewczynę zrealizowałam dawno temu. Rodziny zakladać nie chcę. Dziecko…nie bardzo. Mam w domu Kłuciołka, wiem czym to grozi. Mając rodzinę jest się odpowiedzialnym nie tylko za siebie. Nie można od tego uciec, zaszyć się, nie pamietać. Zostaje mi tylko szkoła, a potem praca. Dziwne…nawet drzewo już sadziłam, zmieniłam mieskzanie, prowadziłam dom…nie mam nawet czego więcej od życia chcieć.
Kiedy wpadłam na pomysł uczynienia swoim mottem wymyślonych przez siebie słów „Wież, ufaj, żyj, a kiedyś będziesz kochać” To myślałam, że mi realizacja tego trochę czasu zajmie. Tymczasem Bóg okazał się tuż obok, ufać umiałam od dawna, tylko nie tym osobom. Żyje, bo musze. Nawet kochać zaczynam.
Wczoraj napisałam, że jest dobrze. No bo jest. Powyżej standardu. Wyobraziłam sobie po prostu co by się stało, gdyby coś zniknęło. To jest dobry sposób-sprawdzać czy zależy na czymś dobrowolnie z tego rezygnując. Na jakiś czas. Żeby się nie przejeść, zatęsknić… Jetsem zdrowa, pomimo setek chorych osób, moje miasto nie nawiedział olbrzymia fala, mam Braciszka, który się do mnie uśmiecha, prawdziwych przyjaciół, o których staram się dbać, chłopaka, głowę na karkunawet wiersze umiem pisać. Czego wiecej chcieć? Może dlatego te pytania, bo boję się utracić coś z tego pewnego dnia?
Wiem przecież jak to jest zawitać w pustych białych ścianach. Powinnam była się przyzwyczaić.
Mama w ciekawy sposób pokazuje, że święta się skończyły. Do wyjazdu jeszcze 3 dni.
Nie wiem czy nie popsułam. Może, to, że mówię to co myślę, nie jest zbyt dobrym pomysłem? Bo w zgodzie z samą sobą i tak już nie jestem.
Powinnam się zmienić. Który to już raz w tym roku? 4? Nie, to może poczekam do przyszłego? Choć…ta nowa ja mi się podoba. Twardo stąpa po ziemi, osiąga własne cele, wywiera na ludziach wrażenie jakie jej się podoba, momentami to jest całkiem całkiem, ale momentami. Bo tak naprawdę to nie jest to, czego chcę.
Ale po dzisiejszej otrzymanej paczce plotek na mój temat…To chyba tylko bezludna wyspa na mnie czeka. Ale to jest jak na mnie dobre rozwiązanie, tylko zna ktoś taką, bo wyjżdżam.
I jeszcze…dostałam dzisiaj siódmego Aniołka. One naprawdę mnie lubią. Może to coś znaczy? Świeczkę też dostałam. To dziwne. I tomik poezji już mam. Brakuje tylko chwili i wina.